Warta 150 mln dolarów umowa dotyczy ośmiu seriali, które wytwórnia Shondaland ma przygotować dla Netfliksa. Pieniądze są duże, ale to może być dobry interes dla platformy - szacuje się, że seriale Rhimes przyniosły Disneyowi już ponad 2 mld dolarów. Gdy producentka stworzyła dla stacji ABC "Chirurgów" (premiera w 2005 roku), podźwignęła kanał z kryzysu, a potem dzięki "Skandalowi" i "Sposobowi na morderstwo" ugruntowała swoją pozycję w branży. Okazało się jednak, że Netflix dał jej coś, czego nie mogła zagwarantować tradycyjna telewizja - artystyczną wolność. W wywiadach Rhimes przyznaje, że czuła się już zmęczona dotychczasową współpracą, a kiedy zastrzegła, że nie podpisze umowy z Netfliksem tylko po to, żeby zrobić kolejną wersję "Chirurgów", dostała od szefów platformy wolną rękę i zapewnienie o pełnym poparciu. To przekonało ją ostatecznie do zmiany pracodawcy.
Jej produkcje łączą z pewnością takie elementy jak silna główna bohaterka, która może odnosić zawodowe sukcesy, ale ma zdecydowanie pogmatwane życie uczuciowe. Ważne jest też dla niej to, by na ekranie występowała różnorodna obsada. Nie inaczej jest w przypadku "Bridgertonów", który to serial wchodzi do oferty Netfliksa 25 grudnia.
Główną bohaterką ośmioodcinkowej produkcji jest Daphne Bridgerton, najstarsza z sióstr (jest ośmioro rodzeństwa, którym imiona są nadawane zgodnie z kolejnością przyjścia na świat i zaczynają się na kolejne litery alfabetu). Dziewczyna wkracza na pełną konkurentek scenę małżeńską Londynu w epoce regencji. Daphne marzy o powtórzeniu losu rodziców i znalezieniu wybranka, którego naprawdę pokocha. Na prezentacji debiutanek zwraca uwagę samej królowej, dzięki czemu wszyscy wróżą jej szybkie zaręczyny z dobrą partią. Jednak gdy jej starszy brat (ojciec zmarł) odrzuca awanse kolejnych kandydatów do jej ręki, w popularnej na salonach plotkarskiej gazecie tajemniczej Lady Whistledown pojawiają się liczne oszczerstwa pod adresem Bridgertonówny. Tymczasem, do Londynu po długiej nieobecności wraca książę Hastings (Regé-Jean Page). Według wszystkich matek stolicy - świetna partia, a jednak za nic nie zamierza się żenić...
Bridgertonowie LIAM DANIEL/NETFLIX / LIAM DANIEL/NETFLIX
Bohaterowie "Bridgertonów" przypominają tych z klasycznych powieści Jane Austen, takich jak "Duma i uprzedzenie" czy "Emma", ale uwspółcześnionych - i nie chodzi tylko o to, że w klasycznych powieściach o brytyjskich wyższych sferach nie do pomyślenia było, by królowa była czarnoskóra. Są też zdecydowanie mniej pruderyjni - o ile u Austen dotknięcie dłoni powoduje ekscytację, a zakochani, wyznając sobie miłość, nie posuwają się nigdy dalej niż do pocałunku, postaci z "Bridgertonów" mają zdecydowanie więcej śmiałości. Momentami pożądanie wylewa się z ekranu i jest naprawdę bardzo gorąco.
Choćby z powodu licznych i obrazowych scen seksu mam wątpliwości, czy porównanie do "Plotkary" jest uzasadnione. Serial stacji CW, który święcił triumfy w latach 2007-2012, choć miał wielu fanów wśród dorosłych, był skierowany z założenia do nastolatek. I choć uznawany jest za niegrzeczny, nie pokazywał nawet połowy tego, co serwuje nam Shonda Rhimes i jej aktorzy. Niejeden widz czy widzka, spodziewający się produkcji "YA" (young adults - dla młodzieży w wieku 12-18 lat) zarumieni się, patrząc w ekran - "Bridgertonowie" są zresztą oznaczeni jako produkcja 16+.
To, co jest charakterystyczne dla produkcji Shondy Rhimes, to precyzyjne wyszukiwanie do tej pory mało znanych twarzy po to, by dać im szansę na wielką popularność. Tu mamy mnóstwo młodych aktorek i aktorów, a Rhimes jest "dobrą wróżką" karier choćby najlepiej opłacanej obecnie telewizyjnej aktorki Ellen Pompeo ("Chirurdzy") i nagrodzonej dwoma Złotymi Globami Sandry Oh czy Katherine Heigl, która po tym, jak wystąpiła w roli stażystki szpitala Seattle Grace, na kilka lat stała się najbardziej rozchwytywaną w Hollywood aktorką "od komedii romantycznych". To w "Skandalu" Shondy Rhimes rozbłysła gwiazda Kerry Washington, którą można było oglądać m.in. w "Django", to wreszcie Rhimes namówiła do zagrania głównej roli w "Sposobie na morderstwo" Violę Davis - kobietę, która jest zaledwie o Grammy od wejścia do liczącej kilkanaście osób grupy zdobywców EGOT - czterech najważniejszych nagród kultury masowej (Emmy, Grammy, Oscar i Tony). Jestem przekonana, że po "Bridgertononach" niczym feministyczny Kopciuszek na królewskim balu rozkwitnie przynajmniej jedna aktorka - Daphne gra magnetyczna Phoebe Dynevor, przypominająca trochę Sophie Turner znaną z roli Sansy w "Grze o tron".
Serialowi Netfliksa klimatem blisko do - oczywiście dużo grzeczniejszej - wersji "Emmy" z Anyą Taylor-Joy z tego roku. Nic dziwnego, Chris Van Dusen (debiutował w telewizji jako scenarzysta "Chirurgów), który dla Shondaland wymyślił tę produkcję, czerpał z bestsellerowej serii książek Julii Quinn, a tu nikt nie udaje, że nie widzi inspiracji twórczością XIX- wiecznej pisarki. Książek nie znam, ale w serialu Netfliksa są błyskotliwe panny uwięzione przez konwenanse i pozycję społeczną, są ich cięte riposty, podobne do tych, którymi odpowiadała na kartach książki i w licznych ekranizacjach Elizabeth Bennet panu Darcy'emu. Poza tym jest pięknie, kolorowo, cukierkowo niemalże. To nie jest przełomowa produkcja, ale akcja pochłania i gna aż do szóstego odcinka. Potem niestety tempo spada i urok trochę przygasa - tak jakby scenarzyści nie do końca wiedzieli, czy i jak zakończyć poszczególne wątki w dwóch odcinkach, które im pozostały.
Bridgertonowie LIAM DANIEL/NETFLIX / LIAM DANIEL/NETFLIX
Co prawda na razie nie ma oficjalnych doniesień na temat kolejnych sezonów, ale sama główna część powieściowego cyklu to osiem części, poświęconych Anthony'emu, Benedictowi, Colinowi, Daphne, Eloise, Francesce, Gregory'emu i Hiacyncie. Ja chętnie zobaczyłabym kolejne odcinki choćby dla marzącej o emancypacji Eloise i kapryśnej, budzącej respekt królowej, która na głowie ma dużo więcej niż ogromną perukę - to na niej spoczywają odpowiedzialność za wejście na salony Afrykanów, bo jej związek z królem zmienił zasady, a także dobro całego królestwa, podczas gdy jej mąż cierpi na demencję. Jeśli po rozpakowaniu świątecznych prezentów będziecie złaknieni sprawnie zrobionego "guilty pleasure", 25 grudnia włączajcie pierwszą serię "Bridgertonów".