Zasłużonej członkini "Klubu 27" nie trzeba chyba przedstawiać. Filmu dokumentalnego o życiu Janis Joplin nie trzeba też było konstruować w wymyślny sposób. "Wystarczyło" błogosławieństwo spadkobierców artystki, dostęp do przepastnego archiwum audiowizualnego, wytropienie większości żyjących znajomych wokalistki i nakłonienie ich do szczerych wyznań przed kamerą. Do tego należy dodać jeszcze fragmenty listów pisanych przez Joplin, które w imieniu tytułowej bohaterki czule odczytuje piosenkarka znana jako Cat Power.
"Janis" to dokument zrealizowany "po bożemu", ale dzięki tak interesującej protagonistce niczego więcej nie trzeba. Widać, że Amy Berg ("I zbaw nas ode złego", "West of Memphis") to jedna z fanek, której naprawdę zależało na realizacji filmu o pionierce żeńskiego rocka.
Zagorzali wielbiciele mogą nie dowiedzieć się o swojej idolce niczego nowego, ale resztę widzów czekają zaskoczenia. W "Janis" główna bohaterka jawi się przede wszystkim jako pogrążona w smutku dziewczynka, która zawsze marzyła o akceptacji i byciu kochaną. Gdyby Joplin nie była wyszydzana w szkole i zdecydowanie bardziej przypominałaby typ modelki, wiodłaby prawdopodobnie dużo szczęśliwsze życie. Ale wtedy być może nigdy nie stanęłaby na scenie. Śpiew stał się jej sposobem na zdobycie bliskości i sławy. Rzeczy, której przez całe życie jej brakowało i tego, co miało ugasić jej smutek. Pragnienie pozostało niezaspokojone.