Z "Szadzią" jest tak, że tożsamość mordercy wszyscy znamy od samego początku. W drugim sezonie cała zabawa zaczyna się od procesu złapanego przez komisarz Agnieszkę Polkowską (Aleksandra Popławska) Piotra Wolnickiego. W poprzedniej serii widzieliśmy wszyscy, jak mordował kolejne ofiary i trudno było uwierzyć, że tak późno wpadł w ręce policji.
Finał ostatniego starcia Polkowskiej i Wolnickiego był iście dramatyczny, a teraz sprawiedliwości nareszcie ma stać się zadość. Ale czy tak na pewno się stanie? Obejrzałam pierwszy odcinek nowego sezonu i nie żałuję.
Piotr Wolnicki w sądzie oczywiście wypiera się swojej winy, płacze, powołuje na Boga, gra na najniższych uczuciach. Nawet z więzienia robi, co może, żeby knuć dalej. Manipuluje swoją prawniczką, stara się dosięgnąć mackami nawet do swojego syna, którego zeznania mogą go przecież solidnie obciążyć. Fabularnych zaskoczeń tutaj raczej nie ma, a schemat faktycznie czerpie trochę z tego, jak wyglądał medialny proces Teda Bundy'ego. Nie chodzi jednak tutaj o to, by widza zaskoczyć niespodziewanym zwrotem akcji.
Najmocniejszą stroną tego scenariusza jest to, jak potrafi rozbudzić emocje (poirytowanie, niedowierzanie, zniesmaczenie etc.) i pokazać, jak przerażająco skuteczni mogą być psychopaci. To w głównej mierze faktycznie zasługa grającego główną rolę Macieja Stuhra, który sprawnie lawiruje pomiędzy ujęciami, w których jest kompletnie wyzbyty ludzkich odruchów, a tymi, w których szlocha i sprawia wrażenie chodzącej poczciwości. Sceny, kiedy w jego oczach czai się zimna pustka, a głos brzmi tak mechanicznie, że można by podejrzewać, że to nie om mówi, tylko komputerowy symulator, są niepokojące i niewygodne. Wydają się nawet sztuczne.
A potem Stuhr pokazuje, jak jego bohater błyskotliwie odgrywa emocje, by manipulować ludźmi i wszystko składa się w całość. I im bardziej Wolnicki jest przekonujący, tym bardziej wkurzające jest to, jak jego dęte kwestie faktycznie odnoszą zamierzony (bardzo przerażający) skutek. Urzeka mnie też karmiczne powiązanie Anny Cieślak i Macieja Stuhra, którzy naprawdę są jak stare dobre filmowe małżeństwo - tak często grają pary.
Poirytowanie u mnie bierze się też z tego, że TVN ciągle próbuje nas przekonać w kolejnych serialach, a "Szadź" nie jest tu wyjątkiem, że procesy sądowe w Polsce wyglądają dokładnie jak w USA, zwłaszcza te z udziałem ławy przysięgłych, na których prawnicy wychodzą ze skóry, żeby przekonać sądową publiczność do tego, że to właśnie ich klient ma rację. W tym serialu większość wydarzeń na sali sądowej jest więc boleśnie zamerykanizowana, ale ogólnie rozumiem, że w tej konwencji najlepiej można było pokazać kunszt naszego psychopaty.
Nie przekonała mnie też Anna Ilczuk, która gra tajemniczą kobietę z przeszłości Wolnickiego, a nad nastoletnim aktorem pastwić się nie będę, bo zagrał tylko to, co mu napisali w scenariuszu. Ogólnie przerażające jest to, jak sceny z udziałem dzieci i nastolatków często są sztolnie naiwne i psychologicznie drętwe - jakby to nie byli zwykli ludzie, tylko kosmici. Jednak mimo wszystko pierwszy odcinek nowej serii obiecuje jeszcze dużo napięcia, tajemnic z przeszłości głównych bohaterów i niepokoju. Bo jak obronić się przed kimś, kto potrafi oszukać tak wiele osób?
Drugi sezon serialu "Szadź" już od 11 maja jest dostępny w Playerze.