Henryk Gołębiewski i Filip Łobodziński stworzyli na ekranie duet, który zdobył serca milionów Polaków, tymczasem niewiele brakowało, a mogliby nigdy nie pojawić się na planie filmowym. Karierę aktorską rozpoczęli bowiem właściwie przez przypadek. Jak wyglądała ich droga do pracy na wielkim ekranie?
Henryk Gołębiewski urodził się w Warszawie. Był najmłodszym z dziewięciorga dzieci. Jak wspominał w jednym z udzielonych wywiadów, "w domu było biednie, ale było również wesoło". Starsi zajmowali się młodszym rodzeństwem i wszyscy wspólnie dokazywali na podwórku. To właśnie tam Janusz Nasfeter (twórca filmów młodzieżowych) zobaczył grupkę dzieci i zaprosił je na przesłuchanie. Ostatecznie tylko Gołębiewski dostał rolę.
- Pewnego dnia przyszedł i zapytał, czy nie chcielibyśmy zagrać w filmie. Poszliśmy całą ferajną na konkurs. Miałem wtedy 12 lat. Jedna próba, druga, trzecia, potem próba płaczu - z dużymi trudnościami, bo na podwórku nikt nie płakał, ale przeszedłem. No i tylko ja z całej ferajny, mimo że okropnie sepleniłem, a może właśnie dlatego, dostałem się do filmu - opowiadał aktor w jednym z wywiadów.
Filip Łobodziński także pochodzi z Warszawy. Chłopiec bardzo dobrze radził sobie w szkole - świetnie czytał i miał nienaganną dykcję. To właśnie tam odkryła go ekipa zajmująca się dubbingowaniem zagranicznych filmów, która wybrała się na poszukiwania dobrze czytających dzieci. Tak rozpoczęła się jego droga do sławy.
Pierwszą produkcją, na której planie spotkali się dwaj młodzi aktorzy, był "Abel, twój brat" - reżyserem filmu był sąsiad młodego Henryka. Dla Gołębiewskiego rola ta była debiutem, natomiast Łobodziński miał już wcześniej okazję pojawić się w radzieckiej produkcji pod tytułem "Taki duży chłopiec".
Kiedy po raz kolejny spotkali się na planie - tym razem "Podróży za jeden uśmiech" - chłopcy zrobili prawdziwą furorę. Grzeczny, mądraliński Duduś oraz sepleniący, sprytny Poldek w błyskawicznym tempie zdobyli całe rzesze fanów, zarówno tych dziecięcych, jak i dorosłych i to właśnie ta produkcja zapewniła im największą popularność. Nie można oczywiście zapomnieć o serialu pod tytułem "Stawiam na Tolka Banana", który także stał się prawdziwym hitem.
Choć kariera aktorska stała otworem zarówno przed Henrykiem, jak i Filipem, nigdy nie wiązali swojej przyszłości z tym zawodem. Łobodziński przyznał, że praca na planie była dla niego stresująca, a popularność mu ciążyła, dlatego w 1979 roku zrezygnował z grania. Dodatkowo rola Dudusia przysporzyła mu sporo kłopotów, wiele razy na ulicy ktoś wykrzykiwał za nim imię bohatera, nierzadko z pogardą.
- Mogłem to jeszcze zrozumieć, gdy byłem chłopcem, ale po latach, kiedy już nabawiłem się pierwszych siwych włosów, a filmowe role należały definitywnie do mojej prehistorii, było to nie do zniesienia - wyjaśniał w rozmowie z tygodnikiem "Na Żywo".
Gołębiewski nie zrezygnował co prawda całkowicie z występów, ale wciąż traktował to jako przygodę. "Traktowałem to jako wesoły, ale zamknięty etap życia. Poza tym nie otrzymywałem żadnych propozycji. Kiedyś nie było agencji aktorskich, trzeba było samemu wydeptywać ścieżki. A mnie się nie chciało. Pieniądze niezłe zarabiałem, balowałem. I było git" - wspominał w książce "Zygzakiem przez życie". Po latach przypięto mu łatkę aktora o twarzy alkoholika lub bezdomnego.
Filip Łobodziński chciał zostać dziennikarzem oraz tłumaczem. Ukończył Iberystykę na Uniwersytecie Warszawskim, później pracował jako dziennikarz m.in. w TVN, Polsat News czy radiowej "Trójce". Współpracował z miesięcznikami takimi jak "Rock'n'Roll", "Non Stop" czy "Machina". Przetłumaczył wiele książek i piosenek do produkcji animowanych, np. do "Króla Lwa". Zasłynął m.in. jako autor tekstów Justyny Steczkowskiej. Zaliczył nawet debiut w polityce. Przez kilka lat pracował dla Departamentu Komunikacji Społecznej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i w Wydziale Prasowym w Najwyższej Izbie Kontroli. Obecnie zajmuje się głównie tłumaczeniami.
Życie nie oszczędzało Łobodzińskiego. W 2015 roku musiał zmierzyć się ze śmiercią swojej córki Marii, która miała zaledwie 21 lat. Młoda kobieta chorowała na glejaka. Załamany mężczyzna długo nie był w stanie dojść do siebie. Dopiero po trzech latach w poruszającym wywiadzie opowiedział o tych niewiarygodnie trudnych chwilach.
- Są rzeczy, których nie rozumiem. W kategorii całego świata - nie rozumiem cierpienia, które do niczego nie prowadzi. Gdyby Bóg rzeczywiście musiał zabrać młodą osobę, to mógł to zrobić w sposób nagły, poprzez wypadek na przykład. A nie kosztem kilkuletniego cierpienia. To jest niegodziwe - powiedział Magdalenie Rigamonti. Praca nieco pomogła mu uporać się z bólem. - Córka odchodziła. Potrzebowałem zorganizowania swojego czasu. Zacząłem pracować dzień po pogrzebie Marysi. [...] Mnie się wyć chce do dziś, codziennie - mówił Filip Łobodziński.
Henryk Gołębiewski nie porzucił aktorstwa tak szybko, jak kolega. Nadal grał bardziej i mniej epizodyczne role w różnych produkcjach. Zanim trafił na ścieżkę filmową, planował zostać malarzem pokojowym tak jak jego ojciec. Kiedy jednak przestał się pojawiać na ekranie tak często, jak kiedyś, zajął się budowlanką, w międzyczasie występując okazjonalnie na drugim lub trzecim planie filmów i seriali.
Nie planował wracać do aktorstwa, ale po latach kino samo go odnalazło. Pewnego dnia spotkał producenta Jerzego Gudejkę, a ten zaproponował mu rolę w "Bożej podszewce". Od tamtej pory znów regularnie pojawia się na ekranie. Gdyby jednak los znów odwiódł go od ścieżki aktorskiej, ma w zanadrzu alternatywę - pracuje w firmie zajmującej się montażem systemów klimatyzacji.
On także nie miał w życiu łatwo. Gdy pracował na planie "Ediego" dowiedział się, że zmarła Mira - partnerka, z którą spędził 18 lat. Cios był ogromny i mężczyzna nie mógł się otrząsnąć przez jakiś czas. Po kilku latach szczęście się do niego uśmiechnęło. Spotkał Marzannę, z którą doczekał się córeczki o imieniu Róża. Jakiś czas temu wykryto u niego nowotwór, ale udało mu się pokonać chorobę.
Zobacz też: Wakacje na starych zdjęciach. Jak wypoczywaliśmy w PRL-u? [ZDJĘCIA]