Paweł Sakowski: Kiedy zadzwonili, że dostałem rolę w "Grze o tron", myślałem, że to żart

Paweł Sakowski jest jedynym Polakiem, który zagrał w serialu "Gra o tron". I to - jak się okazuje - zupełnie przypadkiem. Opowiedział nam, jak wyglądała praca przy realizacji prawdopodobniej najbardziej efektownej bitwy w historii telewizji.

Dostać rolę w największym, najdroższym, najpopularniejszym serialu telewizyjnym ostatnich lat, wysyłając zgłoszenie na casting z myślą o zupełnie innej produkcji? Niewiarygodne, ale tak właśnie było w przypadku Pawła Sakowskiego. Aktor poznańskiego amatorskiego Teatru u Przyjaciół pojawił się na planie ósmego sezonu "Gry o tron" i wcielił w lorda Hornwooda, jednego z chorążych Starków. Sceny z jego udziałem są związane z bitwą o Winterfell, którą zobaczymy w kolejnym odcinku. Naprzeciw siebie staną armia ludzi pod wodzą Daenerys Targaryen i umarli prowadzeni przez Nocnego Króla.

Sakowski to jedna z 750 osób, które pracowały przy realizacji scen tego odcinka przed i za kamerą. Dzięki tej roli udziałem Polaka staje się także rekord - 82-minutowy odcinek "Gry o tron" w całości skupi się na pokazaniu walki i będzie to najdłuższa scena bitewna jaką kiedykolwiek sfilmowano. Do tej pory palmę pierwszeństwa dzierżyła Bitwa o Helmowy Jar z filmu "Władca Pierścieni: Dwie wieże".  

Zobacz wideo

Marta Korycka: Jak się dostaje rolę w "Grze o tron"?

Paweł Sakowski: Dostaje się albo mając świetnego agenta, albo przypadkiem. U mnie to był całkowity przypadek. Siedziałem sobie w pubie w małym miasteczku w Irlandii, gdzie odpoczywałem. To miasteczko wielkości 15 tysięcy mieszkańców, totalna dziura z perspektywy robienia kariery, na pewno ostatnie miejsce, gdzie można spodziewać się, że coś ciekawego się człowiekowi przydarzy. Przysiadł się do mnie facet, z którym zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że był zaangażowany w produkcję serialu "Wikingowie". Od słowa do słowa, zapytał, czy nie chciałbym zagrać wikinga. Myślałem, że żartuje, ale dał mi namiary na kilka agencji w Irlandii i następnego dnia wysłałem zgłoszenie do jednej z nich. Okazało się, że zadzwoniono do mnie po tygodniu, czy nie chcę się pojawić na planie "Gry o tron".

I?

- I myślałem, że to był żart, bo nie wiedziałem nawet, że ten serial jest jeszcze kręcony.

Nie jest Pan zagorzałym fanem "Gry o tron"?

- Teraz już jestem (śmiech). Byłem ogromnym fanem książki, ale serialu faktycznie nie znałem wcześniej. Oczywiście, nadrobiłem już wszystkie sezony.

Podobno Pana dużym atutem jest doskonała umiejętność mówienia z różnymi akcentami w języku angielskim. Kończył Pan filologię, prawda?

- Tak, kończyłem filologię angielską w Poznaniu. To chyba najlepsza filologia angielska w Polsce, jedyna z podziałem grup na amerykańskie i brytyjskie. Ja kończyłem amerykańską i gdzieś tam dochodzi do tego jakiś talent, który mam. Faktycznie, potrafię doskonale mówić z akcentem amerykańskim i irlandzkim, to są takie moje - nazwijmy to - specjalności. Ale jestem w stanie imitować każdy akcent w języku angielskim.

Na planie "Gry o tron" pewnie przydała się też umiejętność jazdy konnej i szermierki?

- Zgadza się. Dość dobrze jeżdżę konno, uczyłem się też walczyć klasyczną szablą polską.

Ile czasu spędził Pan na planie produkcji HBO i co zaskoczyło Pana najbardziej w pracy przy tak głośnej produkcji?

- 12 dni, a zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Jedna to dbałość o zachowanie tajemnicy. Gdy się jechało na plan, cały teren był ogrodzony w promieniu kilku kilometrów od miejsca kręcenia zdjęć, tak, aby nikt nie mógł się dostać w pobliże. Przejeżdżało się bramę jak w jednostce wojskowej, gdzie były sprawdzane przepustki i strażnicy weryfikowali zgodę na wjazd i dopiero później docierało się na plan. A na samym planie to, co robi niesamowite wrażenie, to profesjonalizm produkcji jeśli chodzi o dbałość o detale. Na przykład: gramy scenę przez cały dzień, gramy w błocie, w zimnie, pada deszcz. Ten strój na koniec dnia jest naprawdę brzydki, ubłocony, zakrwawiony sztuczną krwią. Następnego dnia, gdy przychodzi się na plan, już czeka czysty na wieszaku, więc gdzieś tam, w nocy, gdy aktorzy odpoczywają, jest cały sztab ludzi, cała obsługa, która dba o to, by następnego dnia wszystko było gotowe do nagrania.

Gra o tron - Nocny królGra o tron - Nocny król AP / AP

Domyślam się, że ta dbałość o szczegóły kostiumów i charakteryzacji ma znaczenie nie tylko w przypadku aktorów pierwszoplanowych. Ile godzin codziennie mijało zanim mógł Pan stanąć przed kamerą? 

- Oczywiście, trwało to trzy-cztery godziny. To jest kwestia ubrania stroju z pomocą asystenta, bo samemu ciężko by było to wszystko założyć. Elementów stroju jest kilka, nawet kilkanaście. Następnie jest charakteryzacja, makijaż, później trafia się do fryzjera. Później są jeszcze ostatnie poprawki - strój musi być odpowiednio dopasowany do sceny, w jakiej się gra, na przykład przyprószony śniegiem, ubłocony albo zakrwawiony. I dopiero gdy wszystko to jest zakończone, idzie się… jeszcze na ostateczne poprawki i dopiero potem na plan.

Jak długo pracuje się nad scenami?

- W zależności od intensywności scen, od ośmiu do 12 godzin. Mój najdłuższy dzień na planie to 16 godzin, włącznie z przygotowaniem. Ja kręciłem sceny w Irlandii Północnej między styczniem a kwietniem. Pogoda jest tam wtedy średnia. Może nie jest wyjątkowo lodowato, ale większość scen kręciliśmy przy temperaturze około zera stopni i silnym i mrożącym wietrze, marznącym deszczu. Człowiek pojawia się na planie pełen adrenaliny i werwy, ale po kilku godzinach w takich warunkach naprawdę odechciewa się wszystkiego. Zwłaszcza, że buty bardzo szybko przemakają.

I czym to poświęcenie się skończyło, pański bohater przeżył bitwę czy zginął?

- Ja nie dotrwałem do końca tej bitwy. Była ponoć kręcona przez 50 dni, ja spędziłem na planie tylko 12. Z jednej strony nie ginę, ale z drugiej moja postać gdzieś potem znika. Miałem propozycję, żeby być na planie jeszcze przez kolejne 12 dni, ale niestety, miałem już pewne zobowiązania. Wtedy też nie miałem chyba świadomości, jak duża może to być rzecz. Gdybym wtedy wiedział, jak duży się zrobi z tego hałas, szum medialny, pewnie rzuciłbym wszystko i został na planie.

Czy rola w "Grze o tron" zaowocowała już kolejnymi zagranicznymi projektami? Gdzieś pojawiła się plotka o "Gwiezdnych wojnach"…

- Nie wiem, skąd się wzięły "Gwiezdne wojny". Wysłałem natomiast zgłoszenie do nowej części Indiany Jonesa, ale nie dostałem roli.

A jakieś inne plany?

- Zupełnie szczerze, "Gra o tron" pokazała mi, że lubię być przed kamerą i że to moment w życiu, w którym chciałbym zrobić więcej aktorsko właśnie przed kamerą. Tych projektów trochę się na ten rok zbiera. Na razie pojawiłem się w epizodzie w "Przyjaciółkach" Polsatu, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, może będzie to również Netflix.

Jest szansa, że mówimy o "Wiedźminie"?

- Bardzo bym chciał. Pierwszy sezon jest całkowicie domknięty obsadowo, ale będę się starał o drugi. Ponoć jakieś szanse dotarcia do dyrektora castingowego są. Jednak to o czym mówimy to coś innego. Na razie jednak więcej nie mogę powiedzieć.

Wróćmy jeszcze na chwilę do "Gry o tron". Jakie jest Pana najmilsze wspomnienie z planu?

- Najmilsze? Miłe było to, że aktorzy z głównej obsady zachowywali się normalnie na planie, można było z nimi spędzić czas w przerwach między zdjęciami, porozmawiać. Miałem okazję poznać Nikolaja Coster-Waldau i Gwendoline Christie oraz aktora, który gra Samuela Tarly’ego…

Gra o tron - sezon 8, na zdjęciu Kit Harington i John Bradley-WestGra o tron - sezon 8, na zdjęciu Kit Harington i John Bradley-West mat. prasowe HBO

Czy z tymi znajomościami wiąże się jakaś interesująca historia?

- Przygotowywaliśmy się pewnego dnia do kręcenia sceny i stałem obok człowieka, który wydawał mi się bardzo zdenerwowany. Lubię się odezwać do kogoś, kto stoi koło mnie w czasie przerw, więc spytałem, czy to jego pierwszy raz na planie. On mówi, że nie, że już trochę gra. Pytam go, czy się denerwuje, on na to, że trochę tak. Mówię: "Słuchaj, stary, jak byłeś już kilka razy na planie to dasz radę, spokojnie, bez nerwów". Poklepałem go po plecach, a potem koledzy śmiali się ze mnie. Okazało się, że byłem jedyną osobą, która nie poznała Johna Bradleya-Westa, serialowego Sama.

Już w następnym odcinku będziemy mogli zobaczyć sceny z Pana udziałem. Szykuje się pan jakoś specjalnie do oglądania - to na pewno musi być niesamowite przeżycie. Może wspólne oglądanie z przyjaciółmi?

- To jest możliwe, ale szczerze mówiąc, zaproszeń na wspólne oglądanie mam tyle, że boję się któreś przyjąć, żeby nikogo nie urazić. Także może się zdarzyć, że będę to oglądał sam w domu.

A komu Pan kibicuje, kto pana zdaniem zasiądzie na Żelaznym tronie?

- Nie znam scenariusza, dostawaliśmy go tylko na daty dzień zdjęciowy, a pod koniec dnia były zbierane wszystkie tablety. Natomiast mam swoje fantazje. Mam wrażenie, że Nocny Król jest kimś ważniejszym niż nam się wydaje i to on ostatecznie zasiądzie na Żelaznym Tronie, a ci umarli nie są tacy źli.

Trzeci odcinek serialu "Gra o tron", przy którym pracował Paweł Sakowski, będzie można obejrzeć premierowo w nocy z niedzieli na poniedziałek o 3:00 w HBO i HBO GO, a później w HBO w poniedziałek o 20:10. 

Wszystko, co wiemy o finałowym sezonie "Gry o Tron" - słuchaj nowego podcastu TOK FM. Dla prawdziwych fanów!

Więcej o: