Julia Pietrucha: Żeby wszystkiego doświadczyć i poczuć siłę, czasem trzeba nie myśleć o konsekwencjach

Julia Pietrucha zasłynęła jako aktorka serialowa i filmowa. W kwietniu 2016 roku samodzielnie wydała swój debiutancki album "Parsley" zainspirowany kilkumiesięczną podróżą po Azji. Z aktorką, podróżniczką, muzykiem rozmawiał Łukasz Łubian.

Łukasz Łubian: Muzyk, aktorka, podróżniczka. Które z tych określeń wybierasz?

Julia Pietrucha: Dzisiaj, teraz? W tym momencie? Muzyk zdecydowanie. No i podróżniczka, bo przyjechałam tutaj na wywiad z tobą z Gdańska.

Ale odbywasz zwykle dużo dłuższe podróże. Te 300 kilometrów to wcale nie jest najdłuższy dystans w twoim życiu. Rok już minął od czasu, kiedy wydałaś swój pierwszy debiutancki krążek i to było trochę takie zaskoczenie, że Julia Pietrucha, aktorka, którą znamy z seriali, jednak umie śpiewać i gra taką muzykę, która zachwyca. To był krótki proces, długi, czy jednak to się rodziło wiele lat wcześniej, zanim powstały te utwory, które znalazły się na płycie?

Oczywiście płyta i materiał na płytę powstawały przez tak naprawdę ostatnich 10 lat mojego życia. One się kształtowały w różnych aranżacjach, powstawały i dojrzewały przede wszystkim we mnie. A 2 lata temu postanowiłam zamknąć to wszystko w postaci jednego krążka, nagrać i w takiej formie w jakiej czułam, zamknąć na "Parsley'u", czyli na mojej płycie. I chyba nikt się tego nie spodziewał, ja sama się tego też nie spodziewałam.

Stoi za tym jakaś spektakularna opowieść? Na przykład: wstałaś w jakiś deszczowy dzień, wypiłaś kawę i stwierdziłaś "Nie, aktorstwo do szafy, teraz to, co nagrałam, musi ujrzeć światło dzienne"?

Nie, aż taka spektakularna to nie była. Nie przypominam sobie takiej historii. Ja ją nagrałam sama, nie posiłkując się tak naprawdę pracą z producentami ani wytwórnią. To wymagało ode mnie podjęcia wielu decyzji, i było wiele takich momentów: "Czy jeszcze dam radę", "czy nagrywać to, czy nie nagrywać", zwątpień i tak dalej. To był okres kilku miesięcy nagrań, spotykania się z muzykami i z przyjaciółmi.

Julia PietruchaJulia Pietrucha materiały promocyjne materiały promocyjne

Da się samemu bez mocy wielkiej wytwórni, która stoi za plecami, nagrać krążek?

Chyba się da, skoro powstał "Parsley". I domyślam się, że jeszcze wiele innych płyt świadczy o tym - chociażby płyty Domowych Melodii, Bovskiej - to są wszystko krążki nagrane własnymi siłami. Część z nich oczywiście posiłkuje się później dystrybucją, ale ja zdecydowałam się na własną, indywidualną pracę. Teraz występuję z zespołem, mam fajny management, który mi pomaga ogarnąć to wszystko, bo z tego wynika niezliczona ilość obowiązków i odpowiedzialności.

Na pewno miałaś taki moment, że myślałaś "Kurczę, no nie dam rady, już mam dosyć tego".

No tak.

Co sobie myślałaś wtedy? Wiele osób, które nagrywają własny materiał, które potrafią śpiewać i chcą coś przekazać,mają wiatr w oczy tak silny, że jednak zarzucają swój projekt. Co byś im poradziła? Jaka jest złota rada Julii Pietruchy?

Postawić wszystko na jedną kartę. Ja musiałam zrezygnować z wielu rzeczy, żeby poświęcić temu w 100 proc. siebie, w 100 proc. swój czas i skupienie. Chyba nie mogłabym jednocześnie zajmować się innymi rzeczami, dlatego też trochę się to splotło z moim odejściem ze świata filmu i seriali, i postawieniu wszystkiego na jedną kartę.

Nie jest trochę tak, że to, że zarabiałaś pieniądze jako aktorka, pozwoliło ci wydać tę płytę?

Oczywiście, że tak. Gdybym nie miała tych środków, to ona by nie powstała. Ale dla osób, które gdzieś się zmagają z tym tematem, czy zmagają się z próbą własnego nie współuzależniania się od innych osób muzycznie, są takie opcje jak na przykład croudfundingowe akcje, gdzie można ludzi poprosić o wsparcie naszego projektu i o pieniądze. W obecnych czasach naprawdę nie trzeba mieć tej gotówki na koncie, czy wyciągać ze skarpety. Ja miałam ją, rzeczywiście to mi wiele ułatwiło, że miałam fundusze na to, żeby opłacić sobie od początku do końca ten proces, ale nikt na pewno mi nie zagwarantował, że mi się to zwróci. To wypływało z chęci sprawdzenia się samej przed sobą, z mojej potrzeby serca, żeby nagrać tę płytę, która we mnie już siedziała od wielu lat. I właściwie dlatego, że było w niej tyle emocji, i tyle piękna, i tylu przyjaciół, i tyle wspólnych muzycznych poszukiwań, ona jest taka jaka jest, taka prawdziwa.

Jaka jest ta płyta? To są twoje przeżycia?

Różnie. Za każdym razem jest inaczej w sumie. Są utwory, które opowiadają jakieś historie, które mnie poruszyły. Są utwory, które są bardzo osobiste, i które wynikają po prostu z jakichś moich doświadczeń. W tekstach moich piosenek wielokrotnie jest zawarty ich sens i to, jak one powstawały i z czego.

Nie chciałaś śpiewać po polsku?

Nie tak, że nie chciałam. Na razie czuję i zawsze czułam muzycznie w języku angielskim, on tak naturalnie ze mnie wypływa. Podjęłam niedawno jakieś próby napisania polskiego tekstu, ale o wiele łatwiej jest mi opowiadać o emocjach w języku angielskim.

Łatwiej śpiewa się po angielsku, bo angielski jest trochę bardziej melodyjny.

Jest, to na pewno.

A jak wygląda proces twórczy samej muzyki? Instrument, na którym grasz - ukulele - jest bardzo ciekawy, skąd ty je wytrzasnęłaś? To nie jest najbardziej popularny instrument na świecie, umówmy się, zwłaszcza w naszym kraju.

Nie jest popularny. A jak to się zaczęło - kiedyś, przez zupełny przypadek, ktoś je zostawił w moim mieszkaniu. To było z  8-10 lat temu, to ukulele służyło chyba jako rekwizyt w jakimś przedstawieniu. To było takie ukulele za 100 złotych. Wcześniej grałam trochę na gitarze, a gitara ma 6 strun, ukulele ma 4 i jeszcze inaczej się stroi. Bardzo mi to nie odpowiadało, zdjęłam jedną strunę i na trzech strunach napisałam pierwszą swoją piosenkę ukulelową. Potem ono odeszło na trochę do lamusa, potem dostałam od kogoś takie drewniane ukulele, fajne i w nim się zakochałam. Ono rzeczywiście ruszyło ze mną w podróż dookoła świata. Wtedy w momentach, kiedy nie miałam nic do roboty, kiedy się nie podróżuje, i jest ten czas dla siebie, powstawały utwory. Wtedy się zakochałam i rozwinęłam swoją miłość do ukulele.

Koncert Julii Pietruchy z repertuarem z nowej plyty 'Parsley'. Gdański Teatr SzekspirowskiKoncert Julii Pietruchy z repertuarem z nowej plyty 'Parsley'. Gdański Teatr Szekspirowski Fot. Bartosz Bańka Fot. Bartosz Bańka

Łatwo jest grać na ukulele?

Bardzo. Na takim poziomie podgrywania tylko sobie po prostu, żeby usiąść i zagrać na tych czterech akordach, uważam, że to jest fantastyczny instrument. Jest tak nagradzający - wystarczy, że się go weźmie, położy się palec w jednym miejscu na strunie i już nagle wszystko brzmi.

Zabierałaś instrument w te swoje dalekie podróże?

Tak.

Co było w tym takie inspirujące? Ta przyroda i klimat ukulele? Trochę brzmi to wszystko bardzo magicznie.

Życie jest inspirujące w ogóle, na co dzień. Nie wszystkie te utwory powstawały w podróżach. Część z nich smutną zimą...

W Polsce. Nie odzieraj tego z magii!

Ale w tym też jest magia. Na tej płycie są oczywiście wesołe utwory, takie pełne optymizmu, ale jest też dużo smutku.

Po roku od wydania debiutanckiego albumu, zmieniłabyś w nim coś? Napisałabyś coś inaczej, inaczej zaaranżowała?

Na płycie? Nie.

Jesteś jej w 100 proc. pewna?

Jest zapisem pewnego okresu w moim życiu i pewnych moich decyzji. Nie żałuję ich i nie zmieniałabym. Jestem gotowa na nowe, piszę nowe utwory i gram oczywiście ten materiał, który jest na płycie, ale też go rozwijamy. Każdy z muzyków przynosi coś od siebie, zagra coś inaczej i rozwijamy się energetycznie. Nie chciałabym do tego wracać. To jest zamknięty etap i cieszę się z niego, że pozostaje po nim taka pamiątka w postaci krążka.

Koncerty są takim prawdziwym sprawdzianem dla każdego muzyka. Bałaś się przed pierwszym wystąpieniem ze swoimi utworami?

Pamiętam, że pierwszym naszym wystąpieniem był koncert na Open'erze. Zostaliśmy tam zaproszeni chyba dwa tygodnie przed koncertem, a nie było jeszcze zespołu - on nie istniał. Płyta została wydana, byłam ja i ukulele, byli znajomi, moi muzycy, z którymi się spotykałam w studio i nagrywaliśmy. Ale nigdy razem nie spotkaliśmy się w tym składzie, w którym teraz występujemy. Poświęciliśmy tydzień na bardzo intensywne próby - całe dnie - i przygotowaliśmy materiał, żeby wystąpić na tym koncercie. I to było coś niesamowitego. Bo spodziewaliśmy się, patrząc na te koncerty, które wcześniej miały miejsce, że przyjdzie kilka osób, które akurat będą się przechadzać

Koncert Julii Pietruchy z repertuarem z nowej plyty 'Parsley'. Gdański Teatr SzekspirowskiKoncert Julii Pietruchy z repertuarem z nowej plyty 'Parsley'. Gdański Teatr Szekspirowski Fot. Bartosz Bańka Fot. Bartosz Bańka

A tam było chyba ze dwa tysiące osób - jak nie więcej. To było dla mnie zaskakujące. Ale i tak cudowne, bo ta publika miała coś w sobie takiego (w ogóle, każda moja publiczność to ma) jakieś takie ciepło, które pozwala nam się rozluźnić. I ten stres, który wnosimy ze sobą, bo jednak za każdym razem chcemy jak najlepiej przekazać te emocje i tę energię... Są tacy akceptujący. My jesteśmy onieśmieleni, a oni łaknący naszej energii.

Ten stres, który na pewno jest, to jest stres, który cię mobilizuje, czy jednak paraliżuje wciąż?

Mobilizuje. Zdecydowanie. Na scenie się czuję dobrze. Nie czuję się speszona, bardzo lubię ten stan. Tym bardziej, że tak szczere i prawdziwe są moje piosenki i to jaka jestem, i staram się być po prostu sobą.

Trochę już śpiewasz. Miałaś 11 lat, jak wystąpiłaś pierwszy raz w teatrze. Obserwujesz, że zmienia się twój głos, bierzesz jakieś lekcje, żeby się doszkolić czy bazujesz na tym co jest i na swoim talencie?

Ja jestem, niestety, z tej grupy osób, która bardzo zawsze się wzbrania przed jakąkolwiek ingerencją - czy jeśli chodzi o aktorstwo moje wcześniej, czy jeśli chodzi o muzykę moją teraz. Zdawałam do kilku szkół muzycznych, ale ostatecznie zrezygnowałam, bo czułam, że wiem, jak chcę śpiewać. Ja jestem swoją panią i ja sobie mówię, jak mam śpiewać. Oczywiście staram się ćwiczyć, dbać o głos itd.

Dla kogo jest twoja muzyka? Jaki jest twój statystyczny odbiorca? Jest taki, czy go nie ma?

Nie ma czegoś takiego. Muzyka jest dla każdego, kto na nią natrafi i komu się spodoba. Jednym się spodoba teraz, do innych trafi dopiero po jakimś czasie, a do innych w ogóle nie trafi i to też jest OK.

Recenzje tej płyty były takie, jakbyś sobie tego życzyła, czy coś cię jednak zabolało? Ta płyta była bardzo dobrze przyjęta.

Przede wszystkim była przez ludzi bardzo dobrze przyjęta, i ich recenzje były dla mnie najważniejsze. Nie zaczytywałam się w recenzjach. Raz na jakiś czas dochodziło coś do mnie, czy ktoś wysyłał mi właśnie linka do recenzji i to oczywiście jest bardzo miłe, że moja praca została zauważona i oceniona w taki a nie inny sposób. Ale dla mnie i tak zawsze najważniejsze są recenzje ludzi, którzy słuchają, bo to oni decydują, czy ja mogę stanąć na tej scenie jeszcze raz, czy nie.

Mówiłaś o tym, że zaczynasz już pisanie i tworzenie nowych tekstów. Minął rok z kawałkiem - myślisz już o nowej płycie, czy jeszcze nadal skupiasz się na tym pierwszym, debiutanckim albumie?

Pewnie, że myślę. Jak już nowe piosenki powstają, to trzeba i płytę wydawać.

Będzie w przyszłym roku?

Zobaczymy.

Julia PietruchaJulia Pietrucha materiały prasowe materiały prasowe

A kiedy byś chciała, żeby się pojawiła nowa płyta?

Kiedy powstanie (śmiech). Trzeba sobie pozwolić na spokój, na oddech. Jesteśmy po dwóch bardzo intensywnych trasach, jesiennej i wiosennej, gdzie zagraliśmy mnóstwo koncertów. Teraz w lecie graliśmy i wciąż będziemy grali na festiwalach. Ten czas ciężko było też zorganizować, żebyśmy się spotkali wszyscy z muzykami i pooddychali trochę nowym materiałem i nową energią. Płyta powstanie na pewno, ale kiedy?

Czyli nie jest tak, że teraz wracasz do aktorstwa i nie mówisz "OK, to był epizod i teraz na ekran". Gdzie cię będzie można zobaczyć? Bo Męskie Granie - to na pewno - Warszawa i Kraków. Boisz się trochę tych koncertów?

A powinnam się obawiać?

Nie obawiasz się tej publiczności "męskiej"? Męskie Granie, Julia Pietrucha, kobieta - zupełnie nie?

Czego się tu bać. Kurczę, myślę, że widownia będzie wspaniała i widzowie będą cudowni i zupełnie się nie boję. Przecież chodzi o to, żeby się dobrze bawić, żeby wyjść i żeby zagrać piosenki, nasze piosenki. Grałam już w Warszawie i w Krakowie, i każde z tych miast ma wspaniałą publiczność, która zawsze fantastycznie reagowała na naszych koncertach. Piękne jest to, że będziemy mogli zagrać dla publiczności Męskiego Grania, którą Męskie Granie już przez tyle lat sobie gromadziło. To będzie wyzwanie, ale czy się czegokolwiek boimy? Nie, raczej nie. Raczej jesteśmy bardzo podekscytowani, mówię już za siebie i za moich muzyków, żeby wystąpić w takiej aurze i z takim trochę innym materiałem. Rzeczywiście więcej tam muzyki mocniejszej. Ale myślę, że nasze granie będzie takim oddechem, taką chwilą zadumy przed mocniejszymi doznaniami.

Każde takie zaproszenie dla nas jest wyjątkowe. Każdy koncert traktuję jako ogromne wyróżnienie i jako ogromne kolejne doświadczenie. Najpierw w pierwszej naszej trasie koncertowej byliśmy w mniejszych miejscowościach. Teraz na wiosnę graliśmy w filharmoniach, w przepięknych obiektach, w ciągu kilku miesięcy musieliśmy się zmierzyć z graniem w plenerze, co też wymusza zupełnie inną dynamikę.

Inaczej gra się w plenerze?

Oczywiście, że tak. Stoi tłum ludzi, trzeba dać tym, którzy przychodzą, w jakiś sposób trochę energii. Graliśmy na festiwalach, gdzie było przepiękne słońce, graliśmy też w miejscach, gdzie po prostu lał deszcz i było mi naprawdę smutno - starałam się jak najwięcej dać ludziom tego ciepła od siebie i od tej muzyki, żeby ich po prostu ogrzać w tej sytuacji niesprzyjającej aury. Jestem bardzo ciekawa też, co się będzie działo i jakie to będzie doświadczenie.

Wrócę jeszcze do twojej płyty i do tego stylu. To nie jest styl, który jest bardzo popularny w naszym kraju. To po prostu popłynęło z twojego serca?

Tak, no, na pewno. Takiej muzyki słucham na co dzień i automatycznie taką muzykę tworzę.

Jaki jest twój ulubiony kawałek z tej płyty?

Nie mam ulubionego. Wszystkie lubię!

A co takiego pisało ci się super?

Myślę że "On my own" jest taki najbliższy ostatnimi czasy. Jest też może najświeższy.

 

Teledysk do tego kawałka to zapisy z twojej podróży. Jeździsz na motorze bezdrożami, mijając jakieś dziwne skarpy, jakichś dziwnych ludzi... Ta twoja podróż była dość niebezpieczna. Czy mi się tylko wydaje, czy ty jesteś takim superodważnym lwem?

(śmiech) Nie, nie jestem superodważnym lwem. Z perspektywy czasu było bardzo niebezpiecznie, aczkolwiek o tym nie myślałam, przejeżdżając przez te bezdroża. Jakbym się trochę dłużej nad tym zastanowiła, to pewnie bym tam nigdy nie pojechała. Żeby móc doświadczyć tych wszystkich rzeczy, których doświadczałam, poczuć właśnie taką siłę i trochę nie myśleć o konsekwencjach albo o strasznych sytuacjach które mogły mieć miejsce, trzeba czasem się nie zastanawiać.

Planujesz jakąś kolejną długą podróż?

Na razie niestety nie.

Ale dlatego, że nie masz czasu, czy skupiasz się na czymś innym?

Chyba się już trochę napodróżowałam. Na pewno mam takie poczucie. Chyba na razie skupiam się właśnie na muzyce i tam jakieś różne rzeczy się kroją, więc trochę temu poświęcam czas. Ale wiem, że to nie jest tak, że ta pasja już odeszła do lamusa. Ta podróż motocyklowa była moją pierwszą jak do tej pory i ostatnią taką długą podróżą. W następną taką wycieczkę chciałabym się na pewno wybrać też motocyklem, bo to tak mi się spodobało, i to jest fantastyczna sprawa.

Czego ci życzyć na najbliższe miesiące?

A czego chcesz?

Żeby twoja płyta powstała jak najszybciej.

Dziękuję.

Żebyś miała trochę więcej czasu.

Dziękuję bardzo!

 
Więcej o: