"The Crown" powróciło na platfomę Netflix z nowymi odcinkami. Na razie opublikowano cztery pierwsze z finałowego sezonu serialu. Na kolejne przyjdzie nam poczekać jeszcze miesiąc. Już jednak ten fragment opowieści można określić jako najbardziej brutalny w całej historii - choć i we wcześniejszych sezonach mieliśmy okazję zobaczyć np. zamachy terrorystyczne czy śmierć pod lawiną, tak tu dotykamy czasów jak najbardziej współczesnych.
Odcinek trzeci kończy się tragicznym wypadkiem w nocy 31 sierpnia 1997, w którym zginęli księżna Diana, Dodi Al-Fayed oraz ich kierowca, Henri Paul. Twórcy zapowiadali, że nie pominą tego przełomowego dla rodziny królewskiej wydarzenia. Jak je pokazano?
W pierwszych dwóch odcinkach twórcy dają widzom to, co do tej pory widzieliśmy właściwie wyłącznie w sensacyjnych doniesieniach prasowych. Relacja księżnej Diany i Dodiego Al-Fayeda, syna multimilionera, opierała się głównie na zdjęciach paparazzi i "doniesieniach z otoczenia". Serial znacznie pogłębia to, co ich połączyło, choć ich "związek" trwał zaledwie kilka tygodni.
Jak się zakończył - wszyscy na świecie wiedzą. Późno wieczorem 30 sierpnia księżna Diana i jej partner Dodi opuścili jeden z paryskich hoteli. Musieli się spieszyć - już na ulicy czekał na nich tłumek paparazzi. Kierowca, Henri Paul, ruszył przed siebie, mając nadzieję, że ucieknie wścibskim fotoreporterom. Przyspieszał i przyspieszał. W oficjalnych raportach z wypadku czytamy, że mógł jechać nawet ponad 100 kilometrów na godzinę, kiedy uderzył w jeden z filarów tunelu Alma. Uderzenie na miejscu spowodowało śmierć Dodiego Al-Fayeda oraz Henriego Paula, księżną Dianę przewieziono z licznymi obrażeniami do szpitala. Zmarła nad ranem następnego dnia.
Dodi Al-Fayed i księżna Diana Fot. Netflix / The Crown / kadr
W serialu postawiono na opcję absolutnego minimum. Widzimy sceny chwilę przed wypadkiem - kiedy Diana i Dodi wsiadają do samochodu i pospieszają kierowcę, żeby już ruszał ("Jedźmy już" - mówi coraz bardziej zniecierpliwiony Dodi). Widać tłum paparazzi, który rzuca się do skuterów, żeby dogonić auto. Jest też ujęcie na tunel, w którym za moment dojdzie do tragedii. Nie zdecydowano się jednak pokazać samej sceny wypadku - dostajemy tylko efekt dźwiękowy zderzenia i alarmu samochodowego, który włączył się w momencie uderzenia o słup w tunelu.
Kolejny odcinek to już przekazanie informacji o śmierci pasażerów samochodu w charakterystyczny sposób. Wiemy, co mówią pracownicy rodziny królewskiej, ale strategicznie ich głos jest wyciszony. Dzięki temu możemy skupić się wyłącznie na reakcjach królowej (mieszanina niedowierzania i szoku), księcia Karola (rozpacz) i księcia Filipa (niedowierzanie).
Wszystkie sezony "The Crown" pełne były różnych trudnych sytuacji, w których znajdowała się na przestrzeni dziesięcioleci brytyjska rodzina królewska. Jednak to czwarty odcinek ostatniego sezonu doprawdy łamie serce. To zakończenie historii Diany i Dodiego, na jakie oboje zasługiwali. I nieznaczne odbudowanie wizerunku księcia - dziś króla - Karola, który według twórców starał się przekonywać matkę do oddana Dianie należnej jej czci.
Milczenie królowej Elżbiety po śmierci Diany było symboliczne. "Ta niezdolność do troski może mieć konsekwencje" - mówi Dominic West (książę Karol), obserwując relacje telewizyjne z bezpiecznej szkockiej przystani. Imelda Staunton ma trudne zadanie - musi wytłumaczyć niewytłumaczalne. I widać, jak walczy ze sobą, biorąc głębokie wdechy, odwracając wzrok, zasłaniając się koroną. Aż w końcu człowiek wygrywa z koroną.
Ten ostatni odcinek przynosi nowe rozwiązania - żywi rozmawiają ze zmarłymi. I jest to wyjątkowo wzruszające, zwłaszcza, kiedy ma się w pamięci sceny sprzed ponad 20 lat. "The Crown" oddaje sprawiedliwość sytuacji, która rodzinę królewską przerosła. I daje szansę na nowe otwarcie, które zobaczymy za miesiąc. Ta cezura między dwiema częściami serialu wydaje się teraz jeszcze lepszym pomysłem, niż była na początku.