"Kalejdoskop" miał zrewolucjonizować świat seriali. Eksperyment może i ciekawy, ale historia boleśnie przewidywalna

Wśród kolejnych serialowych propozycji ta ma przyciągać widzów przede wszystkim niecodzienną formą. Netflix ogłosił, że "Kalejdoskop" to eksperyment, a jego odcinki możemy oglądać w dowolnej kolejności. Czy innowacyjny pomysł miał szansę na powodzenie?

Zabawa formą to w ostatnim czasie wręcz standard w produkcjach, o których dyskutuje się najgłośniej. Jazdę bez trzymanki zafundowali nam chociażby twórcy głośnego "Wszystko wszędzie naraz". Mark Mylod w "Menu" spróbował wyjść poza ramy mainstreamowego obrazu, kierując go do mainstreamowego odbiorcy. Z kolei Noah Baumbach postawił na pozornie chaotyczną żonglerkę gatunkami i odważne podejście do budowania napięcia i narracji w "Białym szumie". To mówi nam wiele nie tylko o współczesnych twórcach, lecz także widzach. Ci są z każdym kolejnym rokiem i nową platformą streamingową coraz bardziej przebodźcowani, coraz trudniej nie tylko utrzymać ich uwagę, ale w ogóle ją zwrócić.

Zobacz wideo "Kalejdoskop". Netflix wypuścił serial, którego odcinki można oglądać w dowolnej kolejności [ZWIASTUN]

Dlatego Eric Garcia, twórca najnowszego serialu Netfliksa zatytułowanego "Kalejdoskop", zrobił krok w bok. Proponuje widzom nowy sposób konsumpcji serialu i kusi innowacyjnością swojego dzieła, zanim jeszcze je włączymy. Produkcja zapowiadana była jako pierwszy taki eksperyment w historii Netfliksa. Scenarzysta bowiem zaproponował widzom opowieść podzieloną na osiem odcinków, którą można poznawać w dowolnej kolejności. Trzeba jednak pamiętać, by na koniec zostawić sobie "epicki finał". Oznacza to, że odbiorca zamiast tradycyjnej, linearnej historii otrzyma poszatkowane elementy fabuły, z których na własną rękę będzie musiał powoli ułożyć spójną całość.

Na pierwszy rzut oka wygląda intrygująco i odważnie. Szczególnie biorąc pod uwagę duże zaangażowanie i skupienie, którego wymaga od widza wybrana przez twórców forma. Czar pryska, gdy między kolejnymi epizodami "Kalejdoskopu" przypominamy sobie, dlaczego najlepszymi mediami interaktywnymi, które często nie ustępują zarówno wizualnie, jak i fabularnie filmom i serialom, są gry komputerowe.

Netflix próbował już kilkukrotnie zaoferować widzom "współtworzenie" swojego dzieła. Skończyło się to między innymi średniakiem w postaci specjalnego odcinka "Black Mirror: Bandersnatch" z 2018 roku. Również w przypadku "Kalejdoskopu" ambitny pomysł finalnie nie ma do zaoferowania wiele więcej niż przemyślana i przekonująca promocja.

Eksperyment miał uczulić widza na detale, pokazać, jak wiele czynników wpływa na odbiór dzieła, które trafia na ekran. Udowodnić, że kolejność poznawanych miejsc, bohaterów, relacji i kolejnych kart odsłanianych przed nami przez twórców nigdy nie jest (a przynajmniej nie powinna być) dziełem przypadku. "Kalejdoskop" miał być produkcją, którą każdy przeżyje na swój unikalny sposób, serialem, który wywoła niejedną kłótnię i żywą dyskusję. W efekcie jedyne, co wywołuje, to spore rozczarowanie.

Avatar: Istota wody (2022)"Avatar: Istota Wody" ma grzechów bez liku. A podstawowym jest brak Krystyny Czubówny

Twórcy serialu zaserwowali widzom klasyczny heist movie [podgatunek kryminału opowiadający o grupie ludzi, którzy planują kradzież i ucieczkę z miejsca przestępstwa] podzielony na odcinki. Mamy tutaj grupę przestępców, w której każdy jej członek jest potrzebny do powodzenia opracowanego do perfekcji planu, w tle czai się zemsta i motywy bohaterów, wśród których nie przeważa wcale chęć szybkiego wzbogacenia się i życia w luksusie. I te proste rozwiązania fabularne byłyby absolutnie w porządku (bo nie każde dzieło musi przecież rewolucjonizować gatunek), gdyby nie dołożona do nich napompowana filozofia i przerost formy nad całkiem prostą treścią.

Niezależnie od kolejności oglądania odcinków serial snuje historię Raya Vernona (Giancarlo Esposito), który staje się mózgiem operacji pod tytułem: "ukradnijmy bogaczom siedem miliardów dolców w obligacjach z bardzo dobrze strzeżonego skarbca". 

Rozciągnięta w czasie fabuła (akcja serialu toczy się na przestrzeni aż 25 lat) postawiła przed twórcami wyzwanie w postaci przemyślenia charakteryzacji aktorów i odpowiedniego oddania ducha konkretnych czasów, w których spotykamy bohaterów. To w produkcji się udało. Postacie nie wyglądają groteskowo, nie są przerysowane, a w serial subtelnie wkrada się nawet nieoczekiwany wątek krytyki rasizmu. Wszystko działa. Podobnie jak bezbłędne aktorstwo znanego z "Zadzwoń do Saula" i "Breaking Bad" Giancarla Esposito, który wypada doskonale zarówno w roli troskliwego męża i ojca, budzącego respekt więźnia, opanowanego lidera szajki złodziejów, jak i schorowanego mężczyzny w podeszłym wieku, który ma na koncie kilka złych decyzji.

'Kalejdoskop' można oglądać w dowolnej kolejności'Kalejdoskop' można oglądać w dowolnej kolejności 'Kalejdoskop' / Netflix - Materiały prasowe

Niestety serial sprawia wrażenie, jakby Ray Vernon był jedyną postacią, której poświęcono odpowiednio dużo czasu. Towarzysze Vernona znanego również jako Leo Pap są jak spod sztancy, a niewykorzystany potencjał duetu Courtney/Elbay, czyli serialowego małżeństwa Goodwinów, aż kłuje w oczy. Grupie niewiarygodnie wiele uchodzi płazem, jednak to nic w porównaniu z absurdalnym wątkiem agentki FBI Nazan Abassi. Kobieta została zawieszona za nadużywanie narkotyków, a potem przyłapana z kolejną ich porcją. Można się spodziewać, że to dostateczny powód na pożegnanie się z karierą zawodową. Nie dla twórców "Kalejdoskopu". Ponadto odsuniętej od sprawy rabunku Abassi fakt ten nie przeszkadza w zdobyciu nakazu przeszukania miejsca przestępstwa czy wyklejaniu gabinetu dowodami w sprawie. Czy w realnym życiu jej pracodawcy naprawdę przymykaliby na to wszystko oczy?

Najbardziej rozczarowuje jednak sam finał serialu. Zapowiadany jako "epicki" koło tego wzniosłego epitetu nawet nie leżał. Przewidywalny i nad wyraz ckliwy zwrot akcji to nic w porównaniu z faktem, że twórcy zdradzili niemal wszystkie szczegóły dotyczące samego napadu w odcinku, który finałem nie jest, co doszczętnie zrujnowało napięcie przed ostatnim aktem historii. Ten przedziwny zabieg powoduje, że moment kulminacyjny serialu jest dla widza jak czytanie samych przypisów do książki, którą chwilę wcześniej przeczytał. Niby uzupełnia luki, otwiera oczy, ale jednak nudzi.

"Kalejdoskop" jest pod wieloma względami udanym eksperymentem. Twórcy stworzyli odcinkową historię, którą faktycznie da się konsumować w dowolnej kolejności, co na pewno nie było łatwe. Jednak na formie podania traci tutaj to, co przecież dla widza najważniejsze - opowieść i jej bohaterowie. Dlatego zamiast westchnień zachwytu po seansie "Kalejdoskopu" prędzej pewnie wydacie z siebie jęk zawodu. 

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Więcej o: