W nowej "Mulan" widzowie zobaczą gigantyczne sceny batalistyczne, kadry filmowane w wysokich górach oraz zbudowane specjalnie na potrzeby filmu repliki chińskich wiosek. Źródła podają, że Disney wydał na produkcję 200 mln dolarów. To czyni "Mulan" najdroższym filmem Disneya i najdroższym filmem bez franczyzy na świecie. Inwestycja może się nie zwrócić, jeśli chiński rząd nie zdecyduje o ponownym otwarciu 70 tys. kin zamkniętych od końca stycznia w związku z epidemią koronawirusa. Chiński rynek filmowy generuje rocznie dziewięć miliardów dolarów zysku, co przelicza się na 33 proc. udziałów w rynku międzynarodowym - podaje "Telegraph".
Disney przygotował remake "Mulan" specjalnie z myślą o chińskiej publiczności. Choć animacja z 1998 roku zdobyła na całym świecie wielką popularność, w Chinach była krytykowana za niedotrzymanie wierności oryginalnej legendzie, która posłużyła do stworzenia scenariusza. A ponieważ od jakiegoś czasu to właśnie w Chinach zagraniczni producenci zarabiają najwięcej, aktorska wersja została zrealizowana bardziej w duchu tradycyjnej opowieści. To tłumaczy, dlaczego - ku rozczarowaniu widzów z innych części świata - nie pojawią się w filmie kultowe piosenki, ani ukochany przez międzynarodową publiczność smok Mushu.
Disney nie chce powtórzyć błędu, jaki popełniono przy premierze animacji z 1998 roku. W Chinach trafiła na ekrany rok później niż w innych częściach świata, a to za sprawą reakcją lokalnego rządu na film Martina Scorsese "Kundun" o Dalaj Lamie i chińskiej okupacji Tybetu z 1997 roku. Animowana "Mulan" zarobiła na całym świecie 300 mln dolarów, dostała też nominacje do Złotych Globów i Oscarów, jednak w Chinach sukcesem już nie była. Kiedy trafiła do chińskich kin pod koniec lutego 1999 roku, większość potencjalnych widzów widziała już bajkę za sprawą szeroko dystrybuowanych pirackich kopii - przytacza "The Hollywood Reporter".
By uniknąć tego w przypadku kosztownego remake'u, Disney zdecydował się na jednoczesną premierę "Mulan" na całym świecie. Te plany może jednak pokrzyżować właśnie koronawirus. Od 24 stycznia w Chinach zamknięto 70 tysięcy kin w całym kraju - nie wiadomo, czy zaczną działać przed zaplanowaną na 25 marca międzynarodową premierą (w Polsce film wejdzie dwa później).
"Variety" podkreśla, że Disney stoi przed nieuniknionym wyborem - może przesunąć premierę filmu w samych Chinach, albo przesunąć globalną premierę. W każdym z tych przypadków będzie trzeba powtórzyć całą kampanię marketingową - a te potrafią kosztować tyle samo, co produkcja całego filmu, jeśli nie więcej. A to oznacza straty.
Stawka jest też wysoka, bo poza ryzykiem straty zysków w Chinach, istnieje szansa, że film może nie spodobać się międzynarodowej publiczności. Dla ludzi z USA czy Europy to wesoła animacja pełna chwytliwych piosenek, inteligentnych żartów i zwierzęcych bohaterów jest tu podstawowym wyznacznikiem i odniesieniem. To do tej animacji mają sentyment, a nie do ludowego podania, które częściowo poznali właśnie dzięki bajce.
Kadr fot. 'Mulan' / Disney
"Mulan" jeszcze przed premierą wywoływała sporo kontrowersji w związku z politycznym wpisem grającej główną rolę Liu Yifei. Na chińskim portalu społecznościowym Weibo sprzeciwiła się protestom w Hongkongu i poparła policję oraz przedstawicieli chińskich władz. Pokazała, że nie zgadza się z demokratycznymi dążeniami Hongkongu pisząc -"Co za wstyd dla Hongkongu".
Jej wpis spotkał się z ostrą krytyką fanów Disneya - w sieci zaczęła się akcja bojkotu filmu. Oburzeni pisali -"Komunistyczna 'Mulan'? Dlaczego jakakolwiek młoda dziewczyna miałaby ją chcieć jako wzór? Ludzie kochający wolność z całego świata powinni odpuścić sobie ten film", "Brak szacunku dla demokracji i wolności. Jak możesz grać księżniczkę Disneya? Wstyd!" czy "Nie mogę uwierzyć, że aktorka grająca 'Mulan' wspiera policję w Hongkongu. Zły ruch dla twojego filmu, kobieto".
Komentatorzy w rozmowie z "The Hollywood Reporter" zauważają, że większość chińskich aktorów unika politycznych komentarzy. Specjalizujący się w chińskiej polityce profesor Stanley Rosen powiedział w rozmowie z portalem zauważył jednak, że dzięki jej wypowiedzi chiński rząd zaczął popierać produkcję, choćby po to, żeby udowodnić, że bojkoty w Hongkongu nie mają żadnego oddziaływania. Zdaniem ekspertów komentarz aktorki może faktycznie obniżyć przychody w samym Hongkongu, gdzie np. "Aladyn" zarobił osiem mln dolarów. Ten rynek jednak w porównaniu z resztą Chin jest malutki - w 2019 roku wpływy ze sprzedaży biletów w Chinach kontynentalnych wyniosły 9,2 mld dolarów. Profesor zauważa - "Większość ludzi spoza Hongkongu zapomni o kontrowersji, a chiński rząd nie zapomina takich rzeczy".