Uwaga! Tekst zawiera spoilery z aktualnego i poprzednich sezonów "Gry o tron", a także spoilery z książek. Powstał przed emisją 6. odcinka 8. sezonu "Gry o tron".
Nieważne już jak, ważne, że się skończy - tyle można napisać O całym 8. sezonie "Gry o tron". Cokolwiek wydarzy się w ostatnim odcinku, kończącym przecież przy okazji historię "Pieśni lodu i ognia" - dobrze nie będzie. O ile "Gra o tron" jako seria ogółem się broni, tak ostatnie dwa sezony, zwłaszcza ten długo wyczekiwany (dwa lata!) ostatni, przynajmniej mnie, zawiodły po całości.
Twórcy i scenarzyści telewizyjnej adaptacji książek George'a R.R. Martina - D.B. Weiss i David Benioff nie przeszli najważniejszego testu. I wcale nie tego, o którym mówił Leszek Miller, że "prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna". Choć tego też nie zdali.
Obydwaj - Weiss i Benioff - nie udźwignęli samej historii. Dopóki podstawą dla scenariusza "Gry o tron" pozostawały książki, radzili sobie naprawdę dobrze, ba, wręcz świetnie. To wspaniali adaptatorzy, którzy łączyli wątki, postaci, przestawiali historie, w taki sposób, by można było przełożyć to wszystko na mały ekran i nie zanudzić widza.
Właśnie - zanudzić. Jednym z najczęściej podnoszonych zarzutów wobec "Pieśni lodu i ognia" jest szczegółowość i mnogość postaci. Kiedyś usłyszałem nawet, że już pierwszy tom znudził czytelnika, bo gubił się w zawiłościach dynastycznych i opisach bohaterów. Z jednej strony - słusznie, gdyż czasami trącało to rodzimym "Nad Niemnem", z drugiej - z każdą wtrąconą historią coraz lepiej można było pojmować świat wykreowany przez Martina.
Zresztą to przeniesienie względnego realizmu (Martin wielokrotnie podkreślał, że smoki, Inni czy Dzieci Lasu to tylko dodatki do głównej historii) z książki stanowiło o sile serialu. Kto źle prowadził swoją grę, prędzej czy później z niej wypadał - nierzadko przypłacając to głową. Jednak budowana była atmosfera, że te wszystkie puzzle, nawet gdy dochodziło do naprawdę ostrych zwrotów akcji, do siebie pasują.
>>>>"Gra o tron". Kto zasiądzie na Żelaznym tronie? Bukmacherzy typują przed finałem<<<<
Pozytywnie odbierane plot twisty pochodziły głównie z książek. Każdy następny, powiedzmy od 6. sezonu, miał już jakąś skazę. Bitwa Bękartów - po prostu na siłę brutalna, a stosy trupów, które nagle oddzieliły armię Starków i Boltonów, sprawiły jedynie, że zastanawiałem się, kto na to wpadł i po co. Skoro i tak dramaturgia rozegrała się w momencie trafienia z łuku biegnącego Rickona przez Ramsaya. Na koniec przyjechali jednak rycerze z Doliny, a kreowany na jednego z głównych antagonistów bohater skończył zjedzony przez swoje psy.
Zabójstwo Littlefingera - pojawiło się nagle, bez żadnego "podkładu" w scenariuszu, choć w serialu sugerowano, że to Starkówny mają ze sobą rywalizować. A to tylko przykłady z 6. i 7. sezonu.
I ten nieszczęsny 5. odcinek ostatniego sezonu, "Dzwony". Sandor Clegane potrzebował kilku odcinków, by dowieźć Aryę do Eyrie, z kolei jego "odnowa" trwała kilka sezonów.
Daenerys Targaryen, postaci kreowanej na władczynię bliską przede wszystkim ludu, a nie możnych, w dodatku zdeklarowanej przeciwniczce niewolnictwa, potrzeba było zaledwie kilkunastu minut na przestrzeni trzech odcinków ostatniego sezonu, by bogowie rzucili monetą i orzekli, że jest szalona. Owszem, miała swoje upadki w przeszłości, ale serial miał dla niej jakąś linię, przynajmniej dotychczas.
To kolejny zarzut - scenarzyści wraz z kończącym się serialem postawili na spłycanie wielu postaci albo dorzucanie do ich charakterów, na chybcika, cech, które miałyby "podkręcić" wydarzenia.
Euron Greyjoy pojawił się trochę znikąd (choć książki poświęcają mu naprawdę sporo miejsca), coś narozrabiał, a ostatecznie i tak wypłynął w odpowiednim miejscu (!!!), by trafić na Jaimiego Lannistera i zginąć w walce. Do tego dochodzi ostatnio wiecznie mylący się Tyrion, nieobecny Jon Snow, Sansa, która w dwa sezony stała się mistrzynią knucia intryg. Jedyna postać, która po ostatnim odcinku, ma trochę zagmatwaną sytuację i budzi ciekawość, to Arya.
Ogólnie rzecz biorąc, główni bohaterowie w książkach są jeszcze bardziej skomplikowani niż ich serialowi odpowiednicy. Niektórych zubożono aż za bardzo, jak Stannisa Baratheona, który w książkach nie jest wcale szaleńcem podążającym ślepo za Melisandre. Zresztą - fabuła serialu wyprzedziła "Pieśń lodu i ognia", a tam nie ma nic o paleniu córek na stosie. Nawet jeśli odbierano bohaterom pewne cechy, to jednocześnie nie wpływało to tak bardzo na całą historię, która "płynęła" razem z nimi. W 8. sezonie niewiele rzeczy trzyma się kupy.
Oczywiście serial miejscami swoimi uproszczeniami trafiał w samo sedno. "Podkręcono" np. Krwawe Gody i historię żony Roba Starka, żeby nie rozbijać opowieści. Zamiast Jeyne Westerling, która wcale do Freyów nie pojechała (książka), postawiono na zagraniczną piękność Talisę (serial), którą brutalnie uśmiercono na oczach młodego Starka. Takie przypadki można mnożyć, w książkach na głównych bohaterów wpływa mnóstwo osób z dworu, bliskich współpracowników. Serial często "zbija" te postaci w jedną, najczęściej najbliższego doradcę.
Rezygnowano też ze skomplikowanych wątków, jak ten lady Stoneheart. W skrócie: szacowna lady Catelyn Stark nie umiera, zostaje wskrzeszona i krąży po Westeros, mordując każdego, kto miał związek ze śmiercią syna. Tu dorzucę od siebie: historia Lady Stoneheart udowadnia, że książki są brutalniejsze i bardziej krwawe od serialu.
Rozległość niektórych wątków w książkach usprawiedliwia jedno - w ogóle po coś istniały. Naprowadzały na pewne wydarzenia, czasami wyjaśniały wątki jeszcze kilkaset stron wcześniej, historii było kilkanaście, z różnych punktów widzenia.
Zastanówmy się: czy wiemy dzięki serialowi, czym/kim jest tak naprawdę Bran i jaką rolę odegrał? O co chodziło Nocnemu Królowi, Dzieciom Lasu? Co dzieje się choć w kilku innych zakątkach Westeros? Przecież w poprzednich sezonach znajdowano miejsce dla takich wyjaśnień. Teraz po prostu jest coś, co nazwałbym bezczelną "galopką" (oczywiście, ten tekst też jest "galopką" przez 8 sezonów i pięć książek, jednak nikomu nie kazaliśmy na niego czekać dwa lata).
Krótkie podsumowanie: dwa przegadane odcinki 8. sezonu, potem bitwa w ciemnościach z Innymi, odcinek na przegrupowanie i pożegnanie kilku postaci... Na koniec odcinek 5. (jakże on zawiódł). W tym czasie udało się uratować Westeros, nie zawieść fanów (Cleganebowl), dorzucić łzawe historie (Brienne, Jaime i Cersei, złamane serce Tormunda), doprowadzić Daenerys do szaleństwa i spalić Varysa. Jedyne, co jest stałe, to to, że Jon Snow nadal nic nie wie.
>>>>"Gra o tron". Varys może mieć jeszcze wpływ na zakończenie serialu HBO<<<<
Można było to inaczej poukładać, żeby miało to choć trochę więcej sensu. Przecież jeśli ktoś nie wcisnąłby pauzy i na chwilę oderwał się od ekranu, mogłaby mu umknąć "zasadzka" na flotę Daenerys i śmierć smoka Rhaegala! To przebiło sprawę słynnego biegacza Gendry'ego i Nocnego Króla celującego w latającego smoka, gdy miał pod ręką smoka stojącego na ziemi (polecam obejrzeć sobie, tak dokładnie, odcinek "Za Murem", czyli 6. z 7. sezonu).
W 3. odcinku najnowszego sezonu, w trakcie obrony Winterfell, przez chwilę zapalił się płomyk nadziei, że ktoś - w takim "martinowskim" stylu zostanie ukarany za błędne decyzje. W skrócie: Do fortecy idzie armia Innych, a jej przywódca potrafi wskrzeszać zmarłych i poddawać swojej woli. Na co wpadli "bohaterowie" z Westeros? Żeby kobiety, dzieci i karła schronić w katakumbach.
Według mnie w "Pieśni lodu i ognia" skończyłoby się to masakrą. W "Grze o tron" - była tylko chwila grozy, gdy umarli zagrozili zgromadzonym w podziemiach ludziom.
Pozostaje tylko liczyć, że George R.R. Martin potraktuje lepiej czytelników (ile można czekać!), niż ludzie HBO potraktowali fanów i całą sagę. Przecież bez nich i ich rozbudzonych oczekiwań "Gra o tron" nie odniosłaby swojego sukcesu.
Tak, wszyscy słyszeliśmy już, że to wina samych fanów – bo stworzyli zbyt wiele teorii i zbyt wiele oczekiwali.Tak, im bliżej finału "Gry o tron", tym bardziej było jasne, że pojawi się więcej wątków fantasy. Że na placu boju zostanie mniej głównych bohaterów, a sama historia zawęzi się do dwóch lejtmotywów: walki o Żelazny Tron i starcia z Innymi oraz Nocnym Królem. Tylko dlaczego w ten sposób je potraktowano?
Odpowiedź leży po stronie scenarzystów, a ja liczę na jasną deklarację Weissa i Benioffa: chcieliśmy to skończyć, w miarę efekciarsko, ale bez większego pomysłu jak.