"The Crown" weszło na grząski grunt. Są liczne podtopienia, ale wszystko ratuje ONA

Piąty sezon "The Crown" pod względem scenariuszowym jest chyba najmniej udany z całej serii, bo jest nierówny. Co nie zmienia faktu, że to ciągle dobry serial z wyśmienitą obsadą. Elizabeth Debicki jako księżna Diana jest olśniewająca, ale przez to, jak poprowadzona została fabuła - z jednej strony nieco chaotycznie, z drugiej zachowawczo w nieodpowiednich momentach - pozostaje w człowieku niedosyt. Co ma też swoje zalety.

Po obejrzeniu większości odcinków nowego sezonu "The Crown" doskonale zrozumiałam, dlaczego Peter Morgan od samego początku podkreślał, że za nic w świecie nie będzie pisał o najnowszych wydarzeniach z życia rodziny królewskiej. Im bliżej do współczesnych publiczności czasów, tym bardziej grząski robi się dla filmowców grunt. Piąta seria może i jest porządnym kawałkiem rzemiosła, ale zdecydowanie brakuje jej tej iskry, którą miały poprzednie sezony. Jest momentami dużo mniej mięsista, niż powinna, chwilami bardziej ckliwa, a potem w ramach nadrabiania odległości przyspiesza.

Zobacz wideo Netflix pokazał zwiastun do piątego sezonu "The Crown". Zaczyna się od pożaru

Piąty sezon "The Crown". Nierówne tempo i niewykorzystany potencjał

Scenarzyści, zdaje się, wpadli tu w pułapkę ostrożności. Lata 90. poza tym, że tak na dobrą sprawę trudne i burzliwe dla większości zwykłych ludzi, dla brytyjskiej rodziny królewskiej były okresem skrajnie dramatycznym pod wieloma względami. Rozwody, skandale obyczajowe, kryzysy wizerunkowe, pożary i życiowe tragedie royalsów z niespotykaną wcześniej żarliwością śledziły media - a wręcz obsesyjnie je podsycały. Przecież do dziś się mówi, że to paparazzi doprowadzili do śmierci księżnej Diany, która tak bardzo wyłamała się ze schematów panujących w Buckingham Palace. I tak jak ówczesna maszynka medialna maniakalnie się nakręcała, tak teraz na filmowców odpowiedzialnych za flagowy serial Netfliksa już od dłuższego czasu sypią się gromy i oskarżenia o to, że żerują na ludzkim nieszczęściu, zakłamują historię i szukają taniej sensacji. Zrozumiałe jest, że w obliczu tak gęstej atmosfery Peter Morgan starał się podejść do trudnych zagadnień z ostrożnością, a jednocześnie nie chciał stracić tak zwanej akcji.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Tempo sezonu jest nierówne, bo też wydaje się, że część odcinków poświęconych osobnym wątkom takim jak odszukanie grobu zamordowanych Romanowów, nostalgiczne spojrzenie na pierwszą wielką miłość księżniczki Małgorzaty do Petera Towsenda czy pretensje księcia Filipa do żony o to, że nie mają wspólnych tematów do rozmowy i zainteresowań, została wprowadzona na początku sezonu po to, żeby właśnie odciągnąć uwagę od kryzysu w związku Diany i Karola, bo ten miał posłużyć do zamknięcia historii z dużym "bum".

Brakuje mi poczucia, że składają się na większy obrazek - bo to, że Małgorzata i Filip mieli do Elżbiety żal o różne rzeczy, wiemy jako widzowie od dawna. Takie wprowadzenie do serii odgrywających ich Johnatana Pirece'a i Lesley Manville było schematyczne, ciut powtarzalne. A to są przecież dobrzy aktorzy, można było wykorzystać ich zdolności, żeby pokazać inne aspekty zmieniających się postaci. Peterowi Morganowi tym razem nie udało się w pełni wykorzystać potencjału swoich wyśmienitych aktorów: wątki poszczególnych postaci wydają się okrojone z treści, czasem głębi. Ciekawe, ile materiału ostatecznie wycięto.

Uważam jednak, że pomysł, by w roli Towsenda obsadzić Timothy'ego Daltona był wspaniały. Bardzo też podobał mi się odcinek poświęcony rodzinie Al Fayedów i temu, jak utorowali sobie pozycję w Wielkiej Brytanii - szczególnie mnie cieszy, że znalazło się miejsce na to, by wspomnieć też o "Rydwanach ognia". Dodatkowo cały myk z pokazaniem historii osobistego kamerdynera króla Edwarda, który pracował dla niego już po abdykacji, jest rewelacyjny - zwłaszcza w kontekście jego późniejszej relacji z nowym pracodawcą. Za takie momenty lubię właśnie "The Crown" najbardziej.

Przyznaję, że mam też ogromny problem - Imelda Stauton zbyt mocno kojarzy mi się z postacią demonicznej Dolores Umbridge z "Harry'ego Pottera", by łatwo przetrawić jej transformację w królową Elżbietę. Może też zbyt dobrze odgrywała znamienne dla monarchini wycofanie i opanowanie, bo mam wrażenie, że w środku buzowało dużo więcej, niż było widać na ekranie. Ku mojej radości znalazło się miejsce na gościnny występ Claire Foy. Nie powiem, nie wpadłabym na pomysł, że historia luksusowego statku "Britania" zwodowanego niedługo po koronacji Elżbiety może posłużyć za metaforę tego, jak królowa mogła się czuć w związku z upływem czasu i kryzysowymi realiami lat 90. Ale ma to swój urok.

Przejdźmy jednak do kwestii najważniejszej - Karola i Diany.

Dominic West może i nie jest szczególnie podobny do księcia Karola, ale kiedy zaczyna mówić, to się w niego przeistacza na tyle dobrze, że można przymknąć oko na to, jak widocznie jest atrakcyjniejszy od oryginału. Wnosi też zaskakująco dużo emocji w wizerunek monarchy - przy Camilli jest ciepły, trochę zagubiony, szukający wsparcia i zrozumienia. W zestawieniu z Dianą robi się sfrustrowany, odległy, poirytowany, nawet opryskliwy. W tę relację przenosi całą swoją frustrację związaną z instytucją monarchii. A im bardziej żona szuka u niego uczucia, tym bardziej od niej ucieka.

Scena z niesławną aferą tamponową bardziej pokazuje, jak silna i intymna więź łączyła Karola i Camillę, niż jest bulwersująca i skandaliczna. Przypomnijmy, niedługo po tym, jak ogłoszono separację księżnej i księcia, prasa opublikowała zapis prywatnej rozmowy Karola z kochanką, w której mówi jej m.in. że chciałby zamieszkać w jej spodniach, ale znając jego szczęście, zreinkarnowałby się nie jako para jej majtek, a raczej jako tampon. To wywołało w Wielkiej Brytanii gigantyczny skandal obyczajowy, który teraz po latach wydaje się bardziej publicznym linczem ludzi, którzy zawinili tym, że się kochali i nie byli w stanie o tym zapomnieć dla dobra "instytucji narodowej". Sęk w tym, że choć to uczucie jest tak prawdziwe, to jego ofiary poniosły konkretne osoby.

Elizabeth Debicki w roli księżnej Diany odnalazła się doskonale - gra ją z pełnią uczucia, bez przerysowania i dba o różne niuanse ważne przy takiej bohaterce. Dobrze zdaje sobie sprawę, że Diana jako osoba publiczna była inna niż Diana w domowym zaciszu i pokazuje to subtelnymi środkami. Kiedy patrzy ze smutkiem w oczy swojego rozmówcy, człowiek czuje się, jakby patrzył na bardzo głodną sarenkę, którą trzeba szybko utulić, żeby nie była już smutna.

'The Crown', sezon 5. Kadr z serialu'The Crown', sezon 5. Kadr z serialu fot. Netflix

Jej księżna to osoba wewnętrznie skonfliktowana, zamarynowana w poczuciu osamotnienia i przepełniona rozpaczliwą potrzebą walki o siebie. Szuka uczucia, które wypełniłoby gigantyczną pustkę w jej życiu. A przez to też była zdecydowanie bardziej podatna na manipulacje i nie zawsze podejmowała słuszne decyzje. Tak też u Petera Morgana pokątnie napisana książka o jej życiu to rozpaczliwe wołanie o pomoc, którego słuchać nie chcieli ci, od których pomocy najbardziej chciała. Z kolei wywiad udzielony Martinowi Bashirowi faktycznie wygląda tutaj jak tragiczna dla niej w skutkach intryga krwiożerczego dziennikarza. Ale "sukienkę zemsty" Debicki nosi jak prawdziwą zbroję!

"Miałam już księcia z bajki i złamał mi serce. Teraz szukam żaby, która mnie uszczęśliwi" - mówi przejmująco do serialowego doktora Hasnata Khana Diana i trudno się w tej chwili nie zadumać nad dramatycznie smutnym wydźwiękiem tej kwestii. "The Crown" pokazuje w tym sezonie, że Karol ma wsparcie kobiety, która go kocha, że jest wierny temu uczuciu wbrew wszelkim dworskim zasadom, bo ono jest prawdziwe. Diana zaś zostaje nawet nie tyle, ile pozostawiona sama sobie, co wręcz wykluczona, porzucona i obarczona oczekiwaniem, że będzie grzecznie, cicho znosić swoją smutną dolę - dla dobra monarchii. To nie mogło skończyć się dobrze - i jak wiemy, skończyło się tragicznie.

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina. 

Więcej o: