Premiera "Gry o tron". Pierwszy odcinek ostatniego sezonu za nami - czekanie na następne będzie nieznośne

Ostatni sezon "Gry o tron" właśnie się zaczął. Akcja dopiero się tam rozkręca, ale już wiadomo, że czekanie na każdy następny odcinek będzie nieznośne. "Zawiedziona" to ostatnie słowo, jakie mogło by mi przyjść na myśl po premierze pierwszego epizodu ósmego sezonu - dostałam soczyste wprowadzenie w nadchodzące wątki i już nie mogę się doczekać tego, co będzie dalej.
Zobacz wideo

Premiera ostatniego sezonu "Gry o tron" już za nami. Trudno było się doczekać, tym bardziej, że serwery HBO były tak obciążone, że nie wszystkie nocne marki czatujące na debiut odcinka o 3.00 nad ranem na HBO Go się go doczekały - mi dobrych 40 minut zajęła walka z przeciwnościami technologicznymi, nim udało mi się odpalić pierwszy odcinek. To oczywiście wiele osób mogło tylko i wyłącznie sfrustrować - ja to rozumiem, ja to popieram. Ale już po seansie mogę powiedzieć w skrócie - WIĘCEJ!

Ostatni sezon "Gry o tron" właśnie się zaczął

Przed nami kilka bardzo emocjonujących tygodni. Nie kłamali ci, którzy mówili, że ostatni sezon "Gry o tron" został zrealizowany z rozmachem, że trzyma w napięciu i w sumie przypomina bardziej film fabularny niż serial.

Właśnie skończyłam oglądać pierwszy odcinek i już trudno mi się doczekać następnego, choć do sprawy podchodziłam na samym początku z dużym spokojem. 

W tym odcinku mieliśmy zatem okazję sobie odświeżyć najważniejsze wątki z poprzedniego sezonu i faktycznie więcej było tam zapowiedzi nadchodzących wydarzeń, niż samej bieżącej akcji. Niemniej już tyle wystarczyło, żeby mnie wciągnąć w historię na nowo. Jeśli ktoś oczekiwał bardzo dużo krwi i mięsa - będzie musiał jeszcze pewnie chwilę poczekać, bo na razie napięcie się tam buduje. I to w kilku warstwach. 

Wprowadzenie jednak swoje zadanie spełniło - ja sobie przypomniałam, co mnie najbardziej męczyło, kiedy kończył się poprzedni sezon, i już skaczę na krzesełku w oczekiwaniu na nadchodzące odcinki. Nie mam wątpliwości, że nie raz będę zdziwiona, zniesmaczona i zdziwiona a przy okazji ucieszona albo zdziwiona co najmniej.

Nie brakowało przy tym wszystkim już w pierwszym odcinku rozmachu, który niewątpliwie osiągnie punkt kulminacyjny w trakcie tak szumnie zapowiadanej "Bitwy o Winterfell" - na szczęście mimo tego, nie brakuje w tym wszystkim charakterystycznego dla tego uniwersum humoru. Nie bez znaczenia jest to, że pierwszym dialogiem, jaki pada w tym odcinku jest kąśliwy popis Tyriona Lannistera. Oględnie mówiąc, czeka nas dużo powrotów i ponownych spotkań głównych bohaterów, będą kolejne intrygi i zwroty akcji. Za nami dopiero początek.

Uwaga - spoilery!

Przypomnijmy, siódmy sezon skończył się na tym, że Jon Snow "zgiął kolano" przed królową Daenerys, Matką Smoków i nawiązał się między nimi jakże przez wszystkich oczekiwany romans. W międzyczasie Biali Wędrowcy coraz szybciej zbliżają się do Muru i oczywistym jest, że albo wszystkich w Westeros zabiją (a potem wskrzeszą), albo trzeba będzie ich pokonać złączonymi siłami. Teoretycznie to Daenerys ma najwięcej szans, bo ma ciągle dwa z trzech swoich smoków - niestety Biały Król zabił jedno z jej smoczych dzieci i podporządkował je sobie za pomocą swojej magii. Na Północy mają się zgromadzić zjednoczone wojska z Westeros - teoretycznie nawet Cersei postanowiła wspomóc swoimi ludźmi armię, która ma zmierzyć się ze śmiertelnie niebezpiecznym wrogiem.

Ósmy sezon zaczyna się zatem od przemarszu gigantycznych wojsk kierujących się w stronę Winterlfell - Jon Snow u boku Daenerys wraca do domu, czemu z tłumu przygląda się anonimowo Arya Stark. Mieszkańcy Północy są oczywiście pełni rezerwy i niezbyt szczęśliwi z wizyty masy obcych ludzi, ani tym bardziej nie podoba się im, że Snow zrezygnował ze swojej korony Króla Północy na rzecz uznania zwierzchnictwa Khaleesi. Jak więc to bywa w takich przypadkach, wiele osób jest obrażonych, nawet Sansa Stark mimo tego, że wita Daenerys u siebie w domu ewidentnie ma problem z tym, że musi się jej podporządkować. Część z bohaterów jednak rozumie, że trzeba się jakoś dogadać (inaczej wszyscy zginą), a niektórzy próbują w dalszym ciągu ubić własny interes.

Cersei mimo obietnic nie przestaje "być sobą" i tak myśli głównie o własnym interesie i osobistej zemście - oczywiście czuje się urażona, że obaj jej bracia wolą jechać do Winterfell niż popierać jej panowanie w Kings Landing. Toteż - bez zaskoczeń - szykuje na nich zemstę.   

Jest też to odcinek pełen powrotów i spotkań po latach - Jon widzi pierwszy raz od dawna Brana, Sansę i Aryę. Przy okazji Sansa spotyka się po raz pierwszy od śmierci Joeffreya z Tyrionem - jakby nie patrzeć, wzięli wcześniej ślub. Przy okazji Lady Winterfell daje odczuć Lannisterowi, że stracił w jej oczach dużo uznania.

Bran i Sam dochodzą do wspólnego wniosku, że pora powiedzieć Jonowi Snowi, kim naprawdę jest tj. prawowitym dziedzicem Żelaznego Tronu, a nie bękartem Neda Starka. Przy okazji okazuje się, że Daenerys zabiła brata i ojca Sama, dzięki czemu łatwo podejrzewać, że twórcy będą zapewne drążyć wątek jej potencjalnego szaleństwa, które ogarnie ją podobnie jak jej ojca. Jak zgadujecie, Jon Snow ma trudności, żeby poradzić sobie z świeżo uzyskanymi informacjami. 

A mimo to ciągle było spokojnie, choć doceniam, że pierwszy odcinek ostatniej serii skończył się nawiązaniem do pierwszego odcinka sezonu pierwszego. Jamie Lannister przyjeżdża do Winterfell i pierwszą osobą, którą tam widzi jest ten sam Bran, którego wypchnął z okna przy okazji poprzedniej wizyty - Bran nakrył Jamiego i Cersei w trakcie kazirodczego stosunku. 

Więcej o: