Na filmowej stronie Rotten Tomatoes zawodowi krytycy przyznali nowemu filmowi wyreżyserowanemu przez Barbarę Białowąs i Tomasza Mendesa równe 0 procent. Jak zwykle widzowie byli nieco łaskawsi - od nich polska produkcja erotyczno-komercyjna dostała szalonych 19 procent pozytywnych opinii. Zauważyć wypada jednak, że w porównaniu z pierwszą częścią "Ten dzień" wypada gorzej. Niemniej w przypadku filmowych przygód Laury i Massimo zdaje się sprawdzać zasada "Nie ważne, jak mówią, ważne, że mówią".
"365 dni: Ten dzień" na platformie Netflix zadebiutował 27 kwietnia. Jak już wspominaliśmy, w ciągu następnego tygodnia widzowie oglądali produkcję przez 77 980 000 godzin, co zagwarantowało filmowi pierwszą pozycję na globalnej liście Top 10 filmów anglojęzycznych. W przeliczeniu na lata daje nam to prawie dziewięć tysięcy (dokładnie 8 895,9). Dodajmy, że na oglądanie znajdującej się na miejscu drugim "Obławy w Silverton" poświęcono 20 280 000 godzin - więc przeskok jest tu znaczący.
Mat.prom. '365 dni: Ten dzień' globalnym hitem Netfliksa
"Ten dzień" był na pierwszym miejscu najczęściej oglądanych filmów w 93 krajach na całym świecie. Na polski erotyk rzucili się niepomni złych recenzji widzowie w takich państwach jak: USA, Meksyk, Panama, Jamajka, Kolumbia, Boliwia, Peru, Austria, Belgia, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Dania, Estonia, Finlandia, Francja, Niemcy, Grecja, Litwa, Łotwa, Norwegia, Malta, Norwegia, Irlandia, Węgry, oczywiście Polska, Rumunia, Ukraina, Hiszpania, Wielka Brytania, Szwecja, Portugalia, Islandia, Włochy, Egipt, Kenia, Maroko, Nigeria, Bahrajn, Bangladesz, Kuwejt, Jordania, Japonia, Indie Korea Południowa, Turcja, Wietnam, Filipiny, Katar, Pakistan, Australia czy Nowa Zelandia.
"Laura i Massimo wracają, a ich ponowne spotkanie jest dużo bardziej gorące i namiętne niż kiedykolwiek wcześniej. Ich nowy początek komplikują więzy rodzinne Massimo oraz tajemniczy mężczyzna, który pojawia się w życiu Laury i za wszelką cenę chce zdobyć jej serce i zaufanie" - tak brzmi krótkie streszczenie filmu. I z tego, co można wyczytać z rozlicznych recenzji, przez ponad 1,5 godziny więcej treści tam nie uświadczymy.
Recenzenci z różnych stron świata zgodnie podkreślają, że produkcji naprawdę nie warto oglądać, bo pomimo ładnych zdjęć i imponującej scenografii, trudno nazwać ją prawdziwym filmem. "To wrzący ściek" - napisała po prostu Jessica Kiang z "Variety", która swoją recenzję zaczęła od akronimu "LOL" (laugh out loud - śmieję się w głos). Podkreśla, że nowa produkcja ma tyle fabuły, co kot napłakał i nie zaradziła temu żadna z trzech osób odpowiedzialnych za pisanie scenariusza.
Jej zdaniem film służy nawet bardziej do pokazywania ładnych widoczków, gadżetów, drogich garniturów, kosztownych samochodów, markowych ciuchów i okularów przeciwsłonecznych, luksusowych rezydencji, odrzutowców czy scen zakupów niż do samego epatowania seksem. Dodaje też, że film kończy jedna z najśmieszniejszych sekwencji w zwolnionym tempie, jakie widziała.
"'365 dni: Ten dzień' jest nie tylko głupszy, bardziej problematyczny i wręcz nieseksowny, ale także niesamowicie leniwy, nijaki i tak niezwykle nieangażujący, że zastanawiam się, czy ma sens, żeby włączyli go widzowie, którzy widzieli pierwszą część" - stwierdził Shikhar Verma z High on Films. "Choć trudno w to uwierzyć, to 'Ten dzień' jest jeszcze gorszy niż pierwszy film. Ale wchodzi to łatwiej, ponieważ większość problematycznych aspektów pierwszej części została wygładzona" - dodaje Oli Welsh z "Polygon".
"Byłam wdzięczna za opcję "oglądaj z przyspieszeniem". Erotyczne sceny i te tylko z podkładem muzycznym oglądałam x 1,5. Na dialogi zwalniałam do x1,25, bo jednak chciałam coś zrozumieć (i niestety, to nie jest dobry scenariusz). Oglądany w ten sposób "365 dni: Ten dzień" jest w miarę znośny" - zdradziła swój sekret Marta Korycka z Gazeta.pl.
"Jeśli napiszę, że najlepszą część seansu to pierwsza piosenka wykorzystana w filmie, a właściwie tylko jej pierwsza połowa, to powinno dać jasność, czy w ogóle warto zawracać sobie głowę filmem. Nawet mając wolną godzinę i przycisk 'speed'. I tak. Jest dużo seksu, ale tak mało 'seksownego', że nawet dla 'momentów' nie warto" - ostrzegała lojalnie w swoich mediach społecznościowych redaktorka Kultura.gazeta.pl.
"Strasznie mi szkoda, że Anna Maria Sieklucka zdecydowała się wejść do showbiznesu tymi drzwiami, bo na ekranie prezentuje się momentami uroczo i wygląda na to, że gdyby miała co grać, to by nawet może umiała. Ale Laura jest tak nieciekawa i nieinteligentna, że po prostu grać nie ma co" - podkreśliła też redaktor Korycka.
Karolina Korwin- Piotrowska z kolei podkreśliła, że pierwsze 40 minut filmu to "kopulodrom Laury i Massimo, w różnych pozycjach, miejscach, z różnymi piosenkami w tle. (...) Massimo jest mściwy, Sycylia ładna, paella pyszna, a Laura jest nadal idiotką, która wygłasza kocopoły i nie nosi majtek, no i nie myśli. W sumie nie musi". Podkreśliła, że dialogi są "na poziomie czytanki z 5 klasy upstrzone soczystą 'ku*wą', mówią też 'po angielsku' i 'włosku'", że brakuje fabuły, że dwójka reżyserów ciągle się uczy.
<<Reklama>> Ebooki i audiobooki Blanki Lipińskiej dostępne są w Publio.pl >>