Tytuł najnowszego filmu braci Dardenne'ów sugerować mógłby raczej komedię w stylu "Kac Vegas". Pomysł wyjściowy wydaje się lekko naciągany i może rzeczywiście lepiej sprawdziłby się w realiach zwariowanej komedii. Jedno jest pewne: po tym weekendzie tu też wszyscy obudzą się z kacem.
Dardenne'owie na wszelki wypadek nie zdradzają od razu, jaką zabawę nam proponują, za to z miejsca rzucają widza w wir akcji (jeśli można mówić o akcji w filmie, który składa się z kilkunastu rozmów o tym samym). Równie dobrze można by zatytułować obraz "Dwa dni z życia ankietera".
Sandra (znakomita przy użyciu minimalnych środków Marion Cotillard) wraca do pracy tuż po przerwie spowodowanej depresją. Wraca tylko po to, by dowiedzieć się, że pracy dla niej już nie ma - pod nieobecność głównej bohaterki okazało się, że jej koledzy są w stanie wykonać wszystkie zadania przy nieznacznym powiększeniu liczby roboczogodzin, szef zaproponował więc każdemu wybór: tysiąc euro premii i głosowanie za zwolnieniem Sandry lub zatrzymanie koleżanki i pożegnanie się z bonusem.
Najbliższa protagonistce Juliette wymusiła na zwierzchniku możliwość powtórzenia druzgocącego głosowania. Losy roztrzęsionej kobiety rozstrzygną się w poniedziałek. Mąż Sandry rzuca nadal kruchą małżonkę na głęboką wodę i zmusza ją do złożenia weekendowej wizyty wszystkim współpracownikom. Czy uda się ich przekonać, by wybrali człowieka i solidarność zamiast pieniędzy i własnego komfortu?
Belgijski dramat, który dał Cotillard nominację do Oscara, składa się z kilkunastu rozmów o tym samym, w których padają te same kwestie, podobne argumenty i znane już nam reakcje. Można by się spodziewać, że najdalej w połowie seansu powinniśmy mieć dość. Trudno powiedzieć, jak udaje się Dardenne'om sprawić, że film w ogóle nie jest nudny i cały czas trzyma w napięciu. Jasne, dałoby się skondensować go do rozmiarów skromnego, krótkiego metrażu, ale i skromna, długa fabuła okazuje się naprawdę dobra.
Najważniejsze jest, oczywiście, pytanie, które sami sobie dzięki "Dwóm dniom..." zadajemy: wybralibyśmy tysiąc euro czy ocalenie posady koleżanki? Wiele zależałoby pewnie od naszego stosunku do tej osoby, trochę od naszej aktualnej sytuacji... Można uznać, że ten problem nie ma dobrego rozwiązania, ale może - wbrew temu, czego zapewne oczekują od nas reżyserzy - należałoby stwierdzić, że w podobnej sytuacji nie ma rozwiązań złych?