25 grudnia Netflix pokaże miniserial "Wiedźmin: Rodowód krwi". Produkcja osadzona jest na 1000 lat przed wydarzeniami z głównej wiedźmińskiej sagi i ma wytłumaczyć, jak doszło do tajemniczej "koniunkcji sfer", o której tak często wspominają bohaterowie serialu o Geralcie, a także pokaże, jak powstał pierwszy wiedźmin, który walczył z niebezpiecznymi potworami. W obsadzie znalazła się m.in. legendarna aktorka Michelle Yeoh - absolutna królowa kina sztuk walki. Poza tym dużo uroku mają sceny z udziałem Minni Driver i Joeya Bateya, serialowego Jaskra, który urzekł widzów swoją zawadiacką charyzmą. Z okazji tej premiery udało mi się porozmawiać z Lauren Schmidt Hissrich, twórczynią i showrunnerką serialu "Wiedźmin", która trzyma pieczę nad wszystkimi netfliksowymi produkcjami związanymi ze światem opisanym przez Andrzeja Sapkowskiego.
Za całokształt produkcji składającej się z czterech odcinków odpowiedzialny był Declan De Barra - irlandzki wokalista, scenarzysta i grafik. Widzowie mogą kojarzyć takie jego projekty jak "The Originals" (to spinoff popularnego serialu "Pamiętniki wampirów") czy marvelowe "Iron Fist". De Barra należał do ekipy scenarzystów pierwszego sezonu "Wiedźmina" Netfliksa, zaśpiewał także cztery piosenki, które trafiły do oficjalnej ścieżki dźwiękowej. Nie będę udawać, że jestem jego nową wiedźmińską produkcją skrajnie zachwycona, ale dzięki rozmowie z nim i Lauren S. Hissrich, główną showrunnerką serialowego "Wiedźmina", na pewno inaczej patrzę na "Rodowód krwi".
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Lauren S. Hissrich: Naszło nas na to jeszcze przed premierą pierwszego sezonu. Jesienią 2019 roku mieliśmy już skończone scenariusze do drugiego sezonu "Wiedźmina" - jeszcze zanim widzowie zobaczyli jakiekolwiek odcinki. Robiłam się coraz bardziej niespokojna, bo w książkach jest tyle ciekawych wątków, które chcieliśmy pokazać i rozwinąć, ale brakowało nam już na nie czasu w serialu. Czuliśmy też presję, bo czuliśmy, że ciągle jest sporo elementów genezy, które powinniśmy jakoś zawrzeć w fabule, żeby widz rozumiał dalszy rozwój akcji i kolejnych wydarzeń.
Wtedy pierwszy raz poszłam do swojej przełożonej i zapytałam: A co jeśli nakręcimy prequele, sequele, spin-offy, jak zwał tak zwał, które będą mogły się "dziać" pomiędzy sezonami i dać fanom "Wiedźmina" coś na przeczekanie przerw pomiędzy kolejnymi seriami głównego serialu? Moglibyśmy je wykorzystać, żeby opowiedzieć historie, których nie damy rady zmieścić na pokładzie "statku matki". Ona była pomysłem zaintrygowana, ale powiedziała: Sprawdźmy może jednak najpierw, czy ktokolwiek będzie ten serial oglądał.
Po premierze pierwszego sezonu, który miał świetną oglądalności projekt, okazał się sukcesem, więc wiadomo było, że warto rozwijać ten świat. Wtedy szefowie zapytali, co mamy jeszcze w zanadrzu.
"Koniunkcja sfer" była czymś, co zawsze mnie intrygowało. Bo jak w przypadku wielu rzeczy w książkach, to wydarzenie, które autor wymienia, mówi, że do niego kiedyś doszło. Ta nazwa przewija się kilka razy, ale nie ma na jej temat zbyt wielu konkretów. A to było dla mnie ważne, więc zaczęłam się zastanawiać, czym tak naprawdę ta koniunkcja była i jak to pojedyncze wydarzenie wpłynęło na cały świat przedstawiony, który znamy.
Declan de Barra, który pisał z nami pierwszy sezon, też był tym tematem bardzo zaintrygowany. Próbował sobie wtedy jakoś rozpisać strukturę koniunkcji: ustalić czym była, co działo się wcześniej i jak do niej doszło, do czego to doprowadziło etc. Więc był w tym przypadku pierwszym człowiekiem, do którego się zwróciłam. Zadzwoniłam do niego i zapytałam, czy istnieje szansa na to, że chce zrobić więcej rzeczy związanych z "Wiedźminem" i czy byłby chętny, żeby napisać historię o koniunkcji. Błyskawicznie odpisał mi: TAK.
W dwa tygodnie stworzył tekst, który do tej pory mam. Opisał w nim całą historię: bohaterów, ich imiona, klany, miejsca, w których się spotykają, jakie mają problemy, jaki będzie końcowy efekt i moment, w którym pojawia się pierwszy protowiedźmin. Miał w głowie zasadniczo model całości serialu. I od tego zaczęliśmy.
To dość zabawne, jak wygląda moja relacja z Andrzejem od momentu, w którym zaczęliśmy robić rzeczy, których nie ma w jego książkach. Mamy tu trochę doświadczenia, rozmawialiśmy o tym sporo w kontekście trzech pierwszych serii. Przy pierwszym sezonie trzeba było przecież ukształtować w pełni wątek przeszłości Yennefer. W książkach ona funkcjonuje głównie w teraźniejszości, a całość jest do cna opowieścią o Geralcie. Nam naprawdę zależało na tym, żeby Yennefer miała własną historię.
W tamtym czasie robiliśmy w pokoju scenarzystów tak: wertowaliśmy książki od deski do deski i wypisywaliśmy absolutnie wszystko, co z daną postacią lub zagadnieniem było związane. Wszystko, co Andrzej wymyślił, trafiało na tablicę i składaliśmy z tego historię.
Rozmawialiśmy z Andrzejem Sapkowskim o naszych pomysłach i mówił mi np. czy coś z tego brzmi świetnie czy obiecująco. Podkreślał, że z jego książkami jest inaczej niż z "Władcą pierścieni". On nie myśli o świecie przedstawionym i wydarzeniach w ten sam sposób, co Tolkien. Nie tworzy w głowie mapy tamtego świata, nie zastanawia się nad tym, czego nie opisał w powieściach, nie dopowiada do nich historii, których nie opublikował. Andrzej Sapkowski dał mi mnóstwo kreatywnej swobody i wolności. Chce, żebyśmy trzymali się tonu jego książek i ich założeń. Ale jeśli czegoś sam nie opisał, pozwalał nam zbudować własne historie.
Najfajniejszą rzeczą związaną z serialem "Wiedźmin: Rodowód krwi" jest to, że rzeźbimy historię kompleksowo, bo nie została opisana. Skorzystaliśmy z szansy, by wymyślić całość. Ale żeby to było wartościowe i miało sens, musiało się łączyć z historią, którą opowiadamy w głównym serialu. Moment, w którym Declan i jego scenarzyści pracowali nad "Rodowodem krwi", a ja i reszta ekipy tworzyliśmy trzeci sezon "Wiedźmina", był bardzo fajny i kreatywnie napędzający. Musieliśmy ze sobą współpracować i upewniać się, że tworzymy różne części jednej układanki, które będą do siebie pasować.
Scenariusz napisano, kiedy kręciliśmy zdjęcia do drugiego sezonu "Wiedźmina". Zdjęcia do "Rodowodu" zaczęły się, kiedy kończyliśmy fazę preprodukcji trzeciej serii głównej. Więc to szło tak na zakładkę, co świetnie wpasowało się w nasz system pracy i pozwoliło nam uszeregować wątki.
Zależało mi bardzo, żeby Declan kilka rzeczy wkomponował w "Rodowód krwi": po pierwsze to kwestia monolitów. Ich obecność zarysowaliśmy lekko w pierwszym sezonie "Wiedźmina", potem w drugim opowiedzieliśmy więcej o ich znaczeniu i możliwościach. One będą bardzo ważne w następnych sezonach, gdy będziemy odkrywać możliwości Ciri i jej zdolność do podróżowania przez czas i przestrzeń. Chciałam więc pokazać, skąd się w ogóle wzięły, jak zawsze były ważne. Interesowało mnie, czy możemy stworzyć połączenie pomiędzy tymi opowieściami i przyszłymi przygodami Ciri i Geralta, ich spotkaniem z Avallac'hem. Bo to wszystko się w pewnym momencie przetnie.
Chciałam też przedstawić widzom postać Ithlinne. Rozmawiałam z Declanem o tym, że w książkach często przewija się temat jej proroctwa, ale nie jest aż tak wyraźnie zarysowany. Doszłam do wniosku, że jeśli spotkamy ją jako młodą kobietę i zobaczymy, skąd brały się jej wizje, dlaczego je miała i przekonamy się, że w naszym prequelu zawsze się spełniają, to wtedy widzowie, oglądając głównego "Wiedźmina" szybciej wyłapią znaczenie scen, w których będzie o niej mowa. Skoro tam jej przepowiednie były tak trafne, to pewnie nie tracą na mocy nawet tysiąc lat później.
Chcieliśmy też pokazać trochę lepiej takie postaci, które żyją przez długie wieki, właśnie jak Avallac'h i Eredin. Chcieliśmy wiedzieć, jak się ukształtowali, jak stali się tym, kogo potem poznajemy. Declan miał świetny pomysł, żeby pokazać ich, kiedy byli młodsi, być może bardziej naiwni i niewinni. Żebyśmy mogli zrozumieć, jak się zmienili na przestrzeni tych długich lat i wiedzieli, dlaczego doszło do pewnych wydarzeń. To potrzebne, zwłaszcza że spotkamy ich w późniejszych sezonach "Wiedźmina". Chcemy, żeby widz wiedział, od czego zaczynali i do czego doszli, by było widać przemianę tych postaci.
O tych bohaterów poprosiłam Declana, ale z resztą miał wolną rękę. On wspaniale tworzy opowieści i bardzo się wczuł w świat "Wiedźmina". Wiedziałam, że w nim cały ten świat mocno tkwi, że nosi w sobie nową historię, która tylko czeka, żeby wyjść na światło dzienne.
Dużo tutaj pomysłów Declana. Wszyscy bardzo kochamy w powieściach Andrzeja Sapkowskiego to, jak trafnie opisuje kolonializm i pokazuje, że historię zawsze piszą zwycięzcy. Więc w "Wiedźminie" znamy tylko te wydarzenia, które są istotne z perspektywy ludzi. I o tym też jest cała piosenka "Grosza rzuć wiedźminowi". Jaskier bierze się za historię, opisuje ją tak, żeby wszystko wyglądało i brzmiało dobrze, a przez to też ludzie pamiętają właśnie jego wersję. Choć zdecydowanie odbiega to od tego, co wydarzyło się naprawdę.
Declan przyjął właśnie to podejście w opowiadaniu swojej historii. Kiedy spotykamy elfy w głównym serialu, najczęściej są ofiarami i tak też się czują, oskarżają ludzi o barbarzyństwo i winią za swój los. My też nie do końca wiemy, jakie mają dokładnie miejsce w większym politycznym obrazku. Wiemy też, że elfy były obecne na świecie długo przed ludźmi, więc nie zawsze były tymi ofiarami. Jak wyglądał ich świat, zanim panowanie przejęli ludzie? Masz dużo racji w tym, co mówisz: moglibyśmy się cofać do korzeni i genezy poszczególnych wydarzeń naprawdę długo. Też się zastanawiałam, jak wyglądała Złota Era elfów, bo to się wydaje takie romantyczne. Może to nie jest popularna opinia wśród fanów "Wiedźmina", ale mam poczucie, że te historie czekają na odkrycie. Jest tyle kierunków, w które można podążyć i ciągle je rozwijać.
Bardzo bym chciała! Żeby było śmieszniej, postać Minnie Driver nie ma tak do końca prawdziwego imienia w serialu. Nazywamy ją tajemniczą elfką, a.k.a. postacią Minnie Drivier. Ale kiedy ją spotykamy, mówi, że podróżuje przez czas i przestrzeń, że jej zadaniem jest upewnienie się, że ta historia nie zostanie zapomniana. Przez cały czas, nawet, teraz kiedy zaczynamy pisać scenariusze do czwartego sezonu "Wiedźmina", rozmawiamy o tym, jak możemy znowu wprowadzić tę postać. Więc zdecydowanie się z tobą zgadzam i bardzo chętnie jeszcze bym się z nią spotkała. Zobaczymy znowu Avallac'ha i Eredina, ale myślę, że ona jest naprawdę fascynująca. To dla nas byłoby fajne zadanie.
Naprawdę kocham tę część całego procesu twórczego. To dla mnie ważne, kiedy zatrudniam scenarzystów. Chcę, żeby każdy miał swój własny pomysł na to, kim są nasi bohaterowie i chcę, żeby brali odpowiedzialność za swoje odcinki.
Declan przed "Rodowodem krwi" napisał odcinek o prawie niespodzianki. Pokazał w nim tak odrębny głos, że odcinek się wyraźnie odznaczał na tle pozostałych. I właśnie to uwielbiam: gdy oglądasz serial i jesteś w stanie powiedzieć, że odcinki się czymś pomiędzy sobą odróżniają, gdy czujesz, że scenarzysta był pełen pasji w opowiadaniu historii i czuć w materiale jego miłość.
Nie chcę, żeby cały świat "Wiedźmina" brzmiał tylko tak jak ja, bo to byłoby ograniczanie złożonego uniwersum do punktu widzenia tylko jednej osoby. I to dla mnie nie działa, nie ma sensu. Jestem więc zachwycona, że Declan puścił wodze fantazji. Rozmawialiśmy o oczywiście tym, jak to, co on robi, wpływa na cały świat wiedźmina. To oczywiste, że nie mógł tam zrobić czegoś, co zaprzepaści nasze serialowe plany. Niemniej, moim ważnym zadaniem było sprawić, żeby on jako showrunner miał przestrzeń i moc, by zrobić serial według swojej wizji. Uznałam, że jeśli będę się wtrącać i narzucać swoje zdanie, to nie będzie dobry serial. Nie byłoby czuć jego pasji.
To były bardzo wymagające zdjęcia, ale zawsze takie są. Tak jak w "Wiedźminie": mieliśmy wiele wątków do uchwycenia i mnóstwo postaci, które chcieliśmy przedstawić widzom. Nie ma serialu, który byłoby łatwo nakręcić. To, co zauważyłaś, że "Rodowód krwi" przypomina film, jest chyba moją ulubioną stroną tego projektu. On wychodzi w Święta: ludzie będą mogli usiąść i obejrzeć go w jeden wieczór, odbyć całą podróż za jednym zamachem. To nie jest coś, co będzie się pojawiać co rok. To taki przebłysk z tego świata, osadzony w konkretnym momencie i skupiony na konkretnym wydarzeniu, o którym chcieliśmy opowiedzieć więcej.
Mam nadzieję, że nasz serial sprawi, iż ludzie będą zaintrygowani tym, co pokażemy im w trzecim sezonie "Wiedźmina". Chciałabym, żeby po obejrzeniu "Rodowodu krwi" zastanawiali się, czy w "Wiedźminie" jakoś się odniesiemy do wątków, które tutaj poruszamy - bo robimy to nie bez powodu. I tak zrobimy: odpowiemy na wiele pytań, które teraz mogą się narodzić.
Właśnie! Też się bardzo na to cieszę. Nie mogę za dużo tutaj zdradzić, ale ludzie, którzy znają książki, poznali np. Zoltana, Percivala, lepiej znają kontekst i orientują się, jakie niziołkowie czy krasnoludy zajmują miejsce w układance Sapkowskiego. W "Rodowodzie krwi" słyszymy np. ważną tyradę Meldof, która krzyczy elfom w twarz, że zbudowały swój świat na fundamentach stworzonych przez jej przodków. Tym samym naprowadzamy widzów na wątek w głównym "Wiedźminie": elfy były takimi samymi kolonialistami, za jakich biorą ludzi.
<Reklama> Ebooki i audiobooki sagi "Wiedźmin" są dostępne na Publio.pl >>