"Optymistki" to siatkarska drużyna z norweskiego miasteczka. To, co decyduje o jej niezwykłości, to wiek zawodniczek - mają one od 66 do 98 lat. Niektóre naprawdę uprawiały kiedyś sport, inne na siatkówkę chodzą towarzysko. I właśnie wpadły na pomysł, żeby rozegrać prawdziwy mecz z innym zespołem. Odzew pada ze strony szwedzkiej drużyny zaledwie odrobinkę młodszych panów. Solidne przygotowania czas zacząć!
Dokumentaliska Gunhild Magnor to córka jednej z zawodniczek. Być może dlatego bohaterki filmu tak bardzo otwierają się przed autorką i w ogóle nie czują się skrępowane kamerą. A może to zasługa ich optymistycznego nastawienia do życia w połączeniu z zaawansowanym wiekiem, sprawiającymi, że jeszcze wiele chcą, ale już wszystko im jedno.
"Kwartet", "Hotel Marigold", "RED" - ostatnie lata nauczyły nas, że najbardziej rozrywkowe i pełne życia są właśnie filmy o emerytach. W przypadku "Optymistek", które nie są fabułą, nie jest inaczej. Sceny grupowe i sportowe są bardzo ciekawe. Gorzej jest z intymnymi portretami bohaterek, kiedy Magnor zagląda im do domów i słucha o ich największych zmartwieniach i codziennych rozterkach. Tempo spada wtedy tak drastycznie, że nie sposób nie poczuć przy tym znużenia. Zwłaszcza że nie są to problemy mocno się od siebie różniące.
Właśnie dlatego o efekcie końcowym można powiedzieć to, co często na temat rezultatów spotkań powtarzają komentatorzy sportowi: zadecydowała forma dnia. "Optymistki" miały wszystko, by być filmem znakomitym i godnym bezwzględnego polecenia, ale niespodziewanie poszło im gorzej - są "zaledwie" naprawdę ciekawe.