Justyna Bryczkowska: Trzeci odcinek "The Last of Us" wysadził mnie z kapci. Kiedy go włączałam, zupełnie się nie spodziewałam, że zobaczę tak ciepłą, ludzką i ujmującą historię miłosną osadzoną w świecie opanowanym przez grzybowe zombie. To mógłby być osobny film!
Joanna Chojnacka: I trochę był osobny, ale do tego jeszcze przejdziemy. Mnie już przed tymi emocjami, które się nieuchronnie zbliżały po odpaleniu odcinka, ostrzegł internet, więc szok był mniejszy. Mimo wszystko historia mnie poskładała - może i nie płakałam, ale nie mogłam zasnąć. Jestem w coraz większym szoku, jak umiejętnie współcześni twórcy potrafią przedstawiać męską wrażliwość. To bardzo potrzebne, ostatnio byłam tak poruszona chyba po "Psich Pazurach".
Justyna: Serio, nie przepadam za ckliwymi romansidłami i wprowadzonymi na siłę wątkami z serii "dla poprawności politycznej" - wolę głupie żarty, które rozsadzają patetyczną atmosferę. Na szczęście nie zabrakło takich momentów, w których Nick Offerman jest cynicznym śmieszkiem. To dobrze, bo inaczej człowiek by się udusił. Tymczasem ta nieoczekiwana etiuda poświęcona miłości w czasie zarazy zaskoczyła mnie tym, jak uniwersalny, prosty i zwyczajnie piękny przekaz niesie.
Joanna: Wiem, co masz na myśli, ale dla mnie w tej historii nie ma nic ckliwego. Gdybym miała pokazać komuś ekranową definicję miłości, najbliższą tej, którą sama mam w głowie (bez kontekstu), kazałabym mu obejrzeć "Do ostatnich dni". Nie widzę tam ani jednej zbędnej i przerysowanej sceny. Najbardziej zaskoczyła mnie nie uniwersalność historii opowiedzianej w tak nietypowych okolicznościach, ale fakt, że twórcy pozwolili sobie na duży kontrast. Spodziewałam się, że ten serial będzie brudny, okrutny i smutny w przekazie od początku do końca. Nie liczyłam na wiele jasnych momentów. A trzeci odcinek daje nadzieję. Nadzieję nie tylko dla ludzi żyjących w czasach apokalipsy zombie, ale nadzieję dla wszystkich samotników, dziwaków, osób, które nie akceptują siebie i mają problemy z zaufaniem, a może nawet przede wszystkim dla nich. Po raz kolejny - tak bardzo było to światu potrzebne.
Justyna: I ten odcinek pięknie pokazuje właśnie tę nadzieję dla wszystkich. Nie do końca jest tu najistotniejsze, że zakochuje się w sobie akurat dwóch brodatych i kudłatych panów, tylko to, jak czyste uczucie ich łączy. I to w samym środku apokalipsy. Paradoksalnie właśnie świadomość tego, co wyprawia się za płotem osiedla Billa, sprawia, że ta opowieść jeszcze bardziej zyskuje na sile i znaczeniu. Choćby ten moment, w którym Bill mówi o tym, że zupełnie się nie bał, zanim nie pojawił się Frank, był niezwykle uderzający. Wiem, że może tutaj pójdę z grubej rury, ale ta opowieść sprawiła, że myślami zawędrowałam do szkolnych czasów i opowieści o tym, jak powstańcy i mieszkańcy warszawskiego getta zawierali związki. Bo miłość przypominała im o człowieczeństwie, które wojna im zabrać chciała.
Joanna: Bardzo chcę wierzyć w te czyste uczucia, ale moja wewnętrzna sceptyczka momentami mi na to nie pozwalała. Uważam, że miłość to wybór, a ludzie, o których mówimy, tego wyboru za bardzo nie mieli, mieli za to potrzeby poczucia namiastki normalności, o której mówisz. Czy to oznacza, że te uczucia nie mogły być prawdziwe? Też nie. Obawiam się, że to temat na jakąś grubą rozprawę filozoficzną. Proszę bardzo, a niby zwykły serial rozrywkowy.
Justyna: Nie powinno nas to dziwić, bo scenariusz napisał Craig Mazin, czyli twórca głośnego "Czarnobyla". On opowiadać o ludziach w ekstremalnych sytuacjach potrafi jak mało kto.
Joanna: Potrafi też opowiadać o śmierci. W wywiadach podkreślał, że chciał pokazać, iż odejście ze świata może mieć pozytywny wydźwięk i nie zawsze oznacza porażkę. Romantyzowanie samobójstw to niebezpieczna zabawa, jednak w kontekście trwania apokalipsy zombie, można pozwolić sobie na więcej. Na deser po tym emocjonalnym rollercoasterze twórcy rzucili widzom jeszcze do przemyślenia temat umierania na własnych warunkach. Mamy bingo.
Ale żeby nie było tak kolorowo, mam też zarzuty do tego odcinka. Nie bez przyczyny zresztą podzielił widzów najmocniej spośród tych trzech. Podkreślę dla jasności, że nie wyobrażam sobie epizodu, który spodoba mi się bardziej niż ten. Nie daję żadnemu kolejnemu odcinkowi na to żadnych szans. Jako osobny byt jest to dla mnie jedna z najpiękniejszych historii, jakie widziałam na ekranie i chcę, żeby to jasno wybrzmiało. Jednak fabularnie nie wnosi prawie nic, a to trochę łamie zasady mojego wyobrażenia o snuciu tak perfekcyjnie przemyślanej historii.
Justyna: Oczywiście, można uznać, że fabularnie ten odcinek jest gigantycznym przerywnikiem i wyrwa widza z głównego wątku Joela i Ellie, którzy pojawiają się tam dopiero na samym końcu. Ale ten wgląd w nieznane życie Billa i Franka był dla mnie trochę jak opowieści Joela, który opowiada Ellie o świecie sprzed zarazy. Dostałam tu też chwilę oddechu i nieco bardziej panoramiczne spojrzenie na ten świat. No i coś, co pokazuje, że nawet w tak skrajnych sytuacjach ludzie pozostają ludźmi i ciągle mają takie same potrzeby. Zresztą, skoro już wiem, jak wyglądało życie Joela, zanim świat stanął na głowie, nie widzę przeciwwskazań, żeby dowiedzieć się więcej o tym, jak inni sobie poradzili z tym, co się stało.
Joanna: Ja też nie widzę przeciwwskazań, ale uważam, że można było zrobić to odrobinę lepiej. W grze wątek Billa i Franka jest potraktowany bardzo skromnie. Tego drugiego poznajemy w zasadzie, kiedy już nie żyje, a ich relacja nie jest przedstawiana jako tak głęboka. Dlatego rozwinięcie postaci w ten sposób było świetnym pomysłem, a jego zrealizowanie pochwaliłyśmy, myślę już wystarczająco. Jednak uważam, że ta miłosna historia nie straciłaby swojego uroku, gdyby była lepiej osadzona w fabule serialu. Nie przeszkadza mi przerwanie wątku Joela i Ellie, ale żałuję przede wszystkim, że młoda nie poznała Billa osobiście.
Ellie to nastolatka, która dorasta w nietypowych warunkach. Ekscytują ją rzeczy dla nas i dla serialowych postaci, które pamiętają świat sprzed pandemii, oczywiste (np. samochód). Bill w grze był pierwszą osobą nieheteronormatywną, jaką spotkała dziewczyna, co nie jest bez znaczenia. Odkrywanie własnej seksualności bywa trudne nawet wtedy, kiedy nie ganiają nas zagrzybiałe zombiaki. Nie wiem, jak ten wątek będzie przedstawiony dalej w serialu, jednak w dodatku do gry pojawia się motyw orientacji Ellie. Jej nieheteronormatywność potwierdził też Neil Druckmann w wywiadach. Stąd moje rozczarowanie, że na razie to Joel ma monopol na oddziaływanie na rozwój postaci swojej towarzyszki, a to była idealna okazja, żeby to zmienić.
Justyna: Spotkanie Billa i Ellie to prawdopodobnie byłoby coś doskonałego, ale nie wiem, czy nie zbyt intensywnego. Z ekranu leciałyby pewnie iskry. Wystarczy posłuchać, jak młoda czyta list od Billa. To podobny rodzaj energii. Ale mimo wszystko tutaj głównym bohaterem jest Joel, który dużo rzeczy robi, bo dba o bliskich mu ludzi. Próbuje ratować swoją córkę, a kiedy spotykamy go w strefie zamkniętej, kombinuje, żeby się stamtąd wydostać, bo szuka swojego brata. Nastoletnia Ellie boleśnie mu przypomina, co w życiu stracił. A jak pokazuje fabuła samej gry, im więcej czasu z nią spędza, tym bardziej zaczyna mu na niej zależeć i właśnie temu są podporządkowane jego następne decyzje.
Joanna: I ja bym te iskry przyjęła na klatę, ale to, co dostaliśmy, też jest wspaniałym doświadczeniem. Moje kręcenie nosem to bardziej obserwacja niż wielki zarzut. Podsumowując: LUDZIE, RÓBCIE WIĘCEJ TAK DOBRYCH SERIALI i dajcie już ten czwarty odcinek, bo ile można czekać.