Eskorta ***

Kiedy nie umieram.

Półmetek XIX wieku, czyli na długo przed czasami, w których rozgrywa się typowy western. Trzy kobiety, które postradały zmysły, muszą zostać odeskortowane do odległego miejsca, gdzie znajdą spokój. Żaden mężczyzna nie ma ochoty podjąć się tego zadania. Wybór pada więc na lokalną dziwaczkę - bo twardszą, lepiej zorganizowaną i bardziej męską od większości farmerów - Mary Bee Cuddy (Hilary Swank). Na początku wyprawy bohaterka ratuje ze stryczka starego przestępcę i lekkoducha, George'a Briggsa (Tommy Lee Jones), który w zamian zgadza się jej towarzyszyć.

Wędrówka to tak niszcząca, że dramat - bo mimo obecności Indian, koni, bardzo Dzikiego Zachodu i innych ważnych elementów krajobrazu nadal trudno nazywać go westernem - wyreżyserowany przez Tommy'ego Lee Jonesa (aktor współuczestniczył też w adaptowaniu scenariusza z powieści Glendona Swarthouta) największe skojarzenia budzi chyba z klasyczną powieścią Williama Faulknera "Kiedy umieram", zekranizowaną niedawno przez Jamesa Franco. "Eskorta" także jest przeżyciem bardzo ponurym, pozostawiającym odbiorcę w poczuciu beznadziei, a żadnego z jej bohaterów nie można nazwać do końca zdrowym na umyśle. I tu również nie cel bezsensownej misji (po cóż właściwie te biedaczki gdziekolwiek eskortować?), ale sama podróż okaże się ważna.

Rewizjonistyczny, feministyczny western Jonesa obfituje w epizodyczne występy gwiazd (John Lithgow, James Spader, Meryl Streep i wiele innych), jest fenomenalnie zagrany i ma kilka wyśmienitych, zapadających w pamięć scen, o których można długo myśleć i dyskutować, ale jako uczciwy przedstawiciel swojego gatunku powinien zostać zatytułowany "Dobry, nudny i brzydki". Trudno zlekceważyć fakt, że większość ponad dwugodzinnego seansu wlecze się niemiłosiernie, będąc jedynie (zbyt długim) oczekiwaniem na kolejny przebłysk geniuszu. Nie ogląda się przyjemnie, ale nie żałuje się obejrzenia.

Ocena: 3/6

Zobacz wideo
Więcej o: