"Chciałabym spotkać George'a R.R. Martina w ciemnej ulicy". Dlaczego kochamy "Grę o tron"?

Przed nami ósmy sezon "Gry o tron". Ostatni. Jeszcze tylko sześć odcinków i pożegnamy się z serialem, który wciągnął w pułapkę uzależnienia miliony widzów na świecie. Z czego wynika fenomen "Gry o tron"?

W poniedziałek lepiej nie wchodzić za często na Facebooka czy Twittera. Najlepiej w ogóle odciąć się od internetu. I wyłączyć telefon. Bo zewsząd grożą spojlery. Jeśli czekasz na telewizyjną premierę nowego odcinka "Gry o tron", w poniedziałkowy wieczór musisz być bardzo czujny. Niebezpieczeństwo czyha - sam kiedyś je stwarzałem. Rozmawiałem o najnowszym odcinku w kolejce w sklepie. Zaraz usłyszałem: "Ciiicho, proszę nic nie mówić, ja jeszcze nie widziałem…".

Żadna produkcja tak bardzo nie zaangażowała ludzi na całym świecie. Finałowy odcinek przedostatniego siódmego sezonu omawiało na Facebooku trzy miliony osób, kolejny milion o nim tweetował. O "Grze" się mówi i pisze, bo wywołuje ogromne emocje.

Zobacz wideo

Kiedy pod koniec pierwszego sezonu zabito Neda Starka, głównego, wydawać by się mogło, bohatera, ludziom opadły szczęki (okej, tym, którzy nie czytali wcześniej książek). I się zbuntowali. "Dzięki, HBO. Oglądałem to tylko dla Seana Beana [odtwórca roli Neda]. Powodzenia, przełączam się na Showtime" - pisali widzowie.

Gdy w trzecim sezonie HBO pokazało "Krwawe Gody", zagładę rodu Starków, ludzie wpadli we wściekłość. "Bardzo bym chciała spotkać George’a R.R. Martina w ciemnej ulicy…", "Pier… Lannisterów, pier… Roose’a Boltona, pier…. wszystkich w tym cholernym serialu", "HBO - pieprzcie się!",

Urodziłam dwoje dzieci, każde ważyło blisko cztery kilo. Poród nie był tak bolesny jak śmierć Robba

"Walcie się, HBO", "Niby jak mam teraz pójść do pracy? Po czymś takim?", "Droga 'Gro o tron', pier… się. Dajcie mi teraz jakiś powód, żeby żyć. Jesteście mi to winni po trzech latach całkowitego poświęcenia", "Gdyby George R.R. Martin był teraz w Auburn, sam bym go dźgnął…".

 

W czwartym sezonie uśmiercili innego faworyta widzów, Oberyna Martella, który już, już miał zatriumfować w starciu z potężnym "Górą", gdy nagle stała się katastrofa. A euforia widzów zmieniła się w rozpacz. Błyskawicznie pojawiły się dziesiątki filmowych alternatywnych zakończeń pojedynku, w którym Oberyn wygrywa.

To właśnie jedna z tych rzeczy, które czynią "Grę o tron" wyjątkową - nikt nie jest bezpieczny. Żaden bohater nie zna dnia ani godziny, w której pożegna się ze sceną. Nie ma niepokonanych herosów, którzy przejdą lekko przez najeżoną niebezpieczeństwami fabułę. Na 330 istotnych postaci nie żyje już 186. Pogrom.

Co jeszcze składa się na fenomen serialu? Wszechstronność. "Gra o tron" nie jest tylko opowieścią o mieczach, czarach i smokach, która przyciągnie miłośników Tolkiena i gier RPG. Polityczne intrygi czynią zeń doskonałe political fiction, a mroczny klimat podlany seksem przeistacza serial w erotyczny thriller. Dodajcie do tego rozważania filozoficzne i inteligentny humor, a wyjdzie mieszanka doskonała.

HBO dostało do ręki fantastycznie napisaną historię i wpakowała w nią sporo kasy. Każdy kolejny sezon był bardziej wystawny, odcinki miały większy budżet (w siódmym sezonie każdy kosztował 10 milionów dolarów - choć to wcale nie rekord) i trwały dłużej. Wszystko po to, by widz nie przyzwyczaił się do dobrego. Bo czeka go jeszcze lepsze. Dlatego każdy kolejny sezon oglądało średnio więcej osób. Siódmy miał oglądalność blisko 33 milionów. Mowa o legalnym odbiorze. Bo tylko pierwszy odcinek ostatniego sezonu "Gry o tron” był, według danych zajmującej się walką z piractwem firmy Muso, nielegalnie obejrzany przeszło 90 milionów razy.

'Gra o tron', HBO'Gra o tron', HBO mat. prasowe

Popularność serialu analizowali też naukowcy. Psycholog M. Farouk Radwan, jeden ze współtworzących serwis 2knowmyself, znalazł siedem powodów, dla których podbił on świat.

1. Siła kobiet. Panie oglądają serial, bo pokazuje, jak w świecie zdominowanym przez mężczyzn to one zdobywają władzę i znaczenie. Spójrzcie tylko: Daenerys, Cersei, Sansa, Arya, Brienne.

2. Niekończąca się frustracja. W historii z Westeros jest tyle czarnych charakterów bezkarnie czyniących zło, że widz, u którego narasta wściekłość, ogląda serial z nadzieją, że wreszcie ten czy ów łotr zapłaci za swe zbrodnie. Inaczej nie ma jak jej rozładować.

3. Pragnienie wyzwolenia. Część ludzi podświadomie pragnie żyć w świecie, gdzie np. kazirodztwo jest powszechne. Choć głośno tego nie przyznają, to tak właśnie myślą.

4. Inny poziom ciekawości. Intryga "Gry o tron" jest tak skomplikowana, że ciekawość widza nabiera zupełnie innego wymiaru. A wydarzenia dzieją się na tyle wolno, że wciąż utrzymywane jest napięcie.

5. Złożoność. Ten wynika nieco z poprzedniego - serial bardzo złożony przyciąga ludzi z wyższym wykształceniem, którzy w takiej złożoności znajdują upodobanie.

6. Pociąg do przemocy. Tu znów rolę gra podświadomość - lubimy oglądać filmy wojenne czy horrory, bo są brutalne i pełne przemocy. A w "Grze o tron" przemocy jest mnóstwo.

7. Zmagania potęg. Lubimy, kiedy walczą ze sobą silni. I znów - "Gra o tron" to w zasadzie nieustająca rywalizacja potęg.

Nie zacząłem oglądać "Gry o tron" równo z premierą. Wiedziałem, że jest. Ba, znacznie wcześniej polecano mi książki Martina. Ale czas na moją grę przyszedł, kiedy gotowe były już trzy sezony, a świat czekał na czwarty. Kiedy mówiłem znajomym, że dopiero zaczynam, słyszałem nieodmiennie: "Ale ci zazdroszczę". Potem sam mówiłem tak innym, stojącym na początku przygody. Wielka szkoda, że nie można cofnąć się w czasie.

Wszystko, co wiemy o finałowym sezonie "Gry o Tron" - słuchaj nowego podcastu TOK FM. Dla prawdziwych fanów!

Książki z serii "Pieśń Lodu i Ognia" dostępne są w formie e-booków w Publio.pl >>

Więcej o: