Netflix musiał się pogodzić z tym, że straci licencję na kultowych "Przyjaciół" - właściciel produkcji Warner Bros. planuje uruchomić własną platformę streamingową i wyłączność na ten tytuł niewątpliwie przyciągnie wielu wiernych fanów serialu do serwisu VOD.
"Przyjaciele" mieli zniknąć z Netfliksa jeszcze w tym roku, ale dosłownie w ostatniej chwili udało się podpisać umowę na przedłużenie licencji. Przy czym cena wzrosła znacząco - wcześniej Netflix płacił za serial 30 mln dolarów rocznie, a w 2019 roku wyłożył na to samo już 100 milionów. Na pewno było warto, bo wielu użytkowników przedłużało swoje płatne subskrypcje właśnie ze względu na ten serial. Teraz istnieje szansa, że znikną razem z nim. Jak mówią rynkowe analizy "The Wall Street Journal", blisko 72 proc. użytkowników ogląda tam produkcje zewnętrznych producentów. "Przyjaciele" też byli jednym z najczęściej oglądanych seriali.
Nie tylko Netflix padł ofiarą planów wytwórni Warner Bros. Podobny los spotkał amerykański serwis Hulu, który miał wcześniej licencję na "Ostry dyżur".
Netflix nie poddaje się bez walki. Amerykański serwis właśnie wynegocjował zakup praw do serialu komediowego "Kroniki Seinfielda". Produkcja była niezmiernie popularna w USA, ma tam wręcz status kultowej. Od 2021 roku wszystkie odcinki (jest ich 180) będzie można zobaczyć właśnie na Netfliksie. Dlaczego trzeba tyle czekać? Bo dopiero wtedy kończy się umowa na wyłączność serwisu Hulu, która kosztowała 150 milionów dolarów rocznie, czyli nawet więcej niż Netflix płacił za "Przyjaciół".
Co takiego "Kroniki Seinfielda" mają w sobie, że właściciele platform VOD są w stanie tyle zapłacić za prawo do ich wyświetlania i traktują jak deskę ratunkową?
Serial w telewizji pojawił się się na antenie NBC (czyli tej samej stacji, która puszczała "Przyjaciół") w 1989 r. i leciał przez następnych dziewięć sezonów - do 1998 roku. Jego twórcami byli Larry David i Jerry Seinfeld, który zresztą w programie występował jako on sam. Lwia część akcji osadzona była w mieszkaniu głównego bohatera na Manhattanie, a sama fabuła - w przeciwieństwie do innych sitcomów tamtych czasów - skupiała się na wydarzeniach z codziennego życia, często bzdurnych, i ich denerwującym wpływie na życie człowieka. Do dziś zresztą wiele osób się śmieje, że to był serial "dokładnie o niczym" i pod takim hasłem "Seinfield" promował swoją 30. rocznicę:
To właśnie tak bardzo "Seinfielda" wyróżniało i decydowało o jego popularności. Bohaterowie często wykazywali się dużymi dawkami sarkastycznego, ironicznego poczucia humoru i nierzadko mówili wprost o tym, że życie jest bez sensu. Produkcja też jako pierwsza od czasów "Latającego cyrku Monty Pythona" uważana była za postmodernistyczną i udaną realizację.
W 2002 roku "Kroniki Seinfilda" zostały uznane przez amerykański "Przewodnik Telewizyjny" najpopularniejszym serialem wszech czasów. Z kolei "Entertainment Weekly" ogłosił w 2008 "Seinfelda" jednym z trzech najlepszych programów ostatniego ćwierćwiecza - musiał ustąpić miejsca "Rodzinie Soprano" i "Simpsonom". Nie bez przyczyny - wiele z powiedzonek serialowych postaci weszło na stałe do potocznego języka w USA, w tym np. "Yada yada yada", czyli zwrot używany, kiedy ktoś mówi za długo lub coś niewygodnego.
Co ciekawe, pierwszy odcinek pierwszego sezonu i koniec ostatniego odcinka ostatniego sezonu to ta sama rozmowa dwóch bohaterów, którzy dyskutują o tym, jak przyszyty jest drugi guzik w koszuli.
"Kroniki Seinfielda" były ekstremalnie popularne w USA, ale za granicą nie cieszyły się aż taką popularnością - głównie ze względu na dość gęste nawiązania do amerykańskiej popkultury i częste żarty językowe wymagające dobrej znajomości angielskiego i amerykańskich realiów.