Jego debiutancka płyta "Bumerang" z 2015 roku, opisywana jako intymny zbiór opowiadań o miłości i jej braku, to jedna z najlepiej przyjętych i sprzedających się płyt w ostatnich latach, mająca już status podwójnej platyny. Artysta opowiada nam o swoich pierwszych muzycznych fascynacjach, krętej drodze do miejsca, w którym znajduje się teraz, oraz zdradza, ile kosztowało go zmierzenie się ze swoimi największymi lękami.
Małgorzata Steciak: Podobno na twoich koncertach płaczą nawet najwięksi twardziele. Jakie to uczucie, wzruszać w ten sposób publiczność?
Kortez: Ze sceny tego właściwie nie widać. Atmosfera jest ogólnie mroczna, oświetlenie tak oszczędne, że czasami nie widzę progów w gitarze [śmiech]. Jestem zbyt zajęty pilnowaniem, żeby się nie pomylić, nie jestem w stanie dostrzec, że ktoś z publiczności płacze.
A zdarza się, że ktoś podchodzi do ciebie po koncercie i mówi, że twoje piosenki coś w jego czy jej życiu zmieniły?
Bardzo często. Ogromnie to szanuję, bo uważam, że potrzeba ogromnej odwagi, żeby podejść do nieznajomego i opowiedzieć mu o swoich najintymniejszych przeżyciach. Cieszę się, jeśli moja muzyka może pomóc komuś otworzyć się na drugiego człowieka i uwierzyć, że wszystkie bariery są do pokonania.
Przychodzą do mnie ludzie, którzy dźwigają ogromny "gruz". Czasami jeszcze cięższy niż mój. Kilka dni temu po koncercie w Krakowie spotkałem dwudziestokilkuletniego chłopaka, który zdradził mi, że przeanalizował wszystkie moje piosenki i dzięki nim zaczął zastanawiać się nad niektórymi swoimi życiowymi decyzjami. Kiedyś indziej para młodych ludzi powiedziała mi, że przy tej płycie się zeszli. Zaskoczyli mnie, bo byłem przekonany, że to nie są piosenki do schodzenia się.
Męskie Granie w Katowicach | 2017 fot. Piotr Tarasewicz
fot. Piotr Tarasewicz
Skąd w tobie taka odwaga w śpiewaniu o tym, co najbardziej boli?
Ja się okropnie bałem. Od zawsze miałem ogromny problem, żeby rozmawiać o swoich emocjach, byłem raczej zamkniętym człowiekiem. Doprowadziłem się do takiego stanu, że w pewnym momencie życia uznałem, że nikt wokół mnie nie rozumie. Czułem, że jestem ze wszystkim sam i nie wiedziałem, co mam z tymi wszystkimi emocjami zrobić. Ujście znalazłem w muzyce, na szczęście. Gdyby nie to, nie wiem co by się ze mną stało.
Wyrzuciłem to wszystko z siebie. Pisanie piosenek to była dla mnie terapia, lepsza niż jakakolwiek rozmowa. No bo co by mi dało takie poklepywanie po plecach?
Muzyka była obecna w twoim życiu od dziecka. Zawsze chciałeś śpiewać?
Od zawsze marzyłem o komponowaniu muzyki do filmów. Bardzo dobrze wspominam okres szkoły muzycznej. Żałuję, że zapisałem się dopiero w wieku 13 lat i na dzień dobry usłyszałem, że jestem za stary, żeby zaczynać grę na fortepianie. Poszedłem więc na puzon. Chowałem się, nie uważałem się za jakiegoś wirtuoza. Niby jeździłem na jakieś konkursy, ale ciągle towarzyszył mi lęk przed porażką, przed obnażeniem się. To była dla mnie bariera nie do pokonania.
Za instrumentem można się schować, ale kiedy się śpiewa, jesteś tylko ty i publiczność. Kiedy pojawił się w twoim życiu śpiew?
Przed kompem [śmiech]. Kiedy grałem w "GTA Vice City" w gimnazjum, zasłuchiwałem się w piosenkach ze ścieżki dźwiękowej. To były zaj*****e kawałki. Tworzyłem swoje playlisty i grałem godzinami, słuchając tej muzyki. Najbardziej lubiłem nucić Mireille Mathieu i oczywiście Elvisa Presleya.
Czy to prawda, że omal nie zostałeś śpiewakiem klasycznym?
W szkole muzycznej mieliśmy zajęcia z emisji głosu. Strasznie się tego bałem, ale liczyłem, że jakoś to po prostu odbębnię. Właśnie na tych zajęciach nauczycielka odkryła we mnie basso profondo [najniższy głos męski basowy o wyjątkowo rozbudowanej skali, sięgający nawet do kontra B - przyp. red.] i powiedziała, że nadaję się do śpiewu operowego. To była pierwsza osoba, która dostrzegła we mnie talent i przekonała, że w moim głosie jest coś ciekawego. Otworzyła przede mną zupełnie nowe możliwości.
Raz na pół roku musieliśmy oprócz tego zaliczyć występ sceniczny. A jako że ja zawsze zostawiam wszystko na ostatnią chwilę, nie przygotowałem niczego na czas. Podłączyłem się pod charytatywny koncert kolęd dla wychowanków domu dziecka i dla jaj zaproponowałem, że zaśpiewam. Wykonałem "Let It Snow" zupełnie bez przygotowania, a wszystkim się spodobało. Po raz pierwszy pomyślałem, że mógłbym to robić, że jestem w tym dobry.
Ale twoja droga do zawodu była długa i kręta. Zanim zostałeś muzykiem, pracowałeś na budowach, byłeś ochroniarzem w sklepie i dorabiałeś jako nauczyciel rytmiki...
Byłem bardzo przeciwny temu, żeby gdziekolwiek wyjść, pokazać się. Gdyby moja siostra nie przekonała mnie, żebym wziął udział w przesłuchaniach do tego całego talent show w Rzeszowie, gdybym nie był trochę na kacu, gdybym nie był w tak złym momencie mojego życia, kiedy nie zależało mi na niczym i na nikim, nie rozmawialibyśmy teraz. Nie byłbym tym j****ym farciarzem.
Kortez podczas festiwalu Męskie Granie Fot . Kornelia Glowacka-Wolf / Agencja Wyborcza.pl
Fot . Kornelia Glowacka-Wolf / Agencja Gazeta
Nie ma nic pozytywnego w nastawieniu: "nie zrobię tego, bo.". Nawet jeśli masz w sobie jakiś talent, coś do zaoferowania, możesz do końca życia siedzieć w sklepie albo na budowie i przeklinać na czym świat stoi, stawać się coraz bardziej zgorzkniały i nieszczęśliwy. Człowiek powinien walczyć o siebie samego i o swoją pasję. Ja to skumałem, tylko niestety bardzo późno. Przecież ja nie jestem jedyny. Wystarczy się przejść po mieście i zobaczysz tysiące takich jak ja, którzy mieli po prostu mniej szczęścia.
Trudno mi uwierzyć, że twoja kariera to wyłącznie kwestia szczęścia.
Najtrudniej jest zdobyć się na ryzyko. Każdy się tego cholernie boi, a przecież bez ryzyka nie ma nic. W moim przypadku musiało dojść do sytuacji, w której czułem, że nie mam już nic do stracenia, żebym znalazł w sobie odwagę do zrobienia czegoś, o czym zawsze marzyłem. Wtedy zupełnie tak o tym nie myślałem. Po prostu uznałem, że p****i mnie, czy moja piosenka spodoba się jurorom.
Ja moje smutne kawałki napisałem, kiedy sam miałem w swoim życiu totalny "gruz". I nagle pojawia się opcja nagrania tego w studio, jakaś Warszawa. Myślę sobie: ja p****ę, przecież jeśli ja to zaśpiewam, to oni będą to chcieli wydać. A wtedy ludzie się dowiedzą o tym wszystkim, co we mnie siedzi. Byłem przerażony na myśl, że otwierając się w ten sposób daję innym możliwość komentowania i oceniania moich uczuć. A to jest najgorsza rzecz na świecie.
Masz w sobie bardzo dużo pokory. W dzisiejszym świecie taka cecha bardziej pomaga czy przeszkadza?
Być może mam w sobie pokorę, ale jestem bardzo buntowniczy i nienawidzę, kiedy coś dzieje się nie po mojej myśli. Bardzo skupiam się na sobie i to jest okropna wada. Pracuję nad tym.
Skąd czerpiesz inspirację do pisania piosenek?
Nigdy nie patrzę na to w taki sposób. Nie siedzę na kanapie i nie myślę, że "teraz czuję inspirację", albo że "dzisiaj jest beznadziejnie, nic się nie uda". Wszystko, co tworzę, ma swoje korzenie w mojej psychice, doświadczeniach i uczuciach. Bardzo dużo już sobie poukładałem w głowie i znacznie lepiej potrafię sobie radzić z emocjami, szybciej z nich wychodzę, kiedy jest taka potrzeba. Wciąż jednak zdarzają mi się chwile bezradności, kompletnej bezsilności. A później jest lepiej, wychodzę z ziomkami na obiad albo na piwo, opowiadamy sobie dowcipy i znowu jest mi dobrze. Gdzieś między tym wszystkim pojawiają się nowe pomysły na utwory, melodie. Trudno to uchwycić.
Ja mam tak, że muszę coś zrobić. Kiedy mam coś w głowie, muszę to z siebie wyrzucić, przetrawić. Tworzę codziennie, ale bardzo często wychodzi z tego jakiś "gruz". Ale ja na tym materiale później bardzo długo pracuję i w końcu w niektórych przypadkach rodzi się z tego coś wartościowego.
Męskie Granie w Katowicach | 2017 fot. Piotr Tarasewicz
fot. Piotr Tarasewicz
Łatwo ci przychodzi komponowanie?
Bardzo. To jest taki strzał, coś niesamowitego. Bardzo bym chciał, żeby każdy mógł przeżyć coś takiego, że po prostu siadasz i przelewasz swoje emocje na papier, na dźwięki. Bez analizowania, czy za****ć tu tercję mają, czy wielką - to się po prostu dzieje. To jest najpiękniejsze doświadczenie na świecie.
Nad czym pracujesz teraz?
Mam gotowych siedem piosenek i bardzo dużo szkiców, z których mam nadzieję, że urodzą się nowe utwory. Nie wiem jeszcze, jak to będzie wyglądało i kiedy skończymy pracę, ale obstawiam jesień. W lipcu gram ponadto w Katowicach i Wrocławiu w ramach trasy Męskiego Grania.
Czujesz się dzisiaj artystą spełnionym?
Uważam, że im więcej chcesz, tym gorzej dla ciebie. Dlatego staram się nie podchodzić do tego w ten sposób i nie wybiegać myślami zbyt daleko naprzód. Widzę, jak to działa - gdybym uznał nagle, że chcę, aby więcej ludzi przychodziło na moje koncerty, zacząłbym oceniać swoją wartość wyłącznie na podstawie liczby sprzedanych biletów. Gdyby coś poszło nie po mojej myśli, stwierdziłbym, że coś jest ze mną nie tak. Dla mnie liczy się praca i uczciwość. Nie chcę być wyłącznie grajkiem, wykonawcą. Uważam, że każdy musi mieć w sobie coś z dobrego rzemieślnika, ale kawałki, które gra, powinny być odzwierciedleniem jego najintymniejszych doświadczeń. Dlatego dla mnie wykonywanie coverów albo cudzych utworów jest chowaniem się. Możesz zaśpiewać najsmutniejszą piosenkę na świecie, ale to nie jest twoje. Najważniejsze to być szczerym w danej chwili, a nie oglądać się na oczekiwania innych. I nie ma co się załamywać, bo zawsze można wstać. Teraz już to wiem.
Korteza można było usłyszeć na żywo na koncertach w ramach cyklu Męskie Granie w Poznaniu w Projekcie Ż oraz w Krakowie w Samo Ż. Więcej informacji na stronie meskiegranie.pl