Maciej Zakościelny: Przede wszystkim, że jest to bardzo dobrze wymyślona historia. Spodobało mi się również to, że policjantką jest kobieta, że to kobieta jest tak uwikłana. Od razu zastanawiałem się, kto może Monikę zagrać. Uprawiam sztuki walki i spotykałem - rzadko, ale zdarzało się - kobiety, które naprawdę sobie w takich sytuacjach radziły i takiej mocnej kobiety oczekiwałem. Kiedy dowiedziałem się, że to Julka będzie grać [Kijowska - red.], pomyślałem, że to dobry wybór. Jest konkretna, wie czego chce, w związku z tym bardzo uwiarygodniła tę postać. Totalnie się w to zanurzyła - bywa oczywiście delikatną kobietą, ale może być też ostrą policjantką. To było fantastyczne spotkanie.
I dlatego moja rola w "Rysie" choć nie duża jest tak ważna. Dla mnie było to ciekawe wyzwanie, żeby człowiek, który jest towarzyszem głównej i bardzo wyrazistej bohaterki, w tak skonstruowanej historii był również interesujący. Bycie z silną kobietą to zawsze wyzwanie i w serialu, i w życiu prywatnym.
Nie, moja postać nie miała zapisanych w scenariuszu takich umiejętności choć pewnie można było wyciągnąć gitarę i zagrać piosenkę, którą dla niej ułożył (śmiech).
Uważam, że projekt często ma większą szanse na sukces gdy jest oparty na dobrej książce. Poza tym poruszamy się po wyznaczonym terytorium co daje komfort i jest bardzo pomocne w pracy nad rolą.
Lubię ten gatunek. Uwielbiałem "Kryminalnych" i postać Marka Brodeckiego. To był dobry serial, z dużą publicznością, realizowany ze wspaniałymi operatorami i reżyserami. W ogóle seriale kryminalne, tak jak o strażakach, lekarzach czy innej grupie zawodowej, są bardzo wdzięczne do grania. Mundur czy kostium, odznaka, te wszystkie atrybuty, uwiarygadniają nas, uczą, osadzają w rzeczywistości, podobnie jak w produkcji historycznej.
To zabawne ze Pani o to pyta, bo już od jakiegoś czasu chodzi mi taka myśl po głowie. Jednak wiem, że musiałbym ostro wrócić do ćwiczeń. Pewnie niewiele osób wie, ale gram czasami wraz z grupą Kameralistów Śląskich, czy też z większym symfonicznym składem w filharmoniach koncerty muzyki filmowej i wtedy przypominam sobie, ile pracy trzeba włożyć, żeby zagrać choćby utwór z "Listy Schindlera". To jest bardzo piękny, ale również bardzo wymagający dla mnie kawałek. Pamiętam, jak pierwszy raz zagrałem go w Bazylice w Katowicach, to aż podniosłem na koniec smyczek do góry niczym Freddie Mercury swój statyw. Publiczność aż się zaśmiała, a ja pomyślałem: "Boże, dotarłem do końca! Jeeeest! Udało się!". Instrumentowi nie można odpuścić. Skrzypce są wymagające, ale myślę, że warto, że szkoda byłoby tych lat spędzonych w szkole muzycznej.
Syn ostatnio zobaczył wśród innych i moje zdjęcie w kalendarzu i pyta: "Co to za pan, a ten co to za pan? A co to za Pani? A ten..? O to tata.. A co tata tam robi?" Są więc już takie momenty, że zastanawiam się, jak im wytłumaczyć, czym się zajmuję. Powoli opowiadam im, co robię, kim jestem. Ale jeśli chodzi o film, pewnie za jakiś czas mógłbym mu pokazać "Dywizjon 303". Jeszcze nie teraz, bo ma pięć lat, chociaż tematy "zabij", "wojna" już porusza. I to są bardzo trudne tematy.
Ta agresja, którą mamy coraz większą w społeczeństwie i to, że użycie siły dla wielu jest czymś fajnym, to nie jest coś, co chcę promować, uczyć. Ostatnio rozmawiałam z kolegą, który ma w domu broń i mówię: "Po co ci to w domu, masz tu dziecko, idź na strzelnicę jeśli już". On na to, że "na wszelki wypadek". Myślę: "jaki wypadek?", no, ale takie są niestety nastroje.
Hmm.. No cóż, nie jestem w tym aspekcie jednoznacznie krytyczny, ale mnie też czasami denerwowała "fuksówka". I choć dorastałem w czasach, środowisku, które niestety "zahartowało" mnie w tego typu sytuacjach. to wiele razy, szczególnie na początku, czułem, jak budzi się we mnie agresja. Myślałem: "Nie po to się tu dostałem do tej elitarnej szkoły, żeby mnie ktoś teraz musztrował", miałem już dość takiego traktowania. Poza tym byliśmy bardzo zmęczeni wykładami, ćwiczeniami na uczelni w ciągu dnia. Dlatego te wieczorne zebrania ze studentami były mega irytujące. Zdarzało się, że ktoś już nie dawał rady, ale wtedy starsze roczniki tłumaczyły, pocieszały, że to jest taka tradycja, jakiś rodzaj zabawy, który ma nas scalić, otworzyć na siebie nawzajem i to w sumie w jakimś stopniu temu służyło. Tylko ze to scalanie odbywało się na zasadzie: mamy wroga w postaci studentów, wiec zjednoczmy się przeciwko niemu.
Wtedy panował jeszcze kult starszych roczników, aktorów, tradycji... Takie były czasy i świadomość. Trzeba jednak dodać, że ta "fuksówka" była jawna, transparentna, wszyscy o tym wiedzieli. Czuło się również, że studenci pilnowali się, aby nie nadużywać swojej pozycji, choć wiem, że w latach wcześniejszych, czy na wydziałach aktorskich innych uczelni bywało różnie. Były też oczywiście bardzo piękne momenty tego okresu podczas których wszystko jest snem, a studenci są twoimi kumplami... Rano jednak się budzisz i wszystko wraca do starego porządku.
Reasumując, czy było to fajne przeżycie? Wydaje mi się, że mi krzywdy nie zrobiło, bo tak jak wspomniałem, byłem już niestety zaprawiony w takich bojach, ale wielu osobom mogło.
Ciekawe, ale gorsze jednak było to, co działo się w teatrach, do których trafialiśmy po szkole, gdzie na przykład starszy aktor donosi na ciebie. Przychodzi do dyrektora i opowiada to, co mu pasuje. Wielu młodych przyszłych aktorów odeszło z teatru. Ich kariery zostały zaprzepaszczone przez takich starszych "kolegów", którzy wykorzystywali swoje pozycje do tego, aby gnoić innych.
Tłumaczę swojemu starszemu synowi, żeby nie wykorzystywał tego, że jest starszy i silniejszy od brata. Że nie powinien przypisywać sobie prawa do wykorzystywania tego. Mówię: "Ja też jestem od ciebie silniejszy, chciałbyś, żebym to wykorzystał? Nie robię tego, a wiesz, dlaczego? Bo cię kocham". Myślę, że agresję można wykorzystać wtedy, kiedy jest zagrożenie dla ciebie czy twoich bliskich. Dobrze umieć to zrobić, ale najpierw lepiej inaczej reagować. Gdy trenowałem karate, muay thai czy boks, zawsze nam mówili, że najlepszą bronią jest uniknięcie walki.
Na pewno. Zamiast pomóc młodemu człowiekowi po szkole wejść w ten zespół teatralny, w sztukę, być takim autorytetem, pomóc się rozwijać, ale co ja mówię - wystarczyło nie przeszkadzać… Można wtedy skupić się na roli, a nie na zastanawianiu się, czy znowu ktoś ci dowali albo pójdzie "na skargę" do dyrektora.
Przerażające jest to, że wszyscy o tym wiedzieli i nikt nic z tym nie robił. W tamtych czasach, choć nie tak odległych, to było normalne. Panowało ogólne przyzwolenie. Co z tego że ja się buntowałem, jak nikt nie potrafił mnie poprzeć. Dlatego cieszę się że ta "bomba" teraz wybucha gdzieś w różnych środowiskach.
Do tej pory w swoim życiu zawodowym miałem szczęście spotkać się z wybitnymi aktorami zarówno w Akademii Teatralnej czy też później na planach w różnych gatunkach filmowych, również w komediach romantycznych. Cieszę się z każdego doświadczenia zawodowego i jestem wdzięczny za możliwość pracy w zawodzie, który wybrałem. Mam również nadzieję, że najciekawsze aktorskie przygody jeszcze przede mną, choćby takie jak rola Piotra w "Rysie", postaci, której do tej pory jeszcze nie grałem.