W kabarecie "Dudek" rozbawiał widzów do rozpuku. O sobie mówił, że jest "smutnym człowiekiem"

Edward Dziewoński zapisał się na kartach historii jako jeden z najpopularniejszych aktorów polskiej sceny kabaretowej. Jego naturalny wdzięk sprawiał, że miał duże powodzenie u kobiet. Mimo że jego anegdoty bawiły widzów do łez, to prywatnie uważał się za smutnego człowieka.

Gdy w połowie lat 60. założył swój kabaret o wdzięcznej nazwie Dudek, Edward Dziewoński był już wielką gwiazdą. Na kartach historii zapisał się jako jedna z najbarwniejszych postaci w powojennym środowisku artystycznym, choć sam o sobie mówił, że jest "wyjątkowo smutnym człowiekiem".

Zobacz wideo Szalone lata 90. powracają? T-raperzy znad Wisły pojawili się w klipie. Przypominamy ich telewizyjną historię [MUSIMY O TYM POGADAĆ]

Talent miał w genach. Rola w "Eroice" Munka przyniosła mu sławę

Edward Dziewoński talent dostał w genach. Jego ojciec Janusz Dziewoński był bowiem jednym z najbardziej cenionych aktorów przedwojennej Polski. Kształcił się pod okiem pedagogów Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Warszawie, który ukończył z powodzeniem, otrzymując tytuł aktora. Tuż po tym, gdy uzyskał dyplom, wybuchła II wojna światowa, dlatego zadebiutował dopiero w 1945 roku na deskach łódzkiego Teatru Syrena. Rok później po raz pierwszy stanął przed kamerą w filmie "Zakazane piosenki". Łącznie stworzył 31 kreacji aktorski na ekranie, lecz to rola Dzidziusia Górkiewicza w "Eroice" Andrzeja Munka przyniosła mu prawdziwą sławę i uznanie. — Myślę o tym, że nie grał określonej postaci tak, jak tego sobie życzył autor (...) W d**ie miał autora. Życzył sobie, żeby autor wziął pod uwagę tylko jego osobowość, a nie to, co proponuje w tekście, w wyobrażeniu o roli. Stąd ten jego charakterystyczny dystans — mówił o nim Gustaw Holoubek.

Później pracował w warszawskim Teatrze Współczesnym, gdzie nie tylko grał, ale również realizował się jako reżyser. Najlepiej czuł się, bawiąc widzów. Występował m.in. z Kabaretem Starszych Panów, lecz w 1965 roku postanowił założyć własną formację, Dudek, która z powodzeniem działała przez dekadę. Jego programy były ponadczasowe, humorystyczne, a pochodzące z nich teksty trwale zapisały się w mowie potocznej. — Był dalszym ciągiem kabaretu Qui Pro Quo. Wiedziałem, że robię dobry kabaret, który będzie kontynuacją dobrych dawnych czasów — mówił wiele lat później w wywiadzie dla Polskiego Radia.

Trzy razy stawał na ślubnym kobiercu. Ostatnia żona była od niego młodsza o 20 lat

Wokół Edwarda Dziewońskiego zawsze był wianuszek kobiet. Jednak, gdy któraś z pań nie odpowiadała na jego zaloty, zwykł mawiać zawadiacko "Na 'nie' to ja mam Ritę Hayworth". Nierzadko podrywał również aktorki, które chciał zatrudnić do swoich sztuk. Miał na to nietypową metodę, która jednak okazała się być bardzo skuteczną. — Widziałem panią w ostatniej sztuce. Była pani bardzo niedobra. Może wystąpi pani u mnie? — zagadywał.

Choć twierdził, że "lepsza krótka przyjaźń od długiej miłości", to nie wzbraniał się wchodzić w głębsze relacje z kobietami. Dziewoński był trzykrotnie żonaty, lecz dwie pierwsze relacje nie przetrwały próby czasu. Dopiero u boku młodszej o 20 lat Ireny Wilczyńskiej w końcu odnalazł spokój i stabilizację. — Teściowa jest tylko o cztery lata starsza ode mnie — mówił ze śmiechem. — Bycie żoną takiej osoby to swoista misja. Z racji swojego zawodu mój mąż miewał czasem różne nastroje, humory, ale jestem szczęśliwa, że byłam żoną Dudka — wyznała Wilczyńska na łamach "Gazety Wyborczej". Edward Dziewoński zmarł 17 sierpnia 2002 roku w wieku 85 lat.

Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Więcej o: