Magdalena Lankosz: Tak naprawdę mogę odpowiedzieć, jak aktorzy, bo pierwsze, co dostałam, to też był tekst, który stworzyła Kasia Adamik. Główny zamysł był taki, że oto zjawiają się słowiańskie potwory we współczesnym świecie i istnieje grupa ludzi, która ma umiejętność ich widzenia, walczenia z nimi albo zaprzyjaźnia się z nimi. To był jej szczegółowo spisany pomysł na serial i oczywiście troszeczkę się różnił od tego, co ostatecznie nam wyszło. Istniała już Alex, istniał Lucky, istniał profesor Zawadzki, choć nie był jeszcze profesorem, ale był Zawadzkim i istniały oczywiście słowiańskie potwory, które pojawiają się w naszym serialu. Opisany był nawet, i to bardzo dokładnie, ten, którego widzimy pod koniec pierwszego odcinka. Kasia opowiedziała, co by chciała z tym konceptem robić, jakby go chciała przekształcić, jakby go chciała rozwijać. Zapytała się, czy wezmę udział w tej podróży, no i tak się zaczęło.
Tak naprawdę już nasz pierwszy roboczy tytuł brzmiał "Krakowskie potwory" i myśmy się do tego pomysłu bardzo przywiązały. Faktycznie, było zawahanie, czy by nie pójść w kierunku "Axis mundi", bo to bardzo ważny wątek serialu, ale kolektywnie podjęliśmy decyzję, żeby zostać przy tych potworach.
Zawsze widzę obrazy, niezależnie od tego, czy piszę seriale, czy komiksy. Tu widziałam bardzo jasno określone kadry. Dużo chodziłam po mapie Krakowa, oglądałam zdjęcia miasta, żeby sobie wyobrazić przestrzeń. Czasem też podstawiałam już twarze, chociaż nie wiedziałam, jaki będzie casting. Ale dla mnie to jest konieczne w trakcie pracy. Dopiero potem się okazuje, czy realizatorzy wybrali inne lokalizacje i bohaterowie chodzą zupełnie innymi ulicami niż te, które widziałam w głowie.
Bez takiego chodzenia, nawet wirtualnego, nie umiem do końca pisać. Często też spaceruję po domu z moimi bohaterami - muszę ich widzieć w przestrzeni - i powtarzam sobie na głos dialogi. Dopiero, kiedy je usłyszę, biegnę do komputera, żeby je zapisać.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
To może dziwne i zabrzmię jak osoba pozbawiona emocji, ale nie mam żadnych negatywnych odczuć, kiedy ktoś przekształca mój tekst. Nie czuję, że ktoś mi zabrał ukochane dziecko. Może to coś podobnego do słowiańskich zwyczajów, według których matka wychowywała dzieci do 7. roku, a potem po postrzyżynach ojciec przejmował nad nimi opiekę. Może jestem właśnie taką słowiańską matką tych scenariuszy.
Nigdy też nie chciałabym być na miejscu reżysera. To po prostu potwornie ciężka robota: wstaje się o 3 w nocy i jedzie w jakieś zimne miejsca. Zawsze jest napisane, że pada deszcz i jest zima. No i do tego trzeba odpowiadać na 100 pytań na minutę. Mam bardzo duży komfort pracy w domu, w ciszy i spokoju.
Przejrzałam mnóstwo książek, ale najbardziej do mnie przemówiły trzy z nich. Podchodziły do słowiańskiej mitologii mniej sztampowo niż reszta, były po prostu ciekawe i oryginalne. Uznałam, że to właśnie to źródełko, z którego będziemy chłeptać w naszym serialu.
Pracowałam między innymi na bardzo ciekawym dziewiętnastowiecznym opracowaniu mitologii słowiańskiej, które jest przechowywane w Bibliotece Czartoryskich. Ten rękopis miał swoją drogą bardzo ciekawe losy, bo tuż przed II wojną światową został wypożyczony do Warszawy. Dosłownie w ostatniej chwili wrócił. Gdyby został w stolicy, prawdopodobnie by spłonął w trakcie ataków i nigdy byśmy go nie poznali. A to taki tekst, który nigdy nie został w takiej formie wydany. Przeczytałam o nim w przypisach do "Niesamowitej Słowiańszczyzny" Marii Janion. Kiedy zaczęłam głębiej kopać, okazało się, że opracował go gdański profesor Tadeusz Linkner i wydał pod tytułem "Słowiańskie bogi i demony" - kupiłam więc od razu.
Kiedy dostałam opracowanie pierwszego odcinka, bohaterowie zajmowali się czymś innym, mieszkali w innym mieście. Powiedziałabym, że dostałam ramy świata, który Kasia Adamik sobie wyobraziła, ale reszta to było już pisanie oryginalne. Wcześniej zajmowałam się adaptacją dwóch powieści i muszę powiedzieć, że autorskie pisanie jest bardzo uwalniające. Stwarzanie świata od zera jest strasznie fajną przygodą. No i nie musisz podążać za czyimś pomysłem. Chciałabym więc w przyszłości pisać więcej oryginalnych rzeczy, chociaż wiem, że się trochę wyspecjalizowałam w adaptacjach. Do człowieka łatwo przykleić łatkę "o, to jest ta od adaptacji".
Magdalena Lankosz Marcin Morawicki
Ponieważ trwa pandemia i wszyscy byliśmy pozamykani w domach, mogłam sobie też pozwolić na prawdziwą przygodę. Wynajęłam więc chatkę w górach, gdzie mogłam pojechać, ponieważ wszystkie spotkania dotyczące pracy odbywały się online. Tak się złożyło, że ta chatka mieściła się w Grecji w takiej wioseczce, w której przez jakiś czas nie było nikogo poza mną. Pewnego dnia zastanawiałam się, jak sprawić, żeby moja bohaterka mogła dotrzeć do zaświatów. Spojrzałam na mapę i zobaczyłam, że dwie godziny drogi ode mnie jest miejsce, w którym według mitologii mieściło się wejście do Hadesu.
Od razu tam wyruszyłam. Jedzie się tam wąską drogą wzdłuż wybrzeża, która często zakręca w ogromnych serpentynach. Trzeba więc jechać bardzo powoli pod górę, z której potem trzeba zjechać. I tak jechałam, najpierw 15 km na godzinę, potem 10, potem 8. To tak powtarzalny cykl, że można mieć wrażenie, że czas stanął w miejscu. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby w momencie, kiedy człowiek zbliża się do punktu, w którym przecinają się dwa światy, czas też stawał w miejscu? Z tego pomysłu wykluł się następny, potem jeszcze następny i następny. Kiedy wieczorem wracałam do tej swojej chatki, to już wiedziałam co pisać.
To nie było dokładnie określone miejsce, ale wiedzieliśmy, co się będzie w nim działo. Nie ukrywajmy, mamy jedno, tak dobrze zachowane średniowieczne miasto, które potrafi być nowoczesne i bardzo nienowoczesne zarazem. Miejsce, gdzie jest tyle zabytkowych budowli i np. niedawno odkopane podziemia. Kiedy zaczynaliśmy pracę nad serialem, zaczęłam czytać na temat magicznego myślenia o Krakowie: o czakramie wawelskim, o kopcach, które są jakoś dziwnie rozlokowane i tak naprawdę nikt nie wie dlaczego. No i to się tak powoli rozwijało, a Kraków w dodatku pięknie się fotografuje. Oprócz tych wszystkich zabytków mamy też "zakazane bramy". To wszystko fajnie razem zagrało.
Kasia Adamik i Olga Chajdas nie są reżyserkami, które coś by ukrywały przed scenarzystami. Miałam więc otwarte zaproszenie na plan, którego nie chciałam nadużywać z powodu pandemii i wymogu testowania. Obserwowałam też pierwsze próby kostiumowe w hali, kiedy głównym bohaterkom tworzono cały ich anturaż. To było bardzo, bardzo ciekawe przeżycie.
Kasia zabrała mnie też ze sobą na dokumentację do Wieliczki, żeby pokazać mi miejsca, o których będę pisać. W ten sposób ominęłyśmy etap, na którym musiałaby mi opisywać i tłumaczyć, jak wyglądają nasze plenery. To była dla mnie świetna przygoda - tym bardziej, że chodziłyśmy pozaturstycznymi trasami. Nie przytrafiłoby mi się to nigdy, gdybym nie brała udziału w tym serialu.
Owszem, miałam też zagrać mały epizod w ostatnim odcinku, ale zdjęcia przypadły gdzieś w okolicach trzeciej fali koronawirusa, która była dla wielu bardzo dotkliwa. Nie miałam odwagi pojechać na plan. A miałam zostać kobietą w płaszczu, która była opisana tak: ma zdziwioną minę. W serialu za to widzimy przez sekundę Gaję Grzegorzewską - też jest scenarzystką "Krakowskich potworów". To bardzo zdolna pisarka z Krakowa. Jak się człowiek skupi, to może ją zauważyć, jak przechadza się przez korytarzach serialowego Collegium Medicum. Nasza trzecia scenarzystka, Ania Sieńska, została uwieczniona napisem "Ania" przy Kopcu Wandy.
Za ciągłość i czuwanie nad tym, żeby ten świat jest spójny, byłam odpowiedzialna ja. Ta funkcja się nazywa head writer, po polsku chyba się mówi scenarzysta wiodący. Taka osoba odpowiada za stronę redakcyjną i kreatywną projektu. Redaguje też wszystkie teksty, wspiera pozostałych scenarzystów.
Ania uczestniczyła w projekcie już na początku wymyślania naszej serialowej biblii (jeden z pierwszych dokumentów literackich opisujący założenia serialu; przedstawia bohaterów oraz referuje zarys akcji poszczególnych odcinków - przyp. red.), więc jej wiedza była ogromna. Gaja też jest wyjątkowo zdolna - momentalnie zrozumiała naszych bohaterów po tym, jak do nas dołączyła. Bardzo szybko wyłapała, jakie mają motywacje, intencje i emocje. Doskonale się z nimi pracowało, tylko szkoda, że wszystko odbywało się online.
Zaczęłyśmy pracować nad "Krakowskimi potworami" dokładnie na początku pierwszego lockdownu, więc obchodzimy właśnie drugą rocznicę tego projektu. I ja przez ten czas widziałam fragmenty serialu wielokrotnie. Kasia i Olga zaprosiły mnie też do udziału w postprodukcji, na wypadek gdyby trzeba było coś przepisać albo napisać trochę inaczej, zmienić jakiś voice-over (dialogi wykonywane przez aktorów w studiu nagraniowym, po zakończonym etapie zdjęć - przyp. red.). Byłam też obecna przy tym, jak Antek Łazarkiewicz i Mary Komasa finalizowali prace nad muzyką, czyli robili tzw. zgranie. Teraz w domu zostałam przegłosowana przez męża i syna, żeby obejrzeć całość dopiero w dniu oficjalnej premiery.
Fajnie, że mówisz o Basi, mam podobne odczucia. Bardzo też lubię Staszka Linowskiego, który gra tu Lucky'ego. Znam jego wcześniejsze role i w serialu jest fenomenalny. Ale faktycznie, teraz się czuję jak mama, która nie może powiedzieć, które ze swoich dzieci lubi najbardziej. Casting był bardzo szeroki, długi i moim zdaniem dobrze wyszedł. Już nawet w zwiastunie widać było Anię Paligę - ona jest szalenie ciekawa. Myślę, że to był dobry wybór na Ilianę, ma odpowiedni talent aktorski i bardzo nietypową urodę. Uwielbiam też naszego Eryka [Pratsko, jego bohater opisany jest słowem "Chłopiec" - przyp. red.]. Co prawda nie spotkałam się z nim osobiście, ale widziałam efekty jego pracy. Dzieci bywają bardzo różne, a on był bardzo responsywny i potrafi się wczuć, grać. A miał bardzo trudną rolę, im dalej tym bardziej wymagającą. Myślę, że widzowie będą się mieli okazję o tym przekonać sami.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.
Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl