Marcin "Tytus" Grabski: Tak, mamy do czynienia z takim procesem, który ma właściwie precedens historyczny. Pod koniec lat 70. w Nowym Jorku doszło do wielkiego blackoutu, czyli przerwy w dostawie prądu, która spowodowała, że ulice były ciemne, strach było wychodzić z domu. I wtedy właśnie podobno dochodziło do kradzieży w sklepach, m.in. w tych muzycznych. Poginęło dużo instrumentów i sprzętu…
...i rzekomo były używane przez pierwszych hip-hopowych DJ-ów. Nam przydarzył się prawdziwy blackout administracyjny i pewnie w niedalekiej przyszłości poznamy jego owoce. Stąd zresztą pomysł na projekt Asfalt NEXT, w którym partneruje nam Coca-Cola Zero Cukru. Muzyki jest coraz więcej, więc wychodzimy temu naprzeciw z projektem, który może to ciekawie zagospodarować. Chcemy, żeby twórczość świeżych, mało znanych artystów, którzy znajdą się w naszym programie, po prostu została usłyszana.
Swego czasu wystarczyło być oryginalnym, mieć przemyślane treści, być w stanie mnie zafrapować albo sprawić, że pomyślę troszkę dłużej nad tekstem utworu - czyli być twórcą "inteligentnym", odpowiadającym potrzebom wspomnianego wcześniej wymagającego słuchacza. Konieczne są pewne podstawy techniczne; nie jestem zwolennikiem szkoły, która stawia serce nad rozumem. Trzeba najpierw nauczyć się rapować technicznie, a potem pracować nad przekazem, stylem. Ciężko mi się skupić na tekście, jeśli technika szwankuje. I myślę tu o rzeczach podstawowych - jeśli ktoś nie umie składać rymów, ma kiepską dykcję, zjada końcówki, sylaby…
Rap wbrew pozorom jest bardzo trudną sztuką. Nie każdy może i powinien rapować, bo wymaga to predyspozycji, z którymi trzeba się urodzić. Gry na skrzypcach można się nauczyć, ale z konkretnym głosem, emisją, barwą się rodzisz. Raper musi mieć też flow - i dopiero po tym wszystkim wchodzi dla mnie przekaz, charyzma. Jeżeli artysta jest interesujący zarówno technicznie, jak i tekstowo, to potencjalnie można go wydać.
Przez to, jak trudny jest obecnie rynek, muszę też brać pod uwagę, jak artystę przyjmie publiczność. Może on być interesujący dla mnie, ale nie cieszyć się żadnym powodzeniem, bo rynek masowy rządzi się swoimi prawami i trudno na niego samodzielnie wpłynąć. To nie prawa i zasady, na których ta muzyka kształtowała się w Polsce 20-25 lat temu.
Hip-hop dawno przestał być muzyką alternatywną. Nie mam nic do Ekipy ani żadnego innego zespołu, który utożsamia się z hip-hopem, bo każdy ma do tego prawo i decyzja tak naprawdę należy do słuchaczy, natomiast członkowie Ekipy właściwie nie mają innego wyjścia. Trudno sobie wyobrazić, żeby mieli teraz założyć grupę rockową albo jazzową. W rozmowie z Grohem w Radiu Kampus powiedziałem ostatnio, że hip-hop zajął miejsce muzyki pop i zapłacił za to cenę, przejmując jej elementy.
To samo mówiono na początku lat 90., kiedy pojawił się hip-hop - jak można tak kłapać do muzyki, zamiast porządnie śpiewać; gramofon to nie instrument, więc jeśli nie umiesz grać na gitarze, nie bierz się za muzykę. Ewolucja. Im większa popularność hip-hopu, tym więcej kompromisów było i jest koniecznych, żeby tę popularność utrzymać. W latach 80. było normalne, że słuchało się Madonny i Guns N’ Roses, a dziś normalne jest, że słucha się artystów hip-hopowych. Ci, którzy chcą pozostać na piedestale, chodzą nieco na skróty - śpiewają, idą w coraz bardziej melodyjne podkłady muzyczne, co oczywiście jest w porządku, dopóki nie schodzimy do poziomu muzyki bazarowej. A i to można w rapie zaobserwować.
Akcent na singiel to rzeczywiście zmiana w podejściu. W całej historii Asfalt Records sami skupialiśmy się na debiutanckich płytach, ale teraz postanowiliśmy się zabrać do rzeczy od drugiej strony. Uważamy, że na dzisiejszym rynku, bazującym w coraz większym stopniu na serwisach streamingowych, podstawową rzeczą jest wyselekcjonowanie, wyszlifowanie i porządna promocja singla. W świecie muzyki alternatywnej i niszowej takie pojęcia nie istnieją, bo tam sukcesem jest samo wydanie kawałka czy krążka, natomiast w hip-hopie, czyli muzyce komercyjnej, musimy działać inaczej.
Nie wymyślam zresztą prochu, bo tak wyglądały trendy w latach 50., 60., 70., gdy artyści - tacy jak np. Elvis Presley czy ABBA - byli właśnie singlowi. Stacje radiowe promowały przeboje i kiedy zebrało się ich dziesięć czy dwanaście, wydawano album. Dzisiaj, kiedy słuchamy tych płyt, dziwimy się, jak to możliwe, że płyta składa się z samych hitów. Odpowiedź jest prosta - ABBA miała świetnych kompozytorów, wypuszczała przebój za przebojem, a potem zbierała to w album.
Gdy singiel osiągnie sukces, powodzenie albumu jest rzeczą drugorzędną i - co najważniejsze - pewną. Weźmy przykład - czytam wywiad z artystą, który skarży się, że płyta słabo się rozeszła i dodaje: "tego się spodziewaliśmy, bo single też się nie podobały". Jeżeli single się nie podobały, to chyba oczywiste, że płyta też się nie spodoba, więc po co ją wydawać? Z kolei jeśli singiel nie wypali, na tym koniec. To szczególnie ważne w kontekście środków - niepowodzenie singla a płyty to różne pieniądze i nakład czasu.
Artyści często przychodzą do wytwórni z gotowymi płytami i z takiego ograniczonego pola wybiera się single z nadzieją, że się spodobają. My pchamy singiel i gdy rynek na to pozwoli, myślimy o płycie. Liczni artyści, którzy ze sobą współzawodniczą, myślą o płycie jak o osiągnięciu. Tymczasem - choć porównywanie artystów nie ma sensu - rozrachunek między kimś z trzema nieudanymi albumami i kimś ze świetnie przyjętym singlem jest raczej oczywisty.
Jak najbardziej myślimy o tym, co będzie za rok. Pierwszy klip, czyli "Do teraz" RAAW-a, zwiastuje nasz kierunek - chcemy wypuszczać jakościowe single z dosyć prostymi w formie teledyskami, nagrywanymi w naszym własnym studio, dzięki którym słuchacze i widzowie zobaczą z bliska naszego artystę, jego fizyczność, kontakt z kamerą. Marzę, aby ten projekt na stałe osadził się w krajobrazie polskiej sceny. Chcielibyśmy kontynuować Asfalt NEXT jak najdłużej i myślę, że przy to dobra koncepcja i dla wytwórni, i dla samych artystów. Ci, których już wybraliśmy i którzy będą ujawniani w nadchodzących miesiącach, na pewno mają szansę wzbudzić emocje. Mam nadzieję, że ta seria zdobędzie stałych odbiorców, a dla twórców zaproszenie do udziału w niej stanie się celem działania.
Rzeczywiście, tak jest, ale w przypadku seriali oceniam nie tyle postać fikcyjną i jej portret, ile samą kreację scenarzystów i kreację aktorską. Pod tym względem Gavin jest najjaśniejszą postacią w "Dolinie Krzemowej", bo jest najlepiej zarysowany, bardzo konsekwentnie prowadzony - nie mówiąc już o tym, że jest zlepkiem kilku postaci z prawdziwego życia, co mnie jako miłośnika informatyki bardzo bawi. W ogóle uważam "Dolinę Krzemową" za jeden z najlepszych seriali, jakie powstały ostatnimi czasy - to właściwie jedyna produkcja, do której wracam, oglądam od nowa.
Mam szczerą nadzieję, że charakterologicznie nie jestem postrzegany jak Hendricks, który w kontaktach międzyludzkich jest wyjątkowo trudny (śmiech). Ale biznesowo - jak najbardziej, bo Asfalt to firma, która powstała z serca, a nie na podstawie planów w Excelu. Kiedy tworzyłem wytwórnię, miałem już jedną firmę i nie zakładałem, że to nowe przedsięwzięcie w przyszłości będzie przynosić dochody i utrzymywać kilka, a obecnie kilkanaście osób. Jak wszystko w życiu, to efekt zbieżności trzech parametrów - szczęścia, pracowitości i, mam nadzieję, odrobiny talentu.
Nasz repertuar zawsze trafiał do węższego grona. Unikaliśmy muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, bo sam takiej nie słucham. Przede wszystkim staraliśmy się trzymać poziom, który miał być wspólny i dla mnie, i dla muzyków, z którymi miałem przyjemność i zaszczyt współpracować szczególnie na początku działalności. Myślę o braciach Waglewskich, którzy zawsze stawiali na jakość i unikali masowego podejścia; to samo dotyczy Adama Ostrowskiego, mojego przyjaciela, prawie członka rodziny, który też zawsze był otwarty na rzeczy ambitne i prawdziwe. Stąd jego pasja do kultywowania autentycznego hip-hopu, szczególnie wtedy, gdy z tą muzyką w Polsce różnie się działo.
Trzeba na to spojrzeć z dwóch perspektyw. Internet ułatwił start, bo dziś nie musimy prosić, pytać, dążyć do tego, żeby nasze treści pojawiały się gdziekolwiek. Sami tworzymy kanał, stronę i tylko od naszej pracowitości przy promocji zależy, kto to usłyszy. Przed internetowym boomem było zupełnie inaczej. Wytwórnie i młodzi artyści nie mieli platform, żeby się pokazać - trzeba było się dostać do telewizji i radia, co udawało się nielicznym. Dobrym przykładem są Kazik Staszewski i Kult, od początku związani z rynkiem muzyki niezależnej, którzy przebili się do mediów masowych, np. do Trójki, bez pomocy internetu, bo go zwyczajnie nie było.
Polski hip-hop już takiego szczęścia nie miał, był w mediach konsekwentnie blokowany, wręcz ośmieszany; raperzy mieli twarze śmiesznych ludków machających rękami. Sam hip-hop jako muzyka był odsądzany od czci i wiary jako coś znacznie gorszego od klasycznej muzyki rockowej lat 70., którą polskie media muzyczne traktują jak świętość. I w pewnym momencie, na przełomie lat 90. i 2000., cały na biało wchodzi internet i w wyniku tego hip-hop zaczyna się rozprzestrzeniać wraz z nim. Sam dołożyłem do tego cegiełkę z moją stroną Enigma.art.pl, gdzie starałem się popularyzować hip-hop jeszcze zanim rozpocząłem działalność jako wydawca.
Z biegiem czasu w sieci pojawiało się coraz więcej hip-hopu, a już szczególnie wraz z wejściem YouTube’a. Sytuacja zmieniła się o tyle, że nie trzeba już było się dobijać do tej symbolicznej Trójki, bo sam grałeś swoją muzę. Szkopuł w tym, że takich jak ty pojawiły się setki, potem tysiące, i de facto zrobiło się tak samo trudno, jak wcześniej. Czy lepiej mieć łatwy start i trudniejsze przebicie, czy mieć trudny start, a potem już z górki? - na tych dwóch pytaniach opiera się różnica między światem produkcji i promocji muzycznej z internetem i bez niego. Jako osoba, która pamięta oba te światy, zdecydowanie stawiam na to, co się dzieje obecnie. W obliczu bizantyjskiej podaży w polskim hip-hopie przebić się jest trudno, ale przynajmniej każdy ma równe szanse.