Henryku Cavillu, ty draniu! Zostawiasz "Wiedźmina", kiedy całość zaczęła się spinać [RECENZJA]

Tomasz Bagiński i Lauren Schmidtt nie kłamali, kiedy mówili, że trzeci sezon "Wiedźmina" to godne pożegnanie Henry'ego Cavilla. Wyszło na tyle dobrze, że trudno nie przeklinać pod nosem na myśl o tym, że trzeba będzie się przyzwyczajać do nowego Geralta. Bo dopiero teraz mam poczucie, że cała główna obsada okrzepła w swoich rolach i wypracowała nareszcie wiarygodną chemię, zaś scenarzyści przestali udziwniać rzeczy na siłę.

Trzeci sezon "Wiedźmina" jest dużo lepszy niż dwa poprzednie. Oczywiście widziałam tylko pięć pierwszych odcinków, więc nie wiem, czy trzy ostatnie nie popsują dobrego wrażenia. Ale pierwszą transzę najnowszej serii obejrzałam w jeden wieczór, a potem jeszcze raz. Gdybym była złośliwa, powiedziałabym, że scenarzyści w końcu przestali dążyć do tego, żeby zrobić "autorski" i taki "cool" serial dla nastolatków, tylko naprawdę się porządnie zastanowili nad tym, dlaczego ludzie tak lubili "Grę o tron" (poza seksem i przemocą) i wyciągnęli z tego wnioski. Teraz faktycznie widać, że ktoś czytał oryginalne książki i to służy całości. Nie mówię przy okazji, że teraz "Wiedźmin" nieudolnie naśladuje "GoT", ale ma w filmowej narracji coś z tego zacięcia. Nie mogę być też oczywiście hipokrytką, w końcu napisałam, że bawiłam się na dwóch pierwszych sezonach całkiem nieźle. Ale głównie dlatego, że nie traktowałam ich jak ekranizację Sapkowskiego, tylko luźny spinoff.

Zobacz wideo Henry Cavill rozmawiał z nami tuż przed ogłoszeniem rezygnacji: Dzięki graniu Geralta mogę wniknąć w polskość

Henryku Cavillu, ty draniu! Trzeci sezon "Wiedźmina" jest za dobry, żebyś nas porzucał

W trzecim sezonie widać, że każdy odcinek ma przypisany motyw i podporządkowaną mu strukturę, a zarazem te osobne w formie epizody całkiem gładko spinają się pomiędzy sobą. Przykładowo zaczynamy nowy sezon od zabawy z narracją epistolarną i ładnego wykorzystania motywu zaczerpniętego z Robin Hooda, a zamykamy tę transzę dynamicznie i dość składnie ułożonym odcinkiem ukazującym to samo wydarzenie z perspektywy różnych postaci. Podoba mi się też to, że Geralt, Ciri i Yennefer dostają w końcu szansę, żeby razem pobyć i się tak naprawdę poznać. Powiadam, Henry Cavill naprawdę w scenach z Freyą Allan roztacza ojcowską wręcz aurę i jest to urocze. W końcu też przestała mi aż tak przeszkadzać w roli Yennefer Anya Chalotra. Mam wrażenie, że z oczu dojrzalej jej patrzy, dzięki czemu robi się bardziej wiarygodna.

Po raz pierwszy miałam też poczucie, że pomiędzy nią a Cavillem na ekranie pojawiła się chemia i jakiekolwiek napięcie - powiedzmy erotyczne. Jestem w stanie uwierzyć w to, że ich bohaterowie coś do siebie czują i raczej się boją, że ta druga strona będzie tą krzywdzącą. No i co, i tak wszystko na marne. Ale Henry Cavill w swojej ostatniej serii jest najbardziej geraltowym Geraltem, jak się chyba tylko dało.

Mam wrażenie, że on już go nawet nie gra, tylko nim jest. Trochę się wyluzował, jest też pięknie obrośnięty szczeciną, dzięki czemu jako żywo przypomina mi bohatera z ilustracji na karatach pierwszego wydania wiedźmińskiej sagi. Jeszcze z dzieciństwa pamiętam opis balu czarodziejów, na który wiedźmin poszedł z Yennefer i to, że czuł się wtedy jak idiota w srebrnym kubraczku i bardzo się cieszył z tego, że nie może się rumienić, słysząc lubieżne komentarze czarodziejek - tu widać po ruchach, jak nieswojo Cavill w galowym kostiumie się czuje i jak go kobieca atencja zniechęca.

Trzeci sezon "Wiedźmina". Zmiany na lepsze

Kostiumy i charakteryzacja to osobna kategoria - tu też wygląda na to, że coś się zmieniło. Często na lepsze, czasem niekoniecznie. Z dużą przyjemnością przyglądałam się np. temu, jak bardziej poczochrany i zarośnięty jest główny bohater, ale tym razem dużo uwagi poświeciłam kostiumom Yennefer, która nie wygląda tu jakby była w śmiesznym przebraniu, tylko faktycznie ma swój styl. A ten podkreśla np. że bohaterka ma silną osobowość i choć jest estetką, to ceni też to, że jej stroje są praktyczne i eleganckie zarazem. Zmiany teoretycznie są subtelne, ale dopomagają fabule.

Tekstylnym elementem scenografii twórcy całkiem sprytnie też w tym sezonie wizualnie rozróżniają charakter poszczególnych lokalizacji. Przykładowo dwór królewski w Redanii jest co do zasady czerwony i to nieźle gra w obrazku fabularnym. Dziwne kostiumy ma za to chwilami serialowa Philippa Elihart, która w jednym z odcinków wygląda jak zbieg ze szkolnego przedstawienia, w którym gra ekscentryczną sowę w kombinezonie. To może zabrzmi absurdalnie, ale w trzecim sezonie wszyscy niemal bohaterowie są też bardziej kudłaci. Dłuższe włosy mają: Jaskier, Cahir, Fringilla, Istredd (Royce Pierreson ma przepiękne loki) czy Dara. Mam też wrażenie, że więcej objętości i ciężaru mają na głowie Triss, Ciri i Yennefer. To zdecydowanie ładniej wygląda w kamerze, ale rzuca się w oczy na tyle, że zwróciłam na to uwagę. Pani fryzjerka miała ewidentnie fazę na robienie uroczych loczków u blondynek, przez co Freya Allan jest zbyt gładko i "czysto" uczesana. Inna sprawa, że tak jak poprzednio wszyscy zastanawiali się, co się stało z jej brwiami, które pomiędzy sezonami z jasnych zrobiły się ciemne, tak teraz będą pewnie dumać nad tym, czemu ma taką pomarańczową twarz. Coś nie "pykło" z podkładem, ale tylko u niej.

"Wiedźmin". Potencjalne punkty zapalne

Zdaję sobie też sprawę z tego, ile kontrowersji wywołał nowy wizerunek Jaskra, który ma teraz na głowie garnuszek z przedziałkiem na środku. Faktycznie, Joey Batey wygląda tutaj zdecydowanie bardziej poważnie i wiekowo niż w dwóch poprzednich seriach. Ale to nie zmienia faktu, że dalej jest w swojej roli fantastyczny, a do tego ładnie tę postać rozwija. Tym razem Jaskier nie jest tylko śmieszkiem i kochliwym fircykiem - wykazuje dużo więcej troski, dojrzałości i podejmuje taktyczne próby pomocy przyjaciołom. Batey pięknie też nawiązuje relacje z serialową Ciri i naprawdę jest tu moim absolutnym ulubieńcem.

Co do romantycznego wątku z Radowidem: mili państwo, spina się ze scenariuszem i podkreśla to, co scenarzyści chcieli uwypuklić w charakterystyce obu postaci. Czy czułam się nieswojo, patrząc na nich? Jak najbardziej, ale w ten sposób, kiedy obserwuje się dwoje zadurzonych w sobie nastolatków, którzy nie chcą się przed sobą przyznać, że coś do siebie czują.

Na pewno nieco kontrowersji wywoła scena w duchu delikatnego sado-maso z Grahamem McTavishem. Spokojnie, nie dzieje się nic szczególnie zdrożnego i nie ma tu odpałów rodem z planów HBO, ale sekwencja pokazuje szczególną relację pomiędzy Dijkstrą i Phillipą. Scenariusz trzeciej serii generalnie kładzie więcej nacisku na wątki szpiegowskie i charakterystyczne dla kryminałów prowadzenie narracji wokół zagadki, co wyszło nie najgorzej. Powiem więcej, dokładnie w tym kontekście pojawia się nowy romans Jaskra, który trochę jest przypadkowy w swojej szczerości. Fabularnie służy głównie do tego, żeby pokazać, że Radowid nie jest tępym księciem, tylko kimś z politycznym czy szpiegowskim potencjałem, a Jaskier jest osobą zdolną do wyższych uczuć i zachowań niestereotypowych.

Oczywiście są też w tym sezonie różne potyczki, np. w postaci dziwnych i niezbyt udanych efektów specjalnych, ale nie mogę napisać, w której scenie, bo byłby to spoiler. Jak zobaczycie, będziecie wiedzieć, o co mi chodzi. Ktoś się naoglądał "Labiryntu Fauna" i filmów Davida Cronenberga. Tylko z egzekucją wizji coś zdecydowanie nie wyszło. Zdecydowanie też cały czas nie kupuję wątku elfów i Fringilli Vigo - nieszczere to i sztuczne. Mam mocne wrażenie, że scenarzyści też nie lubią tej części fabuły i piszą ją tak, żeby tych postaci zwyczajnie nie dało się lubić. Chciałabym za to powiedzieć, że w Barcie Edwardsie, który gra Duny'ego, trochę się zakochałam, a Ed Birch jako król Vizimir jest wspaniale komediowy.

Tym bardziej boli mnie teraz serce, że odtwórca głównej roli zrezygnował z dalszego udziału w produkcji Netfliksa. To głównie dzięki Cavillowi byłam w stanie przymykać przez pierwsze dwa sezony oko na różne nieścisłości. Był książkowym rdzeniem, który raczej luźno inspirowane twórczością Sapkowskiego wycieczki fabularne pomagał przełknąć. Oczywiście to wymagało też tego, żeby sobie odpuścić fiksację na swojej wizji idealnej ekranizacji - zaoszczędziło mi to dużo stresu (na marginesie jednak dodam, że serial "Blood Origin" powinien zostać zapomniany, bo haniebnie zmarnował potencjał choćby samego pomysłu na ten spin-off). I naprawdę nie wiem, czy mam w sobie jeszcze tyle otwartości i miłości, żeby poradzić sobie z Liamem Hemsworthem, który teraz wydaje mi się zwyczajnie za młody i charakterologicznie zbyt "sitcomowy" w aurze, żeby dowieźć to, czego po Geralcie oczekuję. Aż chłopakowi współczuję.

Więcej o: