Richie Lanz (Bill Murray) to agent muzyczny, który już dawno powinien być na emeryturze. Staruszek rozpowiada na prawo i lewo o tym, jak odkrył Madonnę i parę innych gwiazd, ale chyba nikt mu w to nie wierzy. Richie pozostaje w biznesie właśnie po to, by w końcu znaleźć prawdziwy talent. Żądza pieniądza prowadzi go do Afganistanu, gdzie mężczyzna zabiera jedną ze swych wykonawczyń na tournee po amerykańskich bazach. Na miejscu Lanz odkrywa głos, na który czekał całe życie. Tylko kto pozwoli Salimie (Leem Lubany, "Omar") na wyjście ze swym talentem z jaskini?
Najnowsza komedia Barry'ego Levinsona ("Good Morning, Vietnam", "Fakty i akty") ze scenariuszem Mitcha Glazera ("Rekrut", "Wielkie nadzieje") to naprawdę dziwny zwierz. Rzadko zabawna, bywa niedelikatna, momentami się dłuży i często prowadzi do kiwania z niedowierzaniem głową.
Ale trzeci akt, choć chyba najbardziej naiwny i nieprawdopodobny, jest dla filmu z Murrayem, Kate Hudson, Bruce'em Willisem i Zooey Deschanel ułaskawiający. Udowadnia, że "Rock the Kasbah" ma naprawdę dobre serduszko. To film zaangażowany, krytykujący obyczajowe zacofanie Afgańczyków i obecność Amerykanów na nieświętej wojnie. Levinson chciałby, żeby w finale wszyscy złapali się za ręce, a na świecie zapanował pokój. Byłoby wspaniale, choć reżyser często fałszuje i może to być jego łabędzi śpiew.