W pewnym momencie niedzielnego odcinka do "Andrzeja Dudy" i "Mateusza Morawieckiego" przyszła "Agnieszka Holland". "Prezydent" myli ją z innymi reżyserami, więc ta wyjaśnia mu, kim jest, słowami: "Czy pan jest normalny? Ja jestem sumieniem narodu". Wtedy wtrącił się "premier" przebąkując, że "no, raczej nie mózgiem".
Robert Górski, grający w scence szefa rządu, zaproponował reżyserce współpracę, a ona propozycję przyjęła. Połączył ich wspólny temat, którym jest Zbigniew Ziobro. Ze sceny Polsatu padły słowa wypowiedziane przez "premiera":
Pani robi dobre filmy, tylko na złe tematy. Pani robi antypolskie filmy, a my robimy antypolską politykę. Może połączymy siły! Nakręcimy film o Ziobrze. Pani go nie lubi, my go nie lubimy, Łukaszenka... a tu to ja tam nie wiem.
Publiczność na żart zareagowała śmiechem i brawami.
Od kilku tygodni Agnieszka Holland jest na celowniku polityków związanych z obozem władzy. Na początku września, gdy jej "Zielona granica" opowiadająca historię rozgrywającą się na granicy polsko-białoruskiej miała światową premierę w Wenecji (na tamtejszym festiwalu produkcja dostała Nagrodę Specjalną Jury), reżyserkę zaatakował m.in. minister sprawiedliwości. Nie widząc filmu stwierdził: "W III Rzeszy Niemcy produkowali propagandowe filmy pokazujące Polaków jako bandytów i morderców. Dziś mają od tego Agnieszkę Holland".
Reżyserka postanowiła zareagować i wynajęła prawników. Sąd Okręgowy w Warszawie przychylił się do wniosku Holland, wydając ministrowi sprawiedliwości zakaz wypowiadania się na temat reżyserki oraz jej twórczości. To jednak dopiero początek tej sprawy, bo w sądzie jest pozew złożony przez przedstawicieli twórczyni "Zielonej granicy" w sprawie naruszenia jej dóbr osobistych przez Ziobrę.