Diagnoza wpłynęła na karierę Elżbiety Zającówny. "Powiedziałam sobie, że nie będę umierać na scenie"

Elżbieta Zającówna zyskała sympatię widzów dzięki rolom w serialu "Matki, żony i kochanki" czy filmach takich jak "Vabank" oraz "Seksmisja". W pewnym momencie aktorka postanowiła w dużym stopniu usunąć się w cień. W lipcu 2023 roku Elżbieta Zającówna świętowała 65. urodziny.

Elżbieta Zającówna wcale nie marzyła o aktorstwie - swoją zawodową przyszłość chciała związać ze sportem. Niestety, stało się to niemożliwe, gdy zdiagnozowana została u niej choroba von Willebranda. To choroba wrodzona, wynikająca z zaburzeń genetycznych. Objawia się m.in. częstymi lub przedłużającymi się krwawieniami z nosa, skłonnością do powstawania sińców, czasami z wyczuwalnymi guzkami, krwawieniem po przyjęciu leków takich jak ibuprofen czy aspiryna, a u kobiet długimi i obfitymi krwawieniami w czasie miesiączki. Nie zawsze wiąże się z leczeniem w szpitalu, ale u niektórych chorych go wymaga.

Wtedy postawiła na teatr, a szybko upomniał się o nią także film. - Kiedy poważnie zachorowałam, zrozumiałam, co jest w życiu najważniejsze. Zmieniło się moje podejście do zawodu. Powiedziałam sobie, że nie będę umierać na scenie - mówiła w jednym z wywiadów.

Elżbieta Zającówna debiutowała tuż przed wybuchem stanu wojennego. "

Miałam dużo szczęścia"

W 1981 roku skończyła PWST w Krakowie. - Miałam dużo szczęścia w życiu zawodowym. Nigdy nie należałam do osób, które desperacko szukają zajęcia, bo kiedy kończyłam pracę nad jednym filmem, od razu dostawałam propozycję kolejnej roli. Debiutowałam tuż przed wybuchem stanu wojennego. Kolegom, którzy wchodzili w życie zawodowe parę lat później, było dużo trudniej. Po skończeniu studiów w Krakowie przez 4 lata długi czas pracowałam w Teatrze Syrena, a przez kolejnych 12 w Teatrze Rampa - wspominała w rozmowie z Onetem w 2012 roku. - Jakimś cudem trafiałam na prawdziwych artystów, pasjonatów, z którymi praca była fascynująca, i od których można się było wiele nauczyć. Że wspomnę tu choćby Janusza Józefowicza, Andrzeja Strzeleckiego czy Wojciecha Kępczyńskiego. Naprawdę bardzo miło wspominam ten czas - dodawała aktorka. Później można było ją oglądać też warszawskiej Komedii. A w latach 90. była jedną z najjaśniejszych gwiazd telewizji.

Zobacz wideo "Matki, żony i kochanki" bez konkurencji w latach 90.

I nie chodzi tylko o serial "Matki, żony i kochanki" w reżyserii Juliusza Machulskiego i Ryszarda Zatorskiego, w którym zagrała postrzeloną optymistkę Hankę. Jeździła po Polsce i często pojawiała się w nagrywanych dla telewizji niezwykle popularnych programach z muzyką biesiadną. Z orkiestrą Zbigniewa Górnego oprócz niej występowali na scenie m.in. Zbigniew Wodecki, Majka Jeżowska, Jacek Wójcicki czy Beata Rybotycka. Kiedy jednak w 1991 roku z mężem Krzysztofem Jaroszyńskim powitali na świecie córkę, postanowiła mimo wielu zajęć połączyć samodzielne zajmowanie się dzieckiem z karierą. - Kiedy Gabrysia się urodziła, przeniosłam na nią wszystkie siły i emocje. Przez pięć dni w tygodniu zajmowałam się tylko nią, a w weekendy jeździłam z przedstawieniami estradowymi - wspomina. Dzisiaj córka jest dorosła, a Zającówna od lat ma firmę producencką. Udziela się także charytatywnie - jest wiceprezeską Fundacji Polsat.

Powrót po latach z Piotrem Machalicą u boku

Zającówna jeszcze na początku XXI wieku grała w telenoweli "Marzenia do spełnienia", była też prowadzącą programy "Sekrety rodzinne" oraz "Najzabawniejsze zwierzęta świata". Po roli Anny w serialu "Na kocią łapę" z 2008 roku na długi czas jednak zniknęła z filmu i telewizji. Dopiero w 2020 roku zagrała w komedii romantycznej "Szczęścia chodzą parami". Spotkała się na planie z Piotrem Machalicą, z którym już wcześniej pracowała i który miał podobne zawodowe doświadczenia. Aktor opowiadał:

Ostatni duży film zrobiłem jakieś 20 lat temu. Dlatego tych kilka dni na planie tej komedii to dla mnie coś fantastycznego. Dodam, że miałem do zagrania scenę dość trudną, jak na mój wiek, bo miłosną. Mam nadzieję, że dałem radę.

Elżbieta Zającówna mówiła z kolei: Cieszę się, że miałam przyjemność po raz kolejny spotkać się na planie z Piotrem Machalicą. Kiedyś graliśmy już małżeństwo w jakimś teatrze telewizji, ale nie mogliśmy sobie przypomnieć jakim. Wtedy wcielaliśmy się w młodą zakochaną parę, teraz – w rodziców.

Szczęścia chodzą paramiSzczęścia chodzą parami Jarosław Sosiński

Niestety, Machalica nie doczekał premiery produkcji, która odbyła się dopiero dwa lata później ze względu na pandemię. Aktor zmarł w grudniu 2020 roku.

Więcej o: