Netflix zrealizował pierwszy taki film w Polsce. Ludzie piszą: "Pozwoliło mi to bardziej się otworzyć"

- Instytucja koordynatora intymności to jest strasznie potrzebna rzecz - podkreśla w rozmowie z Gazeta.pl debiutujący w głównej roli w "Fanfiku" Netfliksa Alin Szewczyk, a jego ekranowy partner, Jan Cięciara, dodaje: Czułem się tak poprowadzony, że nawet te trochę ciężkie sceny wychodziły tak, jakbyśmy się w nie bawili, nie wchodząc w jakieś trudne emocje.

"Fanfik" bardzo mnie poruszył i myślę, że każdy widz ma szansę tu znaleźć coś ważnego. To nakręcony dla Netfliksa film inspirowany powieścią Natalii Osińskiej o transpłciowym chłopaku, który wyreżyserowała Marta Karwowska - jest także współscenarzystką produkcji. "Główną bohaterką 'Fanfika' jest Tosia, postrzegana przez rówieśników jako outsiderka. Jej sposobem na ucieczkę od świata, w którym czuje się zagubiona, jest pisanie internetowych opowieści - fanfików. Gdy w szkole pojawia się nowy uczeń, Leon, w Tośce zaczynają rodzić się nieznane dotąd uczucia. W miarę odkrywania siebie i swojej prawdziwej tożsamości, zaczyna rozumieć, że jest chłopcem, Tośkiem" - informuje Netflix w oficjalnym streszczeniu produkcji. W roli głównej występuje Alin Szewczyk, który jest dla mnie aktorskim objawieniem, a świetnie partneruje mu Jan Cięciara. Z okazji premiery 17 maja produkcji udało mi się z nimi porozmawiać o pracy nad tym projektem.

Zobacz wideo Za co odpowiadają koordynatorzy intymności? Popkultura Extra

Marta Korycka: Podoba mi się, że w "Fanfiku" raczej nie grają gwiazdy znane z miliona innych produkcji. Dla ciebie, Alin, to w ogóle pierwsza rola? Jak się dowiedziałeś o przesłuchaniach  i co skłoniło cię do tego, żeby spróbować?

Alin Szewczyk: To jest moja pierwsza główna rola, ale też pierwsza w ogóle po coming oucie, bo wcześniej zagrałem epizodyczną rolę u Jakimowskiego w "Pewnego razu w listopadzie" - na ekranie byłem może łącznie 3 minuty. O castingu do "Fanfika" dowiedziałem się z internetu. Ogłoszenie podesłali mi znajomi, mówiąc, że wpasowuję się we wszystkie kryteria, które tam zostały wymienione i w dodatku jestem blondasem (śmiech).

Ty, Janku, też trafiłeś na casting. Mieliście jakieś wspólne zdjęcia próbne, czy pierwszy raz spotkaliście się dopiero na planie?

A.Sz.: Tak, mieliśmy i było mega słodko, Janek przyniósł sweter czy bluzę…

Jan Cięciara: Bluzę. To chyba nie jest spoiler, że jest w filmie scena, w której jedziemy rowerem przez miasto - jest już zimno i ciemno, i Leon daje bluzę Tośkowi... Akurat na próby przyjechałem w bluzie i - choć nie planowałem tego - dałem mu ją. Trochę też dla odstresowania, bo jak dałem mu coś swojego, to Tosiek stał się nagle taki mniej obcy, bardziej swój.

Wcześniej znaliście książkę? Wiedzieliście, w co się pakujecie?

A.Sz.: Ja nie przeczytałem książki aż do zeszłego miesiąca. Wiedziałem, o czym jest i wiedziałem, o czym będzie film. Stwierdziłem, że nie będę jej czytać w czasie zdjęć, żeby nie wytworzyć sobie obrazów innych niż to, co chcemy wypracować z Jankiem i z Martą [Karwowską - reżyserką i współscenarzystką - red.], jak i z Dobromirem [Dymeckim, gra ojca Tośka - red] i z całą resztą obsady.

J.C.: Też nie czytałem jeszcze, ale moja dziewczyna czytała, więc pewnie będzie w stanie zauważyć różnice, jak tylko włączymy film do obejrzenia razem. Myślę, że i dla niej to może być coś nowego. Marta mówiła nam zresztą na początku zdjęć, żebyśmy nie czytali powieści przynajmniej do końca nagrań, bo część wątków jest tam zmieniona i choć większość jest zaczerpnięta z książki, to jest ona raczej inspiracją, a nie podstawą do zaadaptowania tego materiału na film.

To jak tworzyliście te postaci, które były na papierze, w scenariuszu, a nagle musiały być w was i wy musieliście być nimi? 

A.Sz.: Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się z Jankiem i z Martą, żeby omawiać scenariusz, dostosowywaliśmy niektóre sceny i omawialiśmy te trudniejsze. Pracowaliśmy też z Kayą Kołodziejczyk, która jest choreografką i zajmuje się pracą nad ruchem ciała. Sporo jakichś takich swoich rzeczy włożyłem w tę postać, ale też sporo musiałem z siebie wydobyć ponad to, jaki w rzeczywistości jestem, a z kolei Janek... 

J.C.: Ja musiałem się strasznie powściągać! Mamy oczywiście cechy wspólne z Leonem, ale np. w przeciwieństwie do Leona, z natury jestem dość ekspresyjny, dlatego w trakcie prób czy improwizacji, Marta mówiła mi: "Przestań tak machać rękami, chłopaku". Więc szczególnie, gdy miałem zagrać jakąś scenę z emocją, huknąć, zachować się bardziej intensywnie, a nie mogłem podnieść rąk ani strzelić żadnej miny, to wymagało ode mnie dużego wysiłku. 

Wspomnieliście o choreografce, o tym ruchu, i mi się wydaje, że to jest też bardzo widoczne potem na ekranie. Jest np. taka urocza scena, gdy gracie dłońmi, leżąc u Leona.

A. Sz.: Przy tej scenie może nawet nie pracowaliśmy nad samymi gestami, bo to nam właściwie wychodziło od początku. Sporo pracy włożyliśmy w  momenty, w których Tosiek i Leon zbliżają się do siebie emocjonalnie i odkrywają nawzajem, stają się sobie bliscy. My też musieliśmy się w tym celu lepiej poznać. To nie było więc nagłe, że coś tam się wydarza, tylko budowaliśmy powoli sobie tę chemię.

Uśmiechacie się, jak o tym filmie mówicie. I ja też, jak myślę o nim, to mam cały czas uśmiech na twarzy, mimo że tam są też poruszane trudne tematy. Mam jednak wrażenie, że dla was nie było trudnością zagranie tej relacji, wyszło bardzo naturalnie.

J.C.: Przez to, że przesunął się termin realizacji zdjęć, przez kilka miesięcy spotykaliśmy mniej więcej raz na trzy tygodnie. Mieliśmy więc czas, by poznać się lepiej. Dlatego mam wrażenie, że w większości scen widać ten nasz prywatny kontakt i Marcie też na tym właśnie bardzo zależało. Oczywiście, w przypadku scen zbliżeń, powiedzmy romansowych, dochodziły jeszcze elementy choreografii. Jeśli masz na myśli nasz pocałunek to to nie wyglądało tak, że usłyszeliśmy: "no dobra, teraz się całujecie, a my nagrywamy, jazda". Wcześniej umawialiśmy się np. na kontakt przez trzy sekundy, przekręcenie głowy i znów trzy sekundy kontaktu. To też element choreograficzno-improwizacyjny, więc tu również pracowała z nami Kaya Kołodziejczyk. Czułem się tak poprowadzony, że nawet te trochę ciężkie sceny wychodziły tak, jakbyśmy się w nie bawili, nie wchodząc w jakieś trudne emocje.

A.Sz.: W ogóle instytucja koordynatora intymności to jest strasznie potrzebna rzecz. Mieliśmy taką osobę na planie, a nawet dwie, ponieważ Kaya i koordynatorka intymności Aleksandra Lemba współpracowały ze sobą, i to było to, co nam pozwoliło z większym luzem do tego rodzaju scen podejść. Nie baliśmy się jakichś wpadek, bo wszystko było omówione, na wszystko była zgoda. 

W tym filmie mamy z jednej strony jakieś młodzieńcze relacje, rówieśnicze, ale z drugiej też rodzic-dziecko. Jak myślicie, co najlepszego może zrobić rodzic, kiedy ktoś się decyduje mu powiedzieć o tym, że jest osobą transpłciową, zrobić coming out?  

A.Sz.: Myślę, że na pewno nie zignorować dzieciaka, jak rodzice filmowego Leona. Dla mnie na przykład relacja Tośka i jego taty Marcina jest totalnie zrozumiała. Nie, że podoba mi się taka nieobecność ojcowska, ale wiem, jak to działa, bo mnóstwo moich znajomych i ja też, mamy ciężko pracujących rodziców. Rozumiem, że trudno jest być dla swojego dziecka w każdej chwili i ciężko jest czytać wszystkie sygnały. Dzisiaj w ogóle czytałem w kontekście wsparcia dla osób transpłciowych, że podstawą jest, żeby zacząć respektować wybrane imię tej osoby i jej zaimki. I to już jest jakiś krok w stronę akceptacji, bo potem oswajanie się z sytuacją to jest cały proces. Nie można oczekiwać, że każdy będzie od razu specjalistą od bycia rodzicem osób transpłciowych. Myślę, że uszanowanie podmiotowości dziecka mogłoby się przejawiać właśnie w tym, że to imię i te zaimki są po prostu respektowane, bo to oznacza: "Hej, widzę cię i chcę dla ciebie dobrze."

J.C.: Myślę, że najlepszą rzeczą, jaką generalnie każdy rodzic może zrobić, to być uważnym na dziecko - jakie jest, jakie chce być i pomóc mu iść w stronę, którą samo sobie wybrało. To oczywiście wymaga zaangażowania i jakiegoś dystansu do siebie i swoich przekonań, ale to chyba tyle.

Wasza reżyserka powiedziała, że zależało jej na tym, żeby w "Fanfiku" stworzyć świat, w którym można poczuć się dobrze i bezpiecznie, trochę w opozycji do tego, z czym możemy się mierzyć w rzeczywistości. Czy z waszego punktu widzenia ta historia trafi do waszych rówieśników, bo z punktu widzenia mojego, jako mamy, do rodziców może. 

A.Sz.: Wydaje mi się, że ja i grono moich najbliższych znajomych już jesteśmy trochę dalej w tej całej konwersacji. To, co bym chciał, żeby trafiło do ludzi, to jest właśnie trochę tego ciepła i odjęcie tego całego mroku - nie po to, żeby ludziom wmawiać, że jest super, ale po to, żeby po prostu pokazać też inną perspektywę. Że nie zawsze musimy patrzeć na rzeczy z takim doomerskim* nastawieniem. Już teraz ludzie się do mnie odzywają, widzą, że działam i że jestem otwarty z moją tożsamością płciową,  że staram się po prostu przyjmować taką narrację bardziej pozytywną. I mówią: "trzeba mi tego, to mi pozwoliło się oswoić z rzeczami, które się u mnie dzieją" albo "pozwoliło mi to bardziej się otworzyć". Wydaje mi się, że w tym filmie człowiek w każdym wieku może znaleźć coś dla siebie, to nie jest tylko produkcja dla nastolatków. Może dla rodziców to może być w jakimś stopniu inspirujące, ale wszyscy, bez podziałów, na pewno mogą liczyć po prostu na zaczerpnięcie trochę takiego uśmiechu i ciepła, bo to przede wszystkim historia o dorastaniu i o relacjach.  

J.C.: Jest tu kilka wątków - i miłosny, i teenage'owy, który, jak nad tym pracowaliśmy, to miałem taki przyjemny powrót do liceum. Wróciłem pamięcią do czasów, gdy mało było planowania, poważnego myślenia o przyszłości, może poza studiami, więc cały czas, którego akurat nie spędzało się na uczeniu do jakichś sprawdzianów, spędzało się razem. Zastanawiałem się, jak ten aspekt wyjdzie w filmie i jestem bardzo zadowolony z efektu - w obrębie fanfikowej klasy nawet jak wychodzą jakieś złośliwości i różnice poglądów to ostatecznie i tak wszyscy przechodzą przez ten etap razem i głęboko w środku wszyscy się lubią.

Mam odczucie, że tam jest pokazane, że tak naprawdę po prostu dorastanie jest trudne. I każdy znajdzie w tej klasie siebie lub swojego koleżankę czy kolegę.

A.Sz.: Albo w ogóle we wszystkich, bo to są całkiem archetypiczne postaci. Wiadomo, że to jest fantazja na temat rzeczywistości, a nie rzeczywistość, ale myślę, że totalnie można w tym filmie odnaleźć kogoś, z kim będzie się można w jakimś stopniu utożsamić.

Jak myślicie, co będzie po premierze? 

J.C.: Ja nie mam żadnej misji ani żadnych specjalnych oczekiwań. Dla mnie najfajniejszą częścią tego wszystkiego jest trochę ta niespodzianka - co będzie po.

A.Sz.: Nie wiem, jaki będzie miał odbiór "Fanfik", bo tego w ogóle nie jesteśmy w stanie przewidzieć i nie wiem, na jakim elemencie ludzie się skupią. To jest pierwszy polski film, w którym osoba transpłciowa gra transpłciową postać i ja bym chciał, żeby po prostu było więcej takich filmów. Mam nadzieję, że to przyniesie trochę ciepełka, trochę jakiejś takiej odwagi do mówienia o sobie, trochę może dyskusji kulturalnej na ten temat - kulturalnej w sensie cywilizowanej.

*Doomer - postać z popularnej serii internetowych memów, używana do zobrazowania doświadczeń i postaw, z którymi identyfikuje się duża część pokolenia młodych ludzi. W dużym uproszczeniu to kombinacja takich elementów jak brak perspektyw czy planów na przyszłość, niemożliwość zrealizowania życiowych ambicji, alienacja społeczna, epizody depresyjne, podatność na uzależnienia, wysoka refleksyjność oraz wrażliwość, które prowadzą do stosowania jako mechanizmów obronnych cynizmu, nihilizmu czy sarkazmu - przyp. red.

Doomer

Więcej o: