"Heaven in Hell" to historia o tym, jak 45-letnia Olga (Magdalena Boczarska), sędzia z urokliwego nadmorskiego miasta, niespodziewanie dla siebie i całego otoczenia wdaje się w płomienny romans z 15 lat od niej młodszym Włochem, bardzo atrakcyjnym Maksem, którego gra znany z trylogii "365 dni" i roli Taco Simone Susinna. Choć w istocie oboje są sobą zafascynowani, to nie jest łatwo. Problemem jest tu nie tylko różnica wieku. Kłopotliwe jest, jak i dlaczego się poznali, czego po nich oczekują bliscy i znajomi, kwestie zawodowe oraz reakcja córki Olgi na ten związek. Dodajmy, że cały film stanowi też fantastyczną turystyczną wizytówkę dla Helu, gdzie kręcono większość zdjęć. Tak, tytuł produkcji jest nieprzypadkowy, właśnie z powodu tej lokalizacji.
"Heaven in Hell" od 16 do 22 października widzowie z różnych krajów oglądali na Netfliksie łącznie 5,2 mln godzin, co przy czasie projekcji wynoszącym równo dwie godziny przelicza się na 2,6 mln wyświetleń. To sprawiło, że film trafił na siódme miejsce na liście Global Top 10. Przypomnijmy, że tymczasem polski "Znachor" w tym samym zestawieniu utrzymuje się już miesiąc i obecnie zajmuje piątą pozycję w stawce najpopularniejszych nieanglojęzycznych produkcji filmowych.
Film z Magdaleną Boczarską trafił także do zestawień Top 10 w 11 krajach: Argentynie, Brazylii, Kolumbii, Kostaryce, na Dominikanie, w Ekwadorze, Republice Nikaragui, Panamie, Paragwaju, Urugwaju i Wenezueli. Popularność produkcji jest tym bardziej imponująca, że Netflix nie posiada pełnych praw do międzynarodowej dystrybucji "Heaven in Hell" w streamingu. Dlatego też filmu na tej platformie oglądać nie mogą polscy użytkownicy - w naszym kraju prawa do tytułu ma bowiem Amazon Prime Video, który udostępnia go od maja.
/ Netflix Global Top 10
Przypomnijmy, "Heaven in Hell" w polskich kinach pojawiło się 10 lutego 2023 roku i w pierwszym tygodniu od premiery bilety kupiło ponad 220 tysięcy widzów. W czasie dystrybucji kinowej tytuł ostatecznie przyciągnął około 430 tysięcy osób. Już na platformie Amazon Prime Video produkcja także cieszyła się dużym zainteresowaniem, bo utrzymywała się na liście najpopularniejszych tytułów przez wiele tygodni.
Za stworzenie "Heaven in Hell" odpowiadają twórcy wysoce kontrowersyjnej trylogii erotycznej na podstawie prozy Blanki Lipińskiej, czyli "365 dni". Śmiało można powiedzieć, że film z Boczarską to próba odkupienia win za tamte filmy, bo produkcja nie stanowi tylko teledyskowego montażu ładnych i estetycznych ujęć intymnych. Filmowcy scenariusz konsultowali z psychologami i pisali dialogi tak długo, aż brzmiały odpowiednio naturalnie, zaś sama fabuła porusza wątki takie jak żałoba, trauma, relacje matki z dzieckiem, postrzeganie kobiet w wieku średnim i tego co im wypada, a co nie. Wszystko to ma skłonić widzów do głębszych refleksji czy jakiejś dyskusji.
Tego raczej po erotyku od twórców "365 dni" nikt się nie spodziewał, ale akurat zdaniem np. Karoliny Korwin-Piotrowskiej to sprawiło, że film jest "zwyczajnie nudnym erotykiem", ale to raczej kwestia osobistego odbioru. Biorąc pod uwagę, kto projekt stworzył, równie dobrze można być przyjemnie zaskoczonym tym, co się dzieje na ekranie i tym, że główna bohaterka nie angażuje się w przemocowe relacje. Może warto o filmie pomyśleć trochę jako o mało upierdliwym dramacie psychologicznym z elementami erotycznymi, przez co nie wciska widzom w gardło prawd objawionych.
Warto przypomnieć też, że reżyser Tomasz Mandes razem z ekipą produkcyjną przekonał Magdalenę Boczarską, że jeśli nie zagra głównej roli, to film nie powstanie wcale. Boczarska doceniła to, jak ekipa świadomie podchodzi do projektu, a w scenariuszu znalazła wątki, które jej zdaniem były warte zachodu i sprawiły, że podjęła ryzyko. Aktorka od lat twardo podkreśla, że nie rozbiera się przed kamerą dla samego rozbierania i sceny erotyczne muszą mieć jakieś scenariuszowe uzasadnienie, wynikać z emocjonalności. A tych w tej produkcji nie brakuje. Szczególnie uroczy jest tu też epizod Janusza Chabiora, który gra troskliwego przyjaciela głównej bohaterki. Miło go zobaczyć w innym wydaniu niż zazwyczaj.
Magdalena Boczarska w wywiadzie z Gazetą.pl przyznawała, że sama była bardzo tym wszystkim zaskoczona i nie spodziewała się, że ta rola "rozłoży ją na łopatki, rozgrzebie jak terapia". "O wielu rzeczach nie myśli się na co dzień - albo inaczej, nie chcemy myśleć o wielu rzeczach, chociaż wiemy, że się dzieją. Upływający czas, niepoukładane relacje, przeszłość, różnica wieku. Cały film przypominał mi o tym, ile mam lat, jak się ze sobą czuję. Kamera specjalnie szukała moich zmarszczek, bo to jeden z głównych wątków - miłość pomiędzy szalenie przystojnym 29-latkiem a kobietą w wieku 44 lat, atrakcyjną, ale jednak sporo starszą, niepewną swojej fizyczności, pełną wątpliwości, czy taki związek może przetrwać" - opowiadała.
Wychwalała też swojego ekranowego partnera, Simona Susinnę, za ujmującą otwartość na naukę i potencjał aktorski, który w nim drzemie. - Poznaliśmy się dużo wcześniej, żeby móc się ze sobą trochę oswoić, porozmawiać o scenariuszu, ale też poznać się lepiej prywatnie. Bo to jednak bardzo "prywatny" film, z dużą dozą intymności wobec siebie nawzajem. I nie mówię tylko o scenach bliskości - w nich uczestniczy przecież też reżyser, operator. Chodzi mi bardziej o rodzaj szczerej emocjonalnej historii o dwójce ludzi, którzy się w sobie zakochują. Na szczęście polubiliśmy się z Simo w zasadzie od pierwszego wejrzenia, co na pewno pomogło nam w zbudowaniu naszej filmowej relacji - tłumaczyła nam Boczarska.
- Musieliśmy się wzajemnie przeprowadzić przez tę filmową historię z moim zawodowym doświadczeniem i jego chęcią zbudowania wiarygodnej postaci, przy ograniczonym doświadczeniu aktorskim. Był to bardzo ciekawy proces. Razem z Simo i reżyserem długo pracowaliśmy nad scenami, scenariuszem, rozmawialiśmy o psychologii postaci. Był otwarty na uwagi i sugestie, ale trzeba mu oddać, że ma duży talent i potencjał - wytłumaczyła i dodała, że Susinna jest "bardzo skromnym facetem", co przy jego fizyczności (pracował wcześniej jako model) to "to niespodziewane dla wielu połączenie".