Dokument o Pameli Anderson już na Netfliksie. "Wszyscy powinniśmy ją przeprosić"

Netflix udostępnił film dokumentalny "Pamela. Historia miłosna" - jego scenariusz powstał na podstawie pamiętników i wspomnień gwiazdy "Słonecznego patrolu". Co więcej, jednym z producentów produkcji biograficznej jest syn aktorki, który sam także występuje przed kamerą. Pierwsze recenzje już spływają i są całkiem przychylne. Ale krytycy nie mają wątpliwości - wszyscy jesteśmy winni Pameli Anderson przeprosiny. Bo są już naprawdę spóźnione.

Miała traumatyczne dzieciństwo, modelką została trochę z przypadku, a sesja dla "Playboya" otworzyła jej hollywoodzkie wrota. Dzięki "Słonecznemu patrolowi" stała się bodaj najpopularniejszą na świecie blondynką i żywą ikoną popkultury lat 90. Potem wybuchł skandal z wykradzioną sekstaśmą, który ją naznaczył na lata, a jej byłemu już mężowi przysporzył popularności. Choć jest kochającą matką dwójki synów, to do mężczyzn nie ma szczęścia - ślub brała już sześć razy, podobnie jest z rozwodami. Pamela Anderson ciągle nie powiedziała ostatniego słowa, a w nowym dokumencie, który od 31 stycznia można obejrzeć na Netfliksie, w końcu opowiada swoją historię własnymi słowami.

Zobacz wideo Kilka miesięcy, kilka dni, a nawet dwie doby! Tyle trwały najkrótsze małżeństwa gwiazd

Pierwsze recenzje dokumentu o Pameli Anderson

Glenn Kenny z "New York Timesa" podkreśla, że zderzenie tego, jak w dobrej wierze Pamela Anderson "wyzbyła się zahamowań" ze "zinstytucjonalizowaną mizoginią sprawia, że biografia Kanadyjki jest bardzo niepokojąco amerykańską historią". Zdaniem Dana Einava z "Financial Timesa" film "może wywołać od dawna spóźnione przeprosiny". Alexandra Jones z "London Evening Standard" dodaje, że najnowsza produkcja Netfliksa to "niezła jazda" i podkreśla, że "świetnie pokazuje zarówno radości i nieszczęścia" tytułowej bohaterki. Peter Bradshaw z "Guardiana" zaznacza z kolei, że "Pamela Anderson jest autentycznie sympatyczną postacią na ekranie w tym intymnym, choć w jakiś sposób nieuchwytnym dokumencie".

 

"Pamela. Historia miłosna" pokazuje "portret dumnej kobiety z traumatyczną przeszłością, która robi co może by, by sobie z tym ciężarem poradzić i dojść do siebie. Już od dziesięcioleci tkwi pohańbiona w potrzasku i nie może uciec od skutków skandalu, który ją nieustannie prześladuje. Została ograbiona z każdej możliwości wypowiedzi i platformy, na której mogłaby pokazać swoją historię. Skradziono jej nawet możliwość przepracowania traum, które ją spotkały jeszcze przed aferą z sekstaśmą - była wykorzystywana seksualnie przez opiekunkę, została zgwałcona w wieku 12 lat przez starszego mężczyznę, przeszła też przez pełne powikłań poronienie" - relacjonuje w swoim tekście Andrew Parker.

Krytycy zauważają, że po filmie "Pamela. A Love story" nie powinniśmy spodziewać się żadnych skandalicznych czy przełomowych doniesień, bo jego przesłanie, choć jest oczywiste, to jest też stanowczo spóźnioną społeczną refleksją i obrazem życia osoby, która, choć żyła na świeczniku i miała dostęp do mediów, to została wbrew swojej woli wepchnięta w paskudne szufladki, a jej słowa odbijały się jak groch od ściany. Film wyreżyserowany przez Ryana White'a uświadamia, jak w ostatecznym rozrachunku problematyczne jest dla Pameli Anderson to, że była przez te wszystkie lata po prostu zbyt szczera w wywiadach. Nie dlatego, że nie ukrywała niczego i komentowała nawet najtrudniejsze zagadnienia takie jak przemoc seksualna i gwałt, których zaznała jeszcze w dzieciństwie, ani dlatego, że nie miała problemu, żeby opowiadać, jak pierwsza sesja dla "Playboya" dała jej poczucie siły i sprawczości, a także pomogła odzyskać własną seksualność i poczuć się na nowo zmysłową kobietą. Zdaniem Fienberga problemem jest to, że nikt tak naprawdę nie zwracał uwagi na to, co Pamela Anderson mówi - choć cały czas miała rację.

Daniel Fienberg z "The Hollywood Reporter" uważa, że przesłanie filmu jest powszechne: popkultura i masowe media potraktowały Pamelę Anderson lubieżnie i bezpodmiotowo, skupiając się na jej ciele, życiu uczuciowym, a potem na wykradzionej sekstaśmie, tym samym także blokując jej głos w tych sprawach. Fienberg podkreśla, że Anderson, chcąc przyciągnąć uwagę do projektu, który ma jej perspektywę pokazać, nie ma problemów z tym, żeby kilkoma lubieżnymi szczegółami się podzielić w ramach promocji projektu.

Tak też media teraz rozpisują się o tym, że zgodnie z relacją aktorki Tim Allen miał się jej pokazać nagi na planie wspólnego serialu (bo on ją już widział rozebraną w "Playboyu"), czemu Allen zaprzecza. Zapewnieniom Pameli Anderson stanowczo zaprzecza także Sylvester Stallone. Trudno się dziwić, skoro kanadyjska gwiazda przekazała, że swego czasu zaproponował jej porsche i apartament za to, że zostanie jego kochanką. Ale w filmie nie poświęca temu zbyt wiele czasu, po prostu rzuca jedno zdanie ze śmiechem. Zdaniem recenzenta Anderson zrobiła to w pełni świadomie, żeby prasa miała pożywkę przy tworzeniu zestawień typu "Pięć najbardziej szokujących wyznań z biograficznego filmu Pameli Anderson".

Fienberg zauważa, że film pokazuje dokładnie, że kiedy już się człowiek przegrzebie przez skandalizujące nagłówki z późnych lat 90., to się okazuje, że prawdziwa Pamela Anderson jest całkiem mądrą, zabawną, a jednak dość nudną osobą. "Nie w krytyczny sposób, tylko w ten, który zgodnie z oczekiwaniami odsłania nam, że jest po prostu kobietą, która chce miłości".

Więcej informacji ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Recenzenci wskazują również, że reżyserowi filmu udało się też pokazać paradoks tego, że choć Pamela Anderson dokumentowała swoje życie, prowadziła pamiętniki i nagrywała rodzinne filmy, które udostępniła dokumentalistom, to i tak cały ich wydźwięk przesłaniają niesławne sekstaśmy, które Anderson tak bardzo zaszkodziły, a jej byłemu mężowi wręcz przysporzyły popularności. Z filmu dowiadujemy się też, że nigdy nie zarobiła na rzeczonych taśmach, aktorka też zaprzecza informacjom, że to ona miała stać za wyciekiem taśmy.

"Anderson przekazała twórcom filmu kilka wpisów i nagrań, których nie może obejrzeć do dziś. Posunęła się nawet do stwierdzenia, że prawdopodobnie nigdy nie obejrzy filmu dokumentalnego White'a w całości. A jednak mimo wszystko Pamela Anderson odważnie pokazuje te momenty, kiedy czuje się bezbronna i dzieli się tymi chwilami z szerszą publicznością, ponieważ zawsze była popkulturową postacią, która dała światu więcej, niż od niego dostała" - relacjonuje Andrew Parker z "The Gate".

"Oglądając dokument, nie można uciec od poczucia głębokiej niesprawiedliwości. Musimy zadać sobie pytanie, jak mogliśmy - jako społeczeństwo - potraktować to wszystko tak lekko? Dlaczego pozwoliliśmy Pameli Anderson stać się obiektem żartów? Oczywiście, są to pytania bez odpowiedzi, ponieważ to było wtedy, kiedy moralność była inna" - podkreśla Alexandra Jones z "London Evening Standard" i dodaje, że też warto się głębiej zastanowić nad tym, dlaczego nakręcony bez zgody aktorki serial "Pam&Tommy" poświęcony właśnie sekstaśmie, jest kolejnym przejawem tego, jak się lekceważy ofiary - niezależnie od tego, że jego przesłanie może być słuszne.

"Czy biorąc pod uwagę to wszystko, co Anderson przeszła, powinniśmy ją zmuszać do tego, żeby w imię zaspokojenia potrzeby ludzkiej rozrywki, musiała ponownie przeżywać wszystkie traumy związane ze skandalem, który wybuchł po tym, jak wykradziono sekstaśmy?" - dopytuje dziennikarka i dodaje, że Anderson nie miała nawet szansy podjąć decyzji w tej sprawie.

Czy warto więc obejrzeć film Pameli Anderson o Pameli Anderson? "Jeśli macie stracić dwie godziny życia, możecie to zrobić gorzej niż na poświęceniu ich Pameli Anderson" - kwituje Mick LaSalle z "San Francisco Chronicle".

Więcej o: