Marta (Agata Kulesza) i Kasia (Gabriela Muskała) są siostrami i się nie znoszą. Marta to samotna matka i serialowa gwiazda w depresji, a Kasia to nauczycielka z problemem alkoholowym i mężem, który mógłby być twarzą popularnego Facebookowego profilu "Polaki Biedaki Cebulaki" (Marcin Dorociński jako Ferdek Kiepski). W głębi serca, siostrom na pewno jednak na sobie zależy. Będą musiały się dogadać, gdy ich matka (Małgorzata Niemirska) wyląduje w szpitalu i trzeba będzie zaopiekować się podupadającym na zdrowiu ojcem (Marian Dziędziel).
Komediodramat Kingi Dębskiej ("Hel", "Aktorka") bardzo mocno inspirowany jest jej własnymi przeżyciami (pewnie dlatego wzorowana na autorce Marta wydaje się jednak lepszą z sióstr). Dębska celowała w sympatyczny film o konfliktach i umieraniu, jakich pełno w Hollywood, ale zamiast feel-good movie dostaliśmy raczej feel-Polish movie - ponad połowa akcji dzieje się na szpitalnych korytarzach, a kino opuszcza się bardziej z poczuciem przygnębienia, niż podniesienia na duchu. Zwłaszcza jeśli ma się doświadczenia zbliżone do bohaterek.
Mam do tej lżejszej wersji "33 scen z życia" duże pretensje o to, że... "Moje córki krowy" nie są filmem odrobinkę lepszym. Potencjał był. Scenariusz jest inteligentny i życiowy. Nie razi sztucznością, nie o wszystkim mówi wprost. Największą zaletą obrazu jest jednak znakomite aktorstwo - przede wszystkim Kuleszy, ale też Dziędziela i przez wiele lat skazanej na zapadające w pamięć drugie plany Muskały. Dla nich można zapoznać się z "Krowami".