Nikodem Rozbicki: Chcę wyciągać role z innej szuflady niż z tej, do której mnie wrzucono

Nikodem Rozbicki dołączył do obsady najnowszego sezonu "Chyłki", gdzie wciela się w Fahada - najnowszego klienta bezkompromisowej mecenas Joanny Chyłki. Jego bohater jest postacią nieoczywistą, od samego początku oskarża się go o terroryzm. Sam aktor podkreśla, że było to dla niego ciekawe wyzwanie aktorskie i jest ciekaw reakcji widzów na to nowe wcielenie.

Nikodem Rozbicki jest obecnie jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów młodego pokolenia. Na dużym ekranie debiutował w głośnym filmie Katarzyny Rosłaniec "Bejbi blues", gdzie zagrał główną rolę męską. Widzowie mogli potem go zobaczyć m.in. w trzech pierwszych częściach popularnej komedii romantycznej "Listy do M.", pojawił się także w takich dużych produkcjach jak "Dywizjon 303. Historia prawdziwa", gdzie wcielił się w pilota Stefana Karubina. W kontynuacji kultowej polskiej komedii "Kogel-Mogel" zagrał syna głównej bohaterki, Kasi Zawady. Aktor znalazł się także w obsadzie czarnej komedii "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją", a na Player.pl można go podziwiać w roli Fahada w czwartym sezonie "Chyłki".

Zobacz wideo Kontrowersyjna rola Nikodema Rozbickiego w serialu "Chyłka". Dlaczego zdecydował się zagrać tę postać?

Justyna Bryczkowska: Jak zobaczyłam, kogo grasz w "Chyłce", to powiedziałam sobie "WOW", bo faktycznie to jest, no powiedzmy na sam początek - kontrowersyjna rola. Fahad, czyli twój bohater, jest określany mianem terrorysty, więc chciałam po prostu zapytać, co Cię skłoniło do podjęcia takiego wyzwania? 

Nikodem Rozbicki: To postać nieoczywista, choć początkowo wydaje się, że to jedynie schwarzcharacter. Bardzo się cieszę, że reżyser Łukasz Palkowski i produkcja obdarzyli mnie zaufaniem i dali szansę na zmierzenie się z tym bohaterem. Pierwszy raz gram kogoś tak charakterologicznie brudnego i skrywającego tyle tajemnic. Jako że jestem osobą dość impulsywną i raczej ekstrawertykiem, było to dla mnie intrygujące wyzwanie. Od dłuższego czasu mam wielki apetyt na różne zadania aktorskie, które niekoniecznie idą tymi samymi torami, co role, które dotychczas miałem szansę grać. 

Nie bałeś się reakcji części widzów? Widziałam tylko dwa odcinki, ale tam pojawiła się scena, która moim zdaniem dobrze pokazuje wszystko, co najgorsze, co może się stać w przypadku takiego bohatera. 

Tego się nie bałem. Raczej jestem ciekawy ich reakcji na moje nowe wcielenie. Chciałbym tworzyć postaci o naprawdę różnych barwach. Nie ukrywam, że w całym procesie budowania Fahada najciekawszym doświadczeniem i wyzwaniem była nauka języka arabskiego. Miałem zajęcia z arabistą i podszedłem do tematu na poważnie, chciałem rozumieć, co mój bohater mówi i się w to wczuć. Dużo czasu poświęciłem tu na wszechstronne przygotowania i to była naprawdę wciągająca praca. 

Fahad jest co najmniej ambiwalentny, raz nie chce przyjąć pomocy, potem przyjmuje, potem mówi, że rozmowa z kobietą go poniża. Czy to jest już gra ego, czy trzymanie się stricte tradycjonalizmu religijnego? 

To pytanie zadaje sobie Chyłka i pewnie będą sobie zadawać także widzowie. W pierwszym, drugim odcinku jest to uwarunkowane podejściem do religii, tradycji, kultury, do której Fahad należy, później sytuacja zaczyna się zmieniać. 

Czy scenariusz serialu bardzo różni się od powieści? 

Łukasz wprowadził pewne zmiany, bo w książce można opisać znacznie więcej. Trzeba było wybrać te elementy konieczne do stworzenia wyczerpującej opowieści. Dodaliśmy kilka elementów, które są potrzebne do zbudowania napięcia albo wprowadzają jakiś element zaskoczenia, przykładowo finał jest trochę inny niż w powieści. Kiedy kręciliśmy, miałem kilka momentów, kiedy zdecydowanie czułem, że robimy coś naprawdę fajnego i twórczego. Na dodatek pracowałem z super obsadą. Miło było spotkać się w pracy z Magdą Cielecką, czy po raz kolejny z  Filipem Pławiakiem. Do tego przekonałem się, że Jacek Poniedziałek i Szymon Warszawski są świetnymi ludźmi - nie tylko aktorami.

Jeżeli idzie o granie wizerunkiem - jesteś dosyć młodym aktorem i, nie ukrywajmy, do tego przystojnym - zastanawiałam się, czy czasem czujesz się zaszufladkowany? Czy też między innymi rola w serialu "Chyłka" nie była kusząca także dlatego, że stanowiła pewną formę odmiany? 

Nie jest to tajemnicą, że często podejmuje się obsadowe decyzje uwarunkowane wcześniejszymi dokonaniami aktorów. Rozumiem to, bo jeżeli ktoś się w czymś sprawdził, to znaczy, że jest duża szansa na ponowny sukces. Cieszy mnie, jednak że w tym przypadku dostałem szansę stworzenia czegoś zupełnie innego niż dotychczas. 

Gdybyś mógł sobie wybrać inną postać z "Chyłki", którego bohatera chciałbyś zagrać? 

Może pana Paderborna, czyli prokuratora granego przez Szymona Warszawskiego - to fajna postać. Ale myślę, że mimo wszystko zostałbym ostatecznie przy Fahadzie - z jakiegoś powodu dostałem właśnie tę rolę. Żeby nie było - nadal bardzo chętnie zagram amanta albo młodego buntownika. Bardzo lubię grać takie rzeczy. Zawsze jednak jest we mnie apetyt na mierzenie się z czymś nowym. Marzy mi się na przykład rola mnicha albo samotnego podróżnika. 

Wspomniałeś o mnichu. Przypomniałam sobie, że w jednym wywiadzie Akademię Teatralną, w której się uczyłeś, opisywałeś mianem klasztoru. Zaczęłam się zastanawiać, czy jedno z drugim nie ma czegoś wspólnego à propos życia w odcięciu od świata. Zauważ, że wszyscy teraz żyjemy trochę zamknięci we własnych małych klasztorach. 

Nazwałem Akademię Teatralną klasztorem, bo kiedy zaczyna się tam studia, oznacza to przynajmniej rok wyłączenia ze świata. Nie ma czasu dla znajomych i bliskich, za to cały rok staje się nową rodziną. Poza wspólną pracą nad scenami jest tak dużo wspólnych zajęć, że wytwarza się specyficzna wspólnota. Także obecne odcięcie od świata było dla mnie inspirujące i produktywne: ostatni rok otworzył mi wiele rzeczy w głowie. W czasie pierwszego lockdownu, w marcu ubiegłego roku, zainicjowałem działalność muzyczno-producencką i ruszyłem ze słuchowiskiem "Radio Inżynierska". Razem ze współtwórcami Michałem Kurkowskim i Mikołajem Dobberem udało nam się zrobić cztery odcinki i pracujemy nad piątym, który domknie cały cykl. To nasze artystyczne archiwum warszawskiej pandemii 2020-2021. 

Opowiesz o tym projekcie coś więcej? 

To dość niekonwencjonalne słuchowisko, bo tak naprawdę jest czymś pomiędzy słuchowiskiem a konceptualnym, pięcioczęściowym albumem muzycznym. Główną osią narracyjną jest audycja radiowa, którą prowadzi troje sąsiadów z ulicy Inżynierskiej - dzwonią do nich sąsiedzi i w muzycznej formie opowiadają o swoich troskach, obawach, nadziejach na lepsze jutro w obliczu pandemii. W sąsiadów wcielają się wyjątkowi aktorzy filmowi i teatralni, choćby: Piotr Witkowski, Vanessa Aleksander, Eliza Rycembel, Dorota Androsz, Andrzej Chyra, Ewa Skibińska, Tomek Cymerman, Bartek Gelner, Piotr Witkowski, Klara Bielawka. Mógłbym długo wymieniać, bo do tego momentu w projekt zaangażowało się w projekt już prawie 30 osób.  Audycja w pierwszym odcinku brzmiała najbardziej rapowo, ale dalej rozmywa się w inne gatunki, choć jeden z naszych bohaterów cały czas stara się trzymać w ryzach rap radia. To też oczywiście prowadzi do małych fabularnych konfliktów i sąsiedzkich niesnasek. Nasi mieszkańcy z jednej strony się wspierają, z drugiej mają do siebie różne pretensje. Jak to sąsiedzi. "Radio Inżynierska" daje mi mnóstwo radości i spełniam się w tym jako producent, po części jako reżyser, aktor. 

 

Jak się robi taki projekt przed komputerem? Przecież kontakt z ludźmi daje trochę co innego, tak samo jak granie muzyki przed ludźmi zawsze daje jakąś energię, a tutaj wszyscy chyba nagrywali zdalnie? 

"Radio Inżynierska" rozwija się, zarówno pod względem formy i naszej fabularnej przestrzeni, jak i w kontekście technicznym. Pierwszy odcinek był zrealizowany w pełnej izolacji, drugi już w połowicznej, część zrobiliśmy w studio, trzeci był już prawie w pełni studyjny, a czwarty w pełni studyjny. Na samym początku było to undergroundowe i szalone pod wieloma względami doświadczenie. Były próby nagrań, na których wszyscy nagrywali na tym, na czym mogli - najczęściej na dyktafonie w telefonie.  Musieliśmy wprowadzić omówienia nagrań, bo przecież nie mogliśmy bezpośrednio prowadzić naszych aktorów. Tych z Warszawy, tych z Gdańska, tych w moim wieku i w wieku moich rodziców. Na odległość wprowadzaliśmy zmiany. To, co się tam działo i jaką energią się tam wymienialiśmy, i to, że te osoby się zgodziły wziąć w tym udział, zbudowało wyjątkowy projekt.  Są znaki, że "Radio Inżynierska" wskoczy na jeszcze inny poziom: możliwe, że piąty odcinek będzie znowu inny i otworzy nowe możliwości dla naszej trupy. 

Czytałam, że grasz na gitarze, na basie, na elektryku i jeszcze na perkusji. Chciałbyś kiedyś zagrać np. taki solo act, jak Zalewski? 

Dla Zalewskiego chapeau bas, jest świetnym twórcą. Nie chciałbym nawet próbować z nim się porównywać w kontekście muzyki. Generalnie nie mam w sobie potrzeby porównywania się do innych. Nawet nie umiem wskazać aktora, o którym mógłbym powiedzieć, że chciałbym być jak on. Dla mnie życie polega na ciągłym poszukiwaniu i to mnie w nim fascynuje. Wydaje mi się, że to, kim jesteśmy, jest właśnie wynikową tych poszukiwań. I oczywiście w poszukiwaniach można mieć swoje wzorce, nie mówię, że ich nie mam, ale nie myślę "będę robić coś, jak ktoś". To nigdy nie przynosi dobrego efektu, trzeba być zawsze sobą. Jeżeli chodzi o muzykę, zdarza mi się tworzyć projekty, które póki co leżą w szufladzie. Nie śpieszę się, czekają na odpowiedni moment. 

A propos poszukiwań i wyborów w życiu: po tym jak "Bejbi Blues" pojawiło się w kinach i stałeś się popularny już po pierwszej większej roli, poszedłeś na zupełnie nieaktorski kierunek studiów. Czułeś się wtedy zmęczony graniem czy chciałeś się ubezpieczać? 

Grałem w "Bejbi Blues" podczas pisania matur i po maturach, a egzaminy do szkoły aktorskiej odbyły się w zasadzie jeszcze w trakcie zdjęć, więc nie myślałem o nich. Nawet wtedy, kiedy zdałem sobie sprawę, że to jest dobry pomysł, bo strasznie mi się to granie podoba. Szczególnie że "Bejbi Blues" było wyjątkowe pod wieloma względami. Kaśka Rosłaniec [reżyserka filmu "Bejbi Blues" - przyp. red.], cała produkcja i to jak przygotowywaliśmy się do tego filmu, dużo mnie nauczyło. Co weekend odbywały się spotkania warsztatowe i improwizacje. Byłem przekonany, że tworzenie filmu zawsze tak wygląda. Moje następne doświadczenia życiowe zaczęły to przekonanie weryfikować. Po maturach i zdjęciach do pierwszego filmu postanowiłem podjąć studia na Uniwersytecie Warszawskim. Wybrałem Politykę Społeczną, bo to wszechstronny kierunek łączący socjologię, politologię i psychologię. Zupełnie tego nie żałowałem, bo dostałem tam dużo stymulacji intelektualnej i miałem ciekawe zajęcia terenowe. Skończyłem studia, cały czas grając w filmach i serialach. Wtedy pomyślałem: "OK, teraz czas na teatr i inny rodzaj aktorstwa". Mogę sobie teraz powiedzieć, że powoli się spełnia to, co planowałem, idąc do szkoły. Chciałem mieć szansę grać inne postaci niż dotychczas, wyciągać role z innej szuflady niż z tej, do której zostałem wrzucony. Jestem aktualnie na roku dyplomowym, kończę szkołę i działam, a tymczasem zachęcam do oglądania "Chyłki". 

Więcej o: