Murphy (Karl Glusman) męczy się w związku z Omi (Klara Kristin). Męczy go nawet ich dziecko. Nieoczekiwanie, mężczyzna znajduje odskocznię w niepokojącym telefonie: oto zniknęła Electra (Aomi Muyock), jego wielka życiowa miłość. Wiadomość uruchamia serię retrospekcji i sprawia, że "Love" - zarówno treściowo jak i formalnie - zmienia się w "500 dni miłości".
Reżyser i scenarzysta Gaspar Noe ("Wkraczając w pustkę", "Nieodwracalne") przyzwyczaił nas do znakomitej oprawy audiowizualnej. Za kapitalne zdjęcia odpowiada jego stały współpracownik, Benoit Debie ("Lost River", "Spring Breakers"). Muzyka świetnie współgra zwłaszcza z kopulacją, uznanie budzi też pseudodynamiczny montaż.
"Wkraczając w pustkę" możesz obejrzeć TU >>
Największy problem widzowie mogą mieć ze scenami seksu (w 3D!). "Love" to po części szczera opowieść o miłości (z wieloma tandetnymi, związanymi z cudownym stanem zakochania dialogami), a po części zwykłe porno. Protagonista - aspirujący reżyser i alter ego Noe - marzy o zrobieniu filmu "sensualnie namiętnego". Wierzy w miłość i seks. Reżyser też na początku traktuje swój seks bardzo poważnie (scena w trójkącie jest naprawdę ślicznie nakręcona), ale z biegiem czasu zaczyna traktować go jak narzędzie dowcipu. Nie wie, co z nim zrobić. Może jego wątpliwości są słuszne - tysięczna scena stosunku jest już mocno nużąca.
Chociaż często byłem w stanie myśleć jedynie o tym, że Glusman (cała trójka, wcielająca się w głównych bohaterów, to naturszczycy) jest zaginionym bliźniakiem Briana Austina Greena (David z "Beverly Hills, 90210"), stonowany eksperyment, jakim okazało się "Love", uznaję za całkiem udaną niespodziankę.