Stworzyli zabawkę dla dziewczynek, potem bajkę. Pokochały ją i pięciolatki, i dorośli faceci

Jak doszło do tego, że bajkę skierowaną pierwotnie do małych dziewczynek w wieku 5-11 lat zaczęli nagle oglądać dorośli faceci, którzy dosłownie oszaleli na jej punkcie?

My Little Pony powstały, by firma Hasbro, odnosząca sukces na rynku dzięki np. G.I.Joe, mogła wyciągać pieniądze także od rodziców małych dziewczynek, a nie tylko chłopców. W 1983 roku specjaliści od zabawek wprowadzili na rynek sześć pierwszych kucyków, które miały służyć do zabawy niczym lalki (pierwsza zasada: to nie koń, kucyka nikt nie dosiada!) i być odpowiedzią na to, co dziewczynki lubią robić właśnie z nimi - odgrywać role i czesać. Podobnie jak w przypadku G.I.Joe czy He-Mana, firma postanowiła podkręcić sprzedaż, robiąc bajkę.

My Little Pony trafiły w ręce fanki. To był strzał w dziesiątkę

Pierwsze sezony serialu i filmy powstały więc jeszcze w latach 80., żeby napędzić i tak rekordową sprzedaż gumowych kucyków z kolorowymi wzorkami na zadkach. Ich narracja nie była szczególnie porywająca, z czego szefowie firmy Hasbro dobrze zdawali sobie sprawę. Dlatego właśnie w 2010 roku zatrudniono animatorkę Lauren Faust, by jakoś podrasowała historię. 

Faust była dobrą kandydatką do tego zadania, bo po pierwsze - jako mała dziewczynka uwielbiała bawić się kucykami z serii My Little Pony i sama wymyślała o nich najróżniejsze historie na własny użytek, a po drugie - ze swoim mężem Craigiem McCrackenem wcześniej stworzyła popularny serial animowany "Atomówki" (który właśnie jest przerabiany na film aktorski!) czy doskonale przyjętą serię "Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster". Zresztą za obydwie te produkcje dostała po dwie nominacje do Nagrody Emmy, nie bez kozery zwanej telewizyjnymi Oscarami. 

Kocia Szajka i zagadka zniknięcia śledzi Dorośli kochają kryminały, ale dzieci też! Najfajniejsi detektywi dla najmłodszych

I to właśnie Lauren Faust postanowiła, że w nowym serialu kucyki będą takie, jak to sobie wyobrażała jako dziecko. Przy czym nie ograniczała się tutaj tylko do zmiany szaty graficznej i podrasowaniu wyglądu kucyków. Za jej sprawą serial przestał być mdłą od różu i brokatu historyjką o niczym: scenariusze stały się wręcz przygodowe i upstrzone całkiem inteligentnymi żartami, które z jednej strony nie robiły krzywdy dzieciakom, a z drugiej sprawiały frajdę dorosłym. No i do tego każdy kucyk zyskał pogłębioną osobowość, dzięki czemu historia nabrała wyrazu. Twilight Sparkle, jej kumpele Rarity, Fluttershy, Applejack, Rainbow Dash i Pinkie Pie, księżniczka Celestia i smok Spike, zaczęli uczyć małe dziewczynki, że przyjaźń to najpotężniejsza magia, jednak należy jej się ciągle uczyć i ją doskonalić. Dzięki współpracy ta sympatyczna ferajna jest w stanie pokonać nawet najgorszych wrogów. 

Zobacz wideo Czasem idą do tytułu, czasem do przodu. Trochę nie wiadomo, co tam się dzieje, ale o to chodzi [POPKULTURA]

Jedna recenzja może zmienić wszystko. Ta stworzyła bronies

Amerykańska premiera "My Little Pony: Przyjaźń to magia" odbyła się w październiku 2010 roku (do Polski ta sama bajka trafiła już w 2011 roku). Od tamtej pory miliony dziewczynek na świecie szaleje na jej punkcie, choć niektórzy rodzice nie są wielkimi fanami, zarzucając jej zbytnią cukierkowość/histeryczność postaci/infantylność* (*niepotrzebne skreślić). Poza tym, tak jak Lauren Faust się obawiała, niedługo po emisji pierwszego odcinka serialu pojawiła się w sieci naprawdę zjadliwa recenzja, której autor Amid Amidi grzmiał, że właśnie nastał kres autorskich animacji w telewizji, bo osoba tak zdolna jak Faust została zatrudniona do robienia bajki, która jest tak naprawdę bardzo długą reklamą zabawek. Jego zdaniem było to karygodne posunięcie zwiastujące, że już niedługo nie będzie miejsca na oryginalne pomysły, bo producenci będą chcieli tylko projektów marketingowych. Nic dziwnego, że po takim tekście sporo osób, które normalnie raczej nie zdecydowałyby się na taki seans, postanowiło odpalić "Kucyki": jedni, żeby bajkę obronić przed nadętymi krytykami, a inni, żeby też się z nich pośmiać. Z taką intencją zaczynali choćby oglądać "My Little Pony" użytkownicy 4chana.  

4chan to bardzo specyficzna strona, która została w 2003 roku założona przez Christophera Poole’a. Na samym początku poświęcona była głównie mandze i anime, a jej użytkownicy wymieniali się między sobą różnego rodzaju obrazkami i tekstami. Przyjmuje się, że 4chan to miejsce, w którym narodziła się większość popularnych memów, znaczących internetowych trendów i tak zwanych virali (np. piosenka "Chocolate Rain", słynny lolcat czy zabawa rickroll polegająca na tym, że zamiast linku do artykułu czy jakiegoś interesującego nagrania na YouTubie podsyła się klip do piosenki Ricka Astleya "Never Gonna Give You Up) grupa anonymus z jednej strony, a z drugiej to także forum, na którym wykluły się najpaskudniejsze internetowe patologie. 

Właśnie ta społeczność przewrotnych i często cynicznych użytkowników sieci zaczęła oglądać "My Little Pony". Po kiepskiej recenzji nie mieli wobec animacji zapewne zbyt wielkich oczekiwań, ale już z czystej przekory mogli uznać, że ironiczne oglądanie animacji dla małych dziewczynek będzie czymś bardzo w ich stylu - analizuje youtuberka Jenny Nicholson, autorka bodaj najbardziej wyczerpującego i wszechstronnego filmu poświęconego fenomenowi Bronies.

 

Pewnym utrudnieniem było jednak to, że animacja początkowo emitowana była tylko na nieistniejącym już kanale The Hub, więc nie było łatwo jej obejrzeć. Ale ponieważ kucykami zainteresowały się osoby biegłe w używaniu wszystkich dobrodziejstw internetu, dość szybko zaczęła się nielegalna dystrybucja spiratowanych nagrań odcinków, powstała także specjalna strona, na której regularnie pojawiały się kolejne odcinki, streszczenia i memy. Oglądanie kucyków nabrało w pewnym wymiarze wspólnotowego charakteru.

I właśnie mniej więcej w taki sposób absolutnym przypadkiem narodził się potężny fandom "My Little Pony", którego członkowie określali się mianem "bronies" - to oczywiście zbitka angielskich słów "brothers" (bracia) i "ponies" (kucyki). Kiedy twórcy nie mieli o tym najmniejszego pojęcia, coraz większa grupa mężczyzn w różnym wieku zaczęła z zacięciem oglądać nowe przygody kucyków, a do tego tworzyć naprawdę obezwładniającą ilość treści związanych z serialem. Bronies, a potem także pegasisters, robili kucykowe memy, rysowali fanowskie grafiki, pisali fanfiki (czyli fanowskie opowiadania), parodiowali piosenki z bajki, montowali swoje wersje odcinków, tworzyli rozmaite gadżety i stali się naprawdę gigantyczną społecznością, która swoimi mackami okalała najróżniejsze części świata. 

Psi patrol: Film "Psi Patrol Film" w kinach. Sprawdzam, skąd taka obsesja dzieciaków na punkcie tej bajki

Bronies szybko zaczęli organizować swoje własne konwenty - w USA ten oficjalny nazywał się Broniecon i doszło do niego już w 2010 roku (co ciekawe, w Polsce pierwszy ponymeet został zorganizowany już w roku 2011). Te spotkania z roku na rok stawały się coraz liczniejsze. Na konwentach organizowano po pierwsze spotkania z twórcami animacji "My Litlle Pony: Przyjaźń to magia". Animatorzy, reżyserzy, scenarzyści, graficy i aktorzy dubbingujący poszczególne postaci mieli wśród bronies status prawdziwie gwiazdorski, a ten fenomen dotykał także osób, które w serialu pojawiały się choćby gościnnie czy osób, które pracowały przy fanowskich przeróbkach serialu. Co więcej, pojawiły się też zespoły, które grały tylko i wyłącznie kucykowe piosenki, a na konwentach grały regularne koncerty. Jenny Nicholson, która sama na Broniecony jeździła, wspomina nawet, że na jednym takim występie publiczności było tak dużo, że właściciele hotelu, w którym zorganizowano konwent, prosili ze sceny, żeby uczestnicy nie skakali, bo budynek się chwieje. 

Konwenty to były także miejsca, w których ludzie sprzedawali najróżniejsze gadżety swojej roboty: pluszowe zabawki, koszulki, czapki, bodypillows, breloczki, kubki, książki z fanfikami etc. Powoli robił się z tego poważny biznes. 

Kto ma problem z bronies? 

Mediom i ludziom naprawdę trudno było zrozumieć, dlaczego tak liczna grupa w większości dorosłych mężczyzn z takim zapałem ogląda bajkę dla małych dziewczynek i z radością wciela w życie hasło "przyjaźń to magia". Nie da się ukryć, że na tym przykładzie doskonale widać, jak wygląda toksyczna męskość i heteronormatywność w praktyce. Ba jakie jest najpopularniejsze wyjaśnienie fenomenu popularności "My Little Pony" wśród dorosłych mężczyzn? Skoro facet ogląda bajkę o kucykach, na pewno musi być homoseksualny. Oczywiście, że wielu nastoletnich chłopców wstydziło przyznawać się swoim rodzicom, a zwłaszcza konserwatywnym ojcom, że podoba im się ta przyjazna animacja. Bo to takie niemęskie. 

Zastanawiające jest jednak to, że bronies z jednej strony utrzymywali, że są społecznością otwartą na wszystkich, przyjazną i tolerancyjną, z drugiej strony, bardzo dużo wysiłku wkładano w to, by odżegnać się od "zarzutu" o homoseksualizm. W filmie dokumentalnym przygotowanym przez aktora Johna de Lanciego "Bronies: The Extremely Unexpected Adult Fans of My Little Pony", zaskakująco wielu broniesów podkreśla przed kamerą "Cześć, kocham kucyki, ale nie jestem gejem". Jakby to miało być coś najgorszego na świecie. 

W tym samym filmie dokumentalnym de Lanciego postawiono też bardzo kontrowersyjną tezę: "My Little Pony" oglądają głównie ludzie na spektrum autyzmu. Ponieważ stereotypowo autycy mają problem z empatią i interakcjami społecznymi, bajka, która skupia się właśnie na tworzeniu przyjacielskich relacji z rówieśnikami, jest idealnym przewodnikiem po tym, jak zachowują się osoby neurotypowe. Takie wyjaśnienie fenomenu jest po pierwsze dużym uproszczeniem i do tego stygmatyzuje osoby na spektrum ASD. I jeszcze próbuje wykorzystać autyzm, żeby stygmatyzować wielbicieli kucyków. Bo przecież żaden "normalny" mężczyzna nie może z własnej woli oglądać bajki dla dziewczynek. 

 

Youtuberka Jenny Nicholson zwróciła uwagę na ciekawy fenomen i wskazała, jak bardzo sam fandom zmienił pierwotną animację. Z biegiem czasu twórcy "My Little Pony: Przyjaźń to magia" zaczęli pisać scenariusze po to, by zadowolić bronies i pomijali coraz bardziej podstawową grupę docelową, czyli dzieci. Na pewnym etapie animacja była już tak przesączona wewnętrznymi żartami i referencjami do fanowskiej kultury, że zwykłemu widzowi trudno było zrozumieć, o co chodzi. Kucyki nagle zaczęły grać dubstep, bo bronies lubią ten gatunek muzyki, wprowadzono np. postać kucyka wzorowanego na Doktorze Who, bo... bronies lubią serial "Doktor Who". O ile to faktycznie urocze, że ktoś zdecydował się na taki ukłon w stronę wielbicieli, to warto też zauważyć, że przez to serial odszedł też od pierwotnej koncepcji i stracił ten urok, który miał na samym początku. Ciekawym pytaniem jest to, dla kogo powstał najnowszy "My Little Pony: Nowe Pokolenie".   

 

W "My Little Pony: Nowe Pokolenie" (premiera 24 września w serwisie Netflix) wracamy do Equestri, która straciła swoją magię! Magia zniknęła, ponieważ zniknęła wielka przyjaźń, a ziemskie kucyki, jednorożce i pegazy żyją teraz w osobnych królestwach. Za reżyserię odpowiadają Robert Cullen, José L. Ucha, którzy razem z Timem Sullivanem są twórcami historii, i Mark Fattibene. Kategoria wiekowa to "bez ograniczeń" (za zgodą rodziców). Może właśnie tak powinniśmy do tego podejść, choć o zgodę niech proszą tylko ci poniżej siedmiu lat.

Więcej o: