Mroczny Legolas, kopulacje i smoki, dużo smoków. Nowa "Gra o tron" wygląda obiecująco [OPINIA]

Nie będę ukrywać, kilka pierwszych minut "Rodu smoka" nieco mnie zmartwiło - bałam się, że całość będzie teatralnie przerysowana i nieco drętwa. Im lepiej jednak poznawałam nowych bohaterów, tym robiło się ciekawiej. Z dużą niecierpliwością czekam zatem na rozwój wydarzeń. Postaram się opisać swoje wrażenia bez spoilerów, bo oficjalna premiera dopiero 21 sierpnia.

Słowem wstępu - akcja najnowszego serialu "Ród smoka" rozgrywa się około 175 lat przed wydarzeniami, które obserwowaliśmy w "Grze o tron", a fabuła opiera się na powieści "Ogień i krew" George'a R.R. Martina. Konkretnie dotyczy burzliwych losów rodu Targaryenów, z którego pochodziła uwielbiana przez widzów i czytelników Matka Smoków, Daenerys - jak pamiętamy, zagrała ją z dużym wdziękiem Emilia Clarke. Serial obejmie wydarzenia zwane Tańcem Smoków i ma pokazać widzom, jak wyglądało Westeros, kiedy niebem władały smoki. Ma też wyjaśnić, dlaczego ostatecznie na Żelaznym Tronie zasiadł ktoś z innego rodu.

Zobacz wideo "Ród smoka" - tak wyglądają pierwsze sceny z prequela "Gry o tron"

Wrażenia po pierwszym odcinku "Rodu smoka"

W nowej produkcji gra m.in. znany z roli młodego księcia Filipa w "The Crown" aktor Matt Smith, który także tutaj jest członkiem rodziny królewskiej. Wciela się w Daemona Targaryena, młodszego brata króla Viserysa, wojownika o prawdziwie "smoczej krwi" a np. Milly Alcock gra jego siostrzenicę Rhaenyrę Targaryen. I ta dwójka jest naprawdę doskonała w swoich rolach, choć przez pierwszych kilka minut miałam wrażenie, że oglądam bandę przebierańców w śmiesznych perukach.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Taki Smith za sprawą długich blond pukli sprawia iście elfie wrażenie - ale to mroczne alter ego Legolasa z "Władcy pierścieni" (na miejscu Orlando Blooma byłabym zazdrosna). Jest impulsywny, groźny i nieobliczalny - czuć w nim zapowiedź szaleństwa Targaryenów. Z kolei Milly Alcock jest szalenie charyzmatyczna. Kiedy z jej ust pada "dracarys", to naprawdę robi niemałe wrażenie. Fajnie też gra mimiką twarzy i zadbała o to, żebyśmy mieli okazję wyczuć jej inspiracje w tym, jak swoją bohaterkę portretowała Clark. Widać, że to taka filmowa rodzina. 

Choć na początku nie byłam zbyt przekonana do tego, co widzę - choćby dlatego, że muzyka z czołówki nie ma takiego mocnego brzmienia, jak ta z "GoT", jest trochę za lekka i symfonicznie filmowa -  to im więcej dowiadywałam się o tym, jak kroi się intryga, jakie są motywacje poszczególnych bohaterów i jak złożone są ich relacje, tym bardziej byłam zaintrygowana. Rada królewska i przyboczne marudy króla to pięknie dobrany zestaw ciekawych osobowości aktorskich i szczerze im kibicuję. 

Mam już dwóch ulubieńców. To po pierwsze Rhys Ifans, który wciela się w Otto Hightowera. Widzowie mogą go pamiętać jako ekscentrycznego Spike'a z "Notting Hill" - współlokatora głównego bohatera. Tutaj jest kudłaty, posępny i przepiękną angielszczyzną krytykuje księcia Daemona, ile wlezie. Jestem przekonana, że ich konflikt będzie wspaniale satysfakcjonującym wątkiem w następnych odcinkach. Jeszcze bardziej urzekł mnie Graham McTavish, który tutaj wciela się w Ser Harrolda Westerlinga. Jak wnioskuję, to postać, której księżniczka Rhaenyra bardzo ufa (przyznaję, nie czytałam książki George'a R.R. Martina, na podstawie której powstaje scenariusz). Niemniej sam aktor jakby został stworzony do takiej roli - dział charakteryzacji nie musiał się szczególnie napracować, bo brodę McTavish nosi prywatnie. Wystarczyło ubrać go w zbroję, a szkocki akcent załatwił całą resztę. Mam nadzieję, że nie zabiją go zbyt szybko.

Widzę znaczącą różnicę w stosunku do "Gry o tron" - twórcy naprawdę wyciągnęli wnioski z tego, co im wcześniej nie wyszło i "Ród smoka" - przynajmniej na początku - sprawia wrażenie serialu bardziej dojrzałego i przemyślanego. Uwagę zwraca nieco odmienny stosunek do kobiecych bohaterek i mocniejszy akcent na ich perspektywę: kładzie się większy nacisk na to, czego nie mogą zrobić i na to, co naprawdę chciałyby zrobić. Na samym początku też widać, że bohaterów łączą dużo bardziej złożone relacje, które w przyszłości będą owocować najróżniejszymi zdarzeniami zmieniającymi przebieg wydarzeń, 

Spokojnie, nie brakuje też przemocy, lejącej się juchy, gołych pośladków, biustów, kopulacji i picia wina - niemniej te sceny są użyte w sposób, który wydaje mi się bardziej rozważny i ilustracyjny dla określonych postaci. Do tego mamy tutaj bardzo zacny montaż, który doskonale podkreśla nastrój różnych scen - szczególne wrażenie zrobiła na mnie scena turnieju rycerskiego - jak państwo zobaczą, to będziecie wiedzieć, o co mi tutaj chodzi. Oczywiście trudno oceniać całość po jednym odcinku, ale sprawy wyglądają rozwojowo - dość szybko przestałam się zastanawiać się nad tym, czy oglądam nostalgiczny wykwit po "Grze o tron", tylko zaczęłam się interesować tym, jak będą się zachowywać poszczególne postaci. Zobaczymy więc, jak będzie dalej. Oby dobrze, po przecież szkoda czasu na złe seriale. 

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Więcej o: