Mateusz Damięcki o serialowej "Planecie Singli. Ośmiu historiach": Mimo komediowej otoczki, tacy ludzie naprawdę istnieją

- Bardzo się ucieszyłem, że mój bohater Adam jest postacią z krwi i kości i nie jest oderwany od rzeczywistości. Komizm sytuacji, które następują pomiędzy nim a główną bohaterką Elą, nie jest w żaden sposób wymuszony - mówi Mateusz Damięcki o swojej roli w odcinku "Planeta Singli. Historia trzecia: Test". Jak już można wywnioskować po tytule, cały serial składa z ośmiu różnych epizodów. Każdy z nim ma inną obsadę, innego reżysera i poświęcony jest zupełnie innym bohaterom, który inaczej podchodzą do miłości. Łączy ich wszystkich jednak to, że używają aplikacji randkowej Planeta Singli.

Justyna Bryczkowska: Skoro rozmawiamy z okazji premiery serialu "Planeta Singli. Osiem historii", na samym początku chciałabym zapytać, czy masz jakąś ulubioną komedię romantyczną? 

Mateusz Damięcki: Nie będę oryginalny, ale to będzie "Love Actually". Uważam, że można stworzyć w tym gatunku pełnowartościowy film, któremu łatka komedii romantycznej wcale nie będzie przeszkadzała. Zdarzają się nieuczciwe wobec widza zabiegi, kiedy robi się zwyczajną komedię i opatruje pieczątką filmu romantycznego, żeby lepiej się sprzedał, albo żeby kolorowy plakat wyglądał bardziej kusząco. W efekcie widz dostaje coś innego, niż mu obiecano. Tymczasem uważam, że dobra komedia romantyczna powinna mieć w sobie cechy szeroko pojmowanego i definiowanego romantyzmu, ale przede wszystkim musi być dobrze skonstruowanym filmem. A "Love Actually" to jest świetny film, który opowiada o relacjach międzyludzkich: a że ważną w życiu każdego człowieka jest miłość, to rzeczywiście tutaj ta romantyczność jest tu istotna i w bardzo cenny sposób zaobserwowana.

Zobacz wideo "Planeta Singli. Osiem historii" - zwiastun

 Po seansie odcinka "Planety Singli. Historia trzecia: Test", w którym grasz, jestem urzeczona. Co pomyślałeś w pierwszej chwili, kiedy przeczytałeś jego scenariusz?

Przede wszystkim pomyślałem sobie, że mimo całej komediowej otoczki, tacy ludzie naprawdę istnieją. Bardzo się ucieszyłem, że mój bohater Adam jest postacią z krwi i kości i nie jest oderwany od rzeczywistości. Komizm sytuacji, które następują pomiędzy nim a główną bohaterką Elą, nie jest w żaden sposób wymuszony - tu wszystko wynika ze zderzenia dwóch różnych osób, które mają skrajnie inne oczekiwania wobec świata i zupełnie inne potrzeby. Marianka Linde zagrała Elę, która jest super dziewczyną, ale winą za nieporozumienia, które wynikają z tego, jaką ma optykę na rzeczywistość, może obarczyć tylko siebie. I to samo dzieje się w przypadku mojego bohatera. Jego winą jest to, że przy pierwszym spotkaniu nie powiedział, o co tak naprawdę mu chodzi. Bo też się zaparł - górę wzięły u niego ambicje i chęć pokazania miejsca w szeregu Eli, której się wydaje, że wie o nim wszystko po sześciu minutach spotkania. Jakby taki facet nie byłby spokojny i pokorny wobec świata, to budzi się w nim żyłka rywalizacji i chęć pokazania, że to on tu rządzi. 

Z technicznej strony podoba mi się też to, że wszystkie elementy "grają do jednej bramki":  zarówno muzyka, jak i montaż, pracują na to, żeby nasza 45-minutowa przypowieść była bardzo skondensowana i ze wszech miar zabawna, a na pewnym poziomie wręcz symboliczna. I to jest super w tym odcinku. 

Bardzo mi się podoba, ile ci bohaterowie się od siebie nauczyli. 

Dużą wartością tego filmu jest to, że wszyscy gramy zwykłych ludzi. Ludzi w sytuacjach, które w tym dzisiejszym, pochrzanionym świecie się zdarzają, bo wszystko traktujemy skrótowo i bez wystarczającej uwagi. Wszystko traktujemy po łebkach i nie mamy czasu, żeby się w to wgłębić, a już zwłaszcza w to, na czym najbardziej powinno nam zależeć. A wywalamy na zewnątrz siebie cały czas. Jesteśmy ogromnymi egoistami, czemu w ogóle się nie dziwię. Ale trzeba też pamiętać, że egoizm może mieć różne twarze. Ja np. jestem egoistą zawsze wtedy, kiedy zdaję sobie sprawę, że jeśli nie zadbam tylko i wyłącznie o siebie, to nie uzyskam spokoju, dzięki któremu będę szczęśliwy, a bez tego szczęścia nie będę w stanie nic dać ani mojej żonie, ani moim dzieciom. Czasami więc muszę się tak zachowywać. Paulina  [Andrzejewska - żona M.Damięckiego - przyp. red.] jest super pod tym względem, bo czasem mi mówi, że muszę zastopować, że muszę zrobić coś tylko i wyłącznie dla siebie. Bo bez tego, nie będę miał z czego czerpać.

Także egoizm może być również pozytywny - może być cechą, która pomoże ratować związki i relacje z kobietą, która jest u twojego boku, czy z twoimi dziećmi, czy rodzicami. Ale do tego potrzebny jest dystans, żeby dobrze to ocenić. Myślę, że ten odcinek odpowiada na bardzo wiele pytań. Oglądając go, można uniknąć błędów, które popełniają nasi bohaterowie, ale... mów Polakowi, żeby uczył się na cudzych błędach. 

Zauważmy, że twój bohater - doktor Adam - ma wąsy. A w lipcu obejrzeć można było inny film z twoim udziałem "Lokal zamknięty", gdzie postać policjanta przez ciebie granego także ma wąsa. Czy to ich łączy na jeszcze innych płaszczyznach?

Wąsy, które mam u Adama są naturalne, a moim pomysłem na "Lokal zamknięty", było to, że wtłoczony w stereotypy macho bohater musi sobie tego męskiego wąsa co jakiś czas doklejać - ta scena, co prawda została wycięta z naszego filmu, ale może znajdzie się na nią czas w wersji reżyserskiej. To miał być symboliczny wydźwięk tej postaci, że tak naprawdę udawał przed wszystkimi, że jest twardzielem, policjantem, który - cytuję - lubi "napie**dalać" i opowiada, że w domu publicznym został przyłapany przez przypadek, bo tak naprawdę ma żonę i dwójkę dzieci. Między słowami wyszło jednak, że to chłopak, który mieszka z mamą i tak naprawdę woli facetów.

Do domu publicznego przychodzi spotkać się z prostytutką, tylko i wyłącznie po to, żeby pogadać z nią o swoich problemach. Chciałem to podbić symbolicznym obrazkiem, kiedy wymęczony i zachlany, zasypia, a jego powierniczka, przyjaciółka, która wie o nim wszystko, po cichu do niego podchodzi. Sprawdza, czy nikt nie patrzy, bierze swój klej do rzęs i podkleja mu te wąsy, żeby nikt nie zauważył, że naprawdę jest zupełnie innym chłopakiem. Chłopakiem, który potrzebuje tolerancji, bliskości i ciepła - tak jak każdy z nas. A Adam ma wąsy dlatego, że są hipsterskie i je lubi. Moja żona nie znosi moich prawdziwych wąsów, a ja je lubię. Mam też sztuczną brodę w domu, którą wczoraj założyłem mojemu synowi - bardzo był szczęśliwy. 

Pewnie nie może się doczekać, aż mu wyrośnie jego własna. Rozmawiamy w bardzo ciekawym momencie, bo widzowie mają okazję zobaczyć trzy różne oblicza Mateusza Damięckiego. Najpierw ten "Lokal zamknięty", niedawno w kinach pojawiła się "Furioza", do której przeszedłeś istotnie spektakularną metamorfozę, a na dokładkę dostajemy tego doktora Adama. Czy po 30 już latach grania czujesz, że możesz grać to, na co masz ochotę i skończy się szufladkowanie?

Bardzo bym nie chciał rezygnować z tego wszystkiego, co już mam, bo kocham wszystkie ekipy, z którymi spotykam się na co dzień. Mówię tutaj głównie o telewizji i powtarzalności pewnych projektów. Po drugie, jestem także aktorem teatralnym i to wszystko, czego nie udaje mi się ambicjonalnie spełnić na planach serialowych, bo czasami obostrzenia są dość wykluczające, w większości udaje mi się zrealizować na deskach teatru.

W serialu zazwyczaj jestem miłym, uśmiechniętym chłopakiem, który pomaga innym i nie ma za wielu złych cech, a jeśli ma, to tylko, takie, z którymi mogą się identyfikować nasi widzowie, dzięki czemu jest jeszcze bardziej ludzki i jeszcze fajniejszy, niż gdyby tych wad nie miał. A np. ostatnio gram w różnych spektaklach w dwóch teatrach.

W jednym z nich wcielam się w pięknie ubranego biznesmena-schizofrenika, który uprawia dla przyjemności jogging. W drugim teatrze gram miliardera podwieszającego w swoim szkarłatnym pokoiku kobiety, które jak muchy wpadają w jego sieć, bo jest to pastisz na "50 twarzy Greya". Mieliśmy tak grać "Klapsa" u pani Krystyny Jandy - tam też świetnie wyglądam, ale co mi po głowie chodzi, to lepiej nie mówić. Zapraszam do teatru, żeby nikt się nie przekonał o tym w realu, jak wygląda mózg niektórych facetów. W trzecim z kolei spektaklu gram studenta po ASP, który nie ma co do garnka włożyć, podeszwy mu od butów odpadają, ma ambicje, bałagan w domu i trzy szylingi w kieszeni. I tutaj mogę jako aktor spełniać swoje ambicje, ponieważ przechodzę z postaci w postać w miarę szybko, w miarę sprawnie i odczuwam satysfakcję zawodową. 

A jeśli chodzi o te filmy, to one oczywiście mają inną formułę niż teatr i serial, w których trzeba być cały czas powtarzalnym. Będę miał oczy szeroko otwarte - nie biorę wszystkiego, co dostaję. Trzeba też dodać, że niewiele dostaję, bo to tak nie działa. To jest tak, że dostaje się castingi. Jeżeli aktor dostaje castingi, to naprawdę jest zadowolony z tego powodu. Może coś się zmieni, nie wiem. 

Po tych wielu latach doświadczeń wiem jedną rzecz: prócz reżyserii i wszystkiego, co się dzieje na planie, najważniejszy jest dla mnie scenariusz, a druga rzecz to casting. Gdybym miał wybierać te najistotniejsze elementy, to z racji tego, że wielokrotnie trafiałem na reżyserów, że nie mają dla mnie czasu, siłą rzeczy musiałem przyjąć do wiadomości, że ta reżyseria jest cholernie ważna. Ale jest przywilejem, na który nie zawsze można liczyć w szybkich produkcjach. Naprawdę nie zawsze można liczyć na reżysera, który poświęci ci czas - częściej mówią, że mają za mało czasu na wszystko. Jeśli jesteś po szkole, musisz dać sobie radę sam.

Gdybym miał wybierać: na pierwszym miejscu scenariusz, na drugim scenariusz, na trzecim scenariusz. I później casting, czyli to jak zostajesz w tym scenariuszu obsadzony. To jest już 90 proc. sukcesu - żeby to poskładać, żeby do siebie pasowało. Na pewno będę czytał scenariusze i na pewno będę się starał na castingach udowodnić osobom, które mnie tam zaprosiły, że pasuję do tej postaci, którą widzę i jak ją widzę. 

Premiera serialu "Planeta Singli. Osiem historii" odbędzie się już 19 listopada w CANAL+ PREMIUM i w serwisie CANAL+ online na canalplus.com.

Więcej treści znajdziesz na JA+ rozrywka >>

Więcej o: