Pogłoski o niechybnej śmierci letnich festiwali okazały się mocno przesadzone. Dowód? Odświeżony, odchudzony, być może nie rekordowy, ale na pewno przyzwoity tegoroczny Open'er - do niedawna hegemon, dziś już raczej papierek lakmusowy polskiej sceny festiwalowej.
Łatwo nie było i dalej nie jest. Kryzys trwa, bo i formuła letnich imprez się wyczerpała - twierdzą obserwatorzy rynku muzycznego. Wielkie festiwale się kurczą i nie są w stanie zaoferować swojej publiczności tyle, co przed laty, więc może warto rozejrzeć się gdzieś indziej? Jeśli jesteście na tak, mamy dla was dobrą wiadomość: jest za czym się rozglądać.
- W Polsce kilka lat temu zapanowała moda na festiwale. Każde miasto i miasteczko chce mieć jakiś - komentuje Bartek "Borówka" Borowicz, szef wydawnictwa Borówka Music i organizator koncertów. - To piękna moda, ale coraz częściej mam wrażenie, że jest tych festiwali za dużo . W efekcie mamy za dużo imprez, a za mało wyrobionych słuchaczy - dodaje.
To Borowicz zasłynął ostatnio koncertami organizowanymi w... prywatnych mieszkaniach. Idea "Pogonka House Gigs", bo tak nazywa się ta impreza, jest prosta: chcesz posłuchać Petera J. Bircha, Marceliny, Budynia, Jordana O Keefe z Irlandii albo szalonego islandzkiego bluesmana ET Tumasona? Wpadnij w Łodzi pod odpowiedni adres, weź ze sobą poduszkę lub koc, a później wrzuć do kapelusza co łaska. Sugerowana kwota: 10 zł. Wrzucić mniej nie wypada, bo wszystkie pieniądze trafiają później do artysty. Tutaj nie liczy się rozmach, pieniądze i wielkie nazwiska - liczy się wspólne przeżywanie muzyki, kameralna atmosfera, rozmowa i przy okazji zawieranie nowych znajomości.
Kilka lat temu szukaliśmy najmniejszego letniego festiwalu w Polsce. Dziś jesteśmy pewni, że go nie znaleźliśmy, bo każdego roku odbywają się dziesiątki takich lokalnych "open'erów" i ciągle powstają nowe. Niektóre szybko upadają, inne mają już za sobą wieloletnią tradycję. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu mniejsze ośrodki nie miały szans na sprowadzenie wielkich zagranicznych nazwisk. Dziś już nikogo nie dziwią koncerty Boba Dylana albo Roberta Planta w Słupsku, Steve'a Bicknella, Reckonwronga, Sama Bingi w Białymstoku czy śmietanki rodzimej alternatywy z Pidżamą Porno i Dezertem na czele w Cieszanowie.
- Cieszanów Rock Festiwal to nie tylko nieskażone roztoczańskie klimaty, ale także sporo dobrej rockowej muzyki, której w takich okolicznościach i w takiej formie nie posłuchacie nigdzie indziej - przekonuje Artur Tylmanowski, kurator programowy imprezy. - Na szóstej edycji CRF nie zabraknie naszych corocznych przeglądów monograficznych poświęconych polskim artystom - np. w tym roku aż z trzema projektami będzie gościł u nas Pablopavo.
CRF z niszowego przeglądu poświęconego twórczości Tadeusza Nalepy przekształcił się w jeden z większych i bardziej cenionych rodzimych przeglądów rockowych. Media okrzyknęły go podkarpackim Przystankiem Woodstock albo odpowiedzią na wciąż poszukujący swojej nowej formuły Jarocin. Przez CRF przewija się średnio 20 tys. osób - przeszło dziesięć razy tyle, ilu mieszkańców liczy Cieszanów.
Wciąż wolicie mniejsze imprezy w bardziej egzotycznych częściach Polski? Proszę bardzo: w Piotrkowie Trybunalskim odbywa się PiotrkOFF Art Festival, w Ostrzeszowie od dekady organizowany jest Feel On Festival, w Wołowie - Baraque Festival (choć oba zazwyczaj dzieją się już bliżej jesieni), w Lubartowie koło Lublina realizowany jest L'art (frekwencja w zeszłym roku - 50 osób), poza tym są jeszcze Ambient Festiwal w Gorlicach (grali m.in. Biosphere, Banco de Gaia czy Fennesz, a po koncertach organizowane jest ognisko dla artystów i publiczności), Basowiszcza w Gródku, startujący właśnie Slot Art Festival w Lubiążu czy Festiwal Parzybroda w Aleksandrowie Kujawskim.
- Co nas odróżnia od pozostałych? Autorskie spojrzenie i geografia - mówi Krzysztof "Świstak" Rogalski, organizator Parzybrody, a na co dzień muzyk zespołu Pchełki. - Przez dwa dni przewija się u nas jakieś 300 osób, atmosfera panuje domowa i jakkolwiek by to banalnie nie zabrzmiało: ludzie, którzy do nas przyjeżdżają, czują się tutaj wyjątkowo.
Co w tym roku? Choćby wspólny koncert zespołu HATI i Mazzolla pod domem rodzinnym Edwarda Stachury w Łazieńcu. Postaci, których fanom alternatywy (a i przy okazji literatury) przedstawiać raczej nie trzeba.
Borowicz: - Uwielbiam te mniej znane imprezy i często gramy na nich z naszymi artystami. Widać w nich serce włożone w organizację, a poza tym tu rzeczywistość jest inna niż na Open'erze czy Offie . Czasem śpisz u organizatora w domu, obiad dla muzyków gotuje jego mama, a "szefem sceny" jest jego siostra albo kumpel z klasy. Ci ludzie wkładają w to całą swoją energię i czas - tutaj nie jesteś jednym ze 150 zespołów, tylko jednym z pięciu. Po koncercie pijesz piwo i jesz obiad z ludźmi, którzy przed chwilą podziwiali cię na scenie. Jesteś traktowany wyjątkowo.
Ale można to też ująć zupełnie inaczej: duże festiwale to supermarket, do którego wchodzisz i wybierasz co chcesz; tu nie wybierasz, tylko dostajesz to, co ci dają. A czasami dają wiele i dają dziwnie, bo np. na Festiwalu Parzybroda poziom absurdu jest naprawdę wysoki. Artystom wręczane są nagrody, choć nikt do końca nie wie za co i organizowane są spontaniczne akcje, które bywa, że się nie udają...
Kiedyś miał być zorganizowany marsz ku czci patrona imprezy - postaci historycznej, choć nie wszyscy wierzą, że istniała naprawdę, Jana Parzybrody, zapomnianego artysty, który przyjaźnił się ze Stachurą. Taki patron jednak zobowiązuje: rano żaden z uczestników imprezy nie miał siły na nim się stawić.
Więcej na temat Festiwalu Parzybroda w Aleksandrowie Kujawskim - TUTAJ >>
Więcej na temat domowych koncertów artystów z Borówka Music - TUTAJ >>
Ambient Festiwal . Kiedyś pisaliśmy, że to jeden z nielicznych polskich festiwali bez "v" w nazwie. I to się nie zmieniło. Tak samo jak to, że od kilkunastu lat działa bez wsparcia mediów, hojnych sponsorów, ale firmuje ją za to ambitna elektronika i niezwykły zapał organizatorów. W tym roku zagrają: weteran niemieckiej sceny elektronicznej i krautrocka Harald Grosskopf, holenderski kompozytor oraz wokalista Pieter Nooten, Ebauche z Irlandii, a także Grzegorz Bojanek, Maciej Szymczuk i Tadeusz Łuczejko, organizator imprezy znany jako Aquavoice. Wejście: 80 zł karnet, 50 zł bilet jednodniowy.
10-11 lipca, Gorlice
Castle Party . Impreza fenomen - z dala od mediów głównego nurtu, ale z własnym stylem, charakterem i wierną, całkiem liczną, a do tego barwną (czy też bardziej lateksowo-mroczną) publicznością. Wszystko rzecz jasna w zamku i w gotyckim klimacie. Zagrają m.in. Artrosis, Paradise Lost, Inkubus Sukkubus oraz Juno Reactor. Karnety: 250 zł (270 zł podczas trwania festiwalu), bilety jednodniowe: 150 zł.
16-19 lipca, Bolków
Ostróda Reggae Festival . Miejscowość może niewielka, za to festiwal reggae w Polsce największy. Cztery dni wśród bujających rytmów rodem z Jamajki, podlanych dubowym sosem, ska i dancehallem. Zagrają: Gentleman, Capleton, Richie Campbell i nasu reprezentanci w składzie November Project, Vavamuffin, Habakuk czy Bednarek. Karnety: 180 zł do 31 lipca, 200 zł od 1 sierpnia.
6-9 sierpnia, Ostróda
Cieszanów Rock Festiwal . Mówią: podkarpacki Woodstock. Albo: przystań dla jarocińskich sierot. Czyli będzie rock, będzie punk rock, będą gitary. A szarpać druty będą: niemieccy metalowcy z Helloween i Kreatora + Pidżama Porno, Coma, Dezerter, prezydent Kukiz i Piersi oraz Pablopavo potrójnie. Karnety:100 zł, bilet jednodniowy: 40 zł, karnet na pole namiotowe: 20 zł za osobę - od 18 sierpnia będą o 10 zł droższe.
20-23 sierpnia, Cieszanów
Up To Date . Ciekawa impreza na obrzeżach festiwalowej mapy Polski. W nowym terminie, z nowym logo, w odświeżonej formule, ale z wciąż sporą listą intrygujących projektów i nazwisk. Pierwszy z brzegu przykład: ambientowy artysta Eric Holm, który podłączył mikrofon do słupa telegraficznego z przewodami wojskowych stacji nasłuchowych na wyspie Andoya, 300 kilometrów na północ od koła podbiegunowego. Tak powstał jego debiutancki album "Andoya". Poza tym: Visonia Live z Chile, holenderski Reckonwrong, Szwedzi z Ulwhednar Live i SHXCXCHCXSH Live, Brytyjczyk Steve Bicknell, rodzimy reprezentant Jacek Sienkiewicz, a także hiphopowe Syny, PRO8L3M, Włodi, Charlie Traplin, Sam Binga & Redders i BlabberMouf. Czyli z jednej strony eksperymentalna i taneczna elektronika, z drugiej miejskie rytmy. Bilety: 55-129 zł.
4-5 września, Białystok