TVP nie mogło lepiej trafić z wyczuciem czasu, jeśli chodzi o emisje tego typu programów. "Welon, fura i brawura", "Na plebanii", "Zrujnowani odbudowani" to tylko kilka nowości w ofercie telewizji publicznej, które mają ścisły związek z wiarą katolicką i Kościołem. Do tego dochodzą naturalnie codzienne transmisje mszy, "Klasztorne smaki według Remigiusza Rączki", "Kościół z bliska"... - a to tylko dwa dni programu na poniedziałek i wtorek. I tylko poranek.
Tymczasem w prawdziwym, mniej telewizyjnym świecie, dzieje się o wiele więcej. Czy "Welon, fura i brawura" i historie ze zwykłych plebanii zakryją np. zabawy księży w Dąbrowie Górniczej? Próbować można, ale łatwo nie będzie.
Ponieważ od kilku dni dowiadujemy się, jak bawiono się na plebanii w Dąbrowie Górniczej, "Welon, fura i brawura" będą pod tym względem w niemalże całkowitej opozycji. Odcineczki - bo trudno nazwać odcinkiem produkcję, która trwa niecałe 25 minut - są urocze, bohaterki ciepłe, a fabuła kompletnie o niczym. Ale zapowiedzi były tak szumne, jakbyśmy dostali co najmniej zakonną wersję "Top gear" - już na wstępie uśmiechnięte siostry zakonne prują przez Polskę na motorze, rowerze, w kaskach i habitach.
Podróż rzeczywiście jest motywem przewodnim, ale niestety jest to podróż znikąd donikąd - bohaterek jest za dużo (aż trzy na 25 minut), żeby można było odkryć, po co i dlaczego jadą osobno przed siebie. W trasie rozmawiają ze swoimi kierowcami. Są to rozmowy głównie o sobie i o swojej przeszłości - z wczesnego życia zakonnego, lub życia sprzed zakonu.
Siostra Teresa przed zakonem śpiewała w zespole Fot. Welon, fura i brawura / TVP / kadr
Sióstr Anny, Teresy i Kariny nie da się nie polubić - są ciepłe jak letni poranek. Ale choć koncepcja "zakonnicy w trasie" jest ciekawym podejściem do tematu (słysząc o "zakonnicach" częściej jako pierwsza myśl pojawia się jednak zakon odcięty od zewnętrznego świata), to w przypadku "Welonu, fury i brawury" nie dowiemy się tak naprawdę niczego o ich codziennym życiu. Ot, jedna gra na gitarze, druga była na pielgrzymce, trzecia znaczną część swojego czasu antenowego poświęciła na opowieść o dyskotece - i cyk, nagle koniec odcinka. Co to miało być? Po co?
TVP produkcją takiego typu programów stara się pójść na rękę głównie Kościołowi (bo przecież nie zróżnicowanym w Polsce widzom, którzy wszyscy płacą na Telewizję Publiczną niemałe pieniądze). A ten z roku na rok zalicza kolejne spektakularne rekordy spadku powołań. "Welon, fura i brawura" naturalnie trendu tego nie odwróci (niby kto z młodych ma czas oglądać o 7:30 rano w poniedziałek tego typu program? W ogóle kto z młodych ogląda jeszcze telewizję?), ale jak widać, za publiczne pieniądze próbować warto.
Wrażenie robi również obezwładniająca liczba programów religijnych w telewizji publicznej. Trudno nie odnieść wrażenia, że po cichu w ostatnich latach wyrosła Tadeuszowi Rydzykowi mocarna konkurencja z siedzibą w Warszawie, konsekwentnie podbierająca mu emerytów i, co ważniejsze, nie nawołująca do płacenia na imperium medialne redemptorysty. Do tego dochodzą też prywatne relacje między Kościołem a poszczególnymi politykami:
Rządzący nie od dziś mają ciepłe stosunki z Kościołem i różnymi jego ośrodkami - nie tylko z "rodziną Radia Maryja". Kulminacją tych relacji był "telewizyjny konkordat" podpisany trzy lata temu przez Jacka Kurskiego i biskupa Artura Mizińskiego. Złośliwi mówili wtedy, że była to cena za możliwość wzięcia tzw. "kościelnego rozwodu" i ponownego ślubu w Łagiewnikach Jacka i Joanny Kurskich. Ale pewnie to przypadek, że co tydzień w TVP możemy o siódmej oglądać transmisję mszy właśnie z Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach - mówi nam Janusz Omyliński, prowadzący profil "Lekcja Religii" w mediach społecznościowych, gdzie przygląda się różnym religiom - w tym katolickiej - na świecie.
Niezależnie od krucjaty w TVP, Polacy są oporni. Według ostatnich sondaży niemal połowa Polaków chciałaby wycofania religii ze szkół. Młodzi do kościoła chodzić nie chcą, coraz częściej deklarują się jako będący w kontrze do oficjalnego przekazu. 37 procent Polaków praktykuje wiarę co niedzielę lub częściej (dane CBOS z 2022 roku), ale to spadek o 9 punktów procentowych w stosunku do danych wcześniejszych o dwa lata.
Gdy liczyłem to rok temu (sprawdziłem trzy tygodnie), było średnio dziewięć godzin programów i transmisji religijnych w tygodniu w samym TVP1. Jednego tygodnia nawet 13 i pół godziny! To po prostu sposób na połechtanie Kościoła, który już nie raz pomógł PiS-owi w wyborach np. wzmacnianiem ich przekazu (jak było w sprawie ataku prawicy na LGBT, zaostrzenia prawa antyaborcyjnego czy "obrony imienia Jana Pawła II"). Kościół jednak nie jest monolitem i pamiętajmy, że rządzący muszą raz przyjechać na jakąś uroczystość do Torunia, innym razem pojawić się na Jasnej Górze a potem załatwić transmisję z Łagiewnik w telewizji - dodaje Omyliński.
TVP zainwestował też mocno w swoją redakcję katolicką. Większość programów religijnych produkują sami, lub ze wsparciem redakcji regionalnych. Trzeba jednak przyznać, że to zazwyczaj niskobudżetowe produkcje, albo transmisje wymagające tylko przesyłania sygnału. Często upychane w takich godzinach, gdzie i tak nic innego zasięgowego "wrzucić" by się nie dało. W ten sposób Kościół jest syty i owca cała - podsumowuje.
Zgodnie z budżetem na rok 2023 publiczna radiofonia i telewizja otrzymała 2,7 mld zł z pieniędzy państwowych.