Maciej Stuhr o swoich muzycznych początkach. Lubił ćwiczyć grę na fortepianie? "A skąd!"

"Król swingu" to spektakl zainspirowany filmem "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy" Janusza Majewskiego. Na scenie występuje m.in. Maciej Stuhr, który opowiada nam o pracy nad musicalem.

Małgorzata Steciak: Wkrótce ponownie zobaczymy pana w spektaklu „Król swingu”. Zszedł pan z ekranu na scenę...

Maciej Stuhr: Taki akt wiąże się z większą odpowiedzialnością. W filmie zawsze można zrobić dubel, coś przemyśleć, dopracować nawet na planie. A zejść z niego i skonfrontować się z publicznością - to duże wyzwanie.

Zwłaszcza, jeśli trzeba zaśpiewać.

Chcieliśmy zaprezentować publiczności wspaniałą muzykę z filmu „Excentrycy” w świetnym wykonaniu. Nie mam tu oczywiście na myśli siebie, tylko big band Wiesława Pieregorólki oraz moich kolegów i koleżanki - Sonię Bohosiewicz, Natalię Rybicką i Kubę Badacha - którzy cudownie śpiewają w tym przedstawieniu. Schodzimy z ekranu i próbujemy się spotkać z ludźmi, dając im koncert i małe przedstawienie.

Pan wielokrotnie podkreślał, że nie lubi śpiewać, a nawet czuje, że nie powinien - dla dobra publiczności - robić tego za często. Stanowczo pan przesadza.

Powiem pani tak między nami, że to była kokieteria, bo ja bardzo lubię śpiewać. Uważam jednak, że aktorzy powinni dość ostrożnie wydawać z siebie dźwięki. Zwłaszcza jeśli nie robią tego tak dobrze jak chociażby Sonia Bohosiewicz, która śpiewa niemalże zawodowo.

Król swinguKról swingu Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

Ja nie śpiewam profesjonalnie. Skończyłem szkołę muzyczną, ale właśnie dlatego, że mam podstawowe wykształcenie muzyczne, jestem w stanie zachować zdrowy rozsądek. Potrafię trzeźwo ocenić sytuację i śpiewać tylko wtedy, kiedy mam pewność, że nie zafałszuję i nie pogwałcę pięknych utworów.

Włożyłem sporo pracy zarówno w przygotowania do filmu, jak i do spektaklu. Mimo to zawsze mam duszę na ramieniu, kiedy wydobywam z siebie głos.

Brał pan lekcje śpiewu?

Mam swoją nauczycielkę śpiewu Agnieszkę Tomicką, z którą pracuję od lat, jeszcze od czasów mojej przygody z dubbingiem w „Zaplątanych”. Od tego czasu zawsze, kiedy muszę coś zaśpiewać, biorę u niej lekcje, a ona mnie odrobinę torturuje [śmiech].

Oprócz śpiewu w filmie prowadzi pan big band. Na scenie w dużej mierze przekazuje pan pałeczkę Wiesławowi Pieregorólce, ale kilkoma utworami dyryguje pan sam. Inaczej pracuje się z zespołem na żywo?

To było dla mnie przede wszystkim doświadczenie audiofilskie. Dźwięk płynący na żywo jest nieporównywalnie lepszy niż choćby z najlepszego nagrania. Robi to niesamowite wrażenie, to jest moc szesnastu mężczyzn grających na blaszanych i drewnianych instrumentach, której nic nie zatrzyma. Ogromnym zaszczytem było móc stanąć przed nimi i, co tu kryć, trochę udawać dyrygenta. Starałem się jednak te lekcje odrobić dość dokładnie - znam te utwory bardzo dobrze, wiem kiedy wchodzą trąbki, klarnety. Daję zespołowi znaki, imitując Wiesława Pieregorólkę, staram się go podpatrywać.

Muszę powiedzieć, że odczułem satysfakcję, kiedy zauważyłem, że muzycy w trakcie występu zerkają na mnie kątem oka. Fantastycznie było móc przez krótką chwilę poczuć się prawdziwym dyrygentem.

Król swinguKról swingu Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

Akcja „Excentryków” rozgrywała się w latach 50. XX wieku w Polsce. To czas, który kojarzy się głównie z siermiężnym socrealizmem. Majewskiemu zaś udało się dostrzec w tej posępnej epoce odrobinę nadziei, jaką wniósł jazz i swing.

Ten okres znam głównie z filmów. Polskie lata 50. rzeczywiście kojarzą się raczej gorzko, ale ta ekscentryczna zbitka dwóch bardzo różnych od siebie światów - jazzu i szarej codzienności -  dała w filmie Janusza Majewskiego bardzo ciekawy efekt. Pokazał, że nawet najsmutniejsza epoka ma swoje kolorowe ptaki, barwne historie i świetną muzykę.

Pan słuchał wcześniej muzyki z tego okresu?

Do tej pory lata 50. nie kojarzyły mi się z muzyką, pokolenie moich rodziców wychowywało się na rock and rollu. O upodobaniach muzycznych dziadków wiem niewiele. Dlatego też ten film, a wcześniej książka Włodzimierza Kowalewskiego, na której podstawie został nakręcony, zaskakuje niezwykłą oryginalnością. Pokazuje początki jazzu w Polsce i melomanów, którzy nastrajali radio Wolna Europa, później Radio Luksemburg i słuchali audycji Willisa Conovera „Time For Jazz”. Lubię sobie wyobrażać, że i moi dziadkowie musieli znać rytuał kręcenia gałką radiową w poszukiwaniu optymalnej częstotliwości.

Jaką muzykę można usłyszeć w „Królu swingu”?

Pragnę uspokoić wszystkich, którzy jazzu się troszkę boją. Muzyka, jaką gramy w spektaklu, to absolutne standardy, piosenki, które stały się klasykami. Wszyscy je znamy, towarzyszą nam na co dzień, słyszymy je w radiu, w kawiarniach. Te melodie są wciąż żywe i obecne, nie mają nic wspólnego z szaleństwem klasycznej jazzowej improwizacji.

Król swinguKról swingu Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

 A jakiej muzyki słuchało się u pana domu?

Wychowałem się w aktorsko-muzycznym domu. Mój ojciec, jak powszechnie wiadomo, jest aktorem, a mama była skrzypaczką. Nasz dom od zawsze był przepełniony muzyką klasyczną, jazzu słuchaliśmy trochę mniej. Ten gatunek odkryłem już sam, kiedy byłem dorosłym człowiekiem. Nawyk słuchania i uczestniczenia w życiu muzycznym pielęgnuję natomiast od dziecka. Najbardziej intensywnie ten świat był obecny w moim życiu w szkole podstawowej, kiedy przez osiem lat chodziłem do szkoły muzycznej.

Na czym pan grał?

Na fortepianie. To była szkoła, w której odbywały się zarówno zajęcia muzyczne, jak i ogólne. Bardzo specyficzne, miłe mojemu sercu do dzisiaj miejsce. Bardzo rozśpiewane, kulturalne.

Lubił pan ćwiczyć?

A skąd! [śmiech] Chyba żadne dziecko nie lubi. Na szczęście jednak w szóstej klasie poznałem nowego nauczyciela fortepianu, który zaraził mnie miłością do muzyki. Dzięki niemu wiele się nauczyłem i zrozumiałem. Pod koniec szkoły nawet polubiłem to żmudne wycinanie gam i pasaży.

Król swinguKról swingu Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

Grywał pan wtedy także jazz? W szkołach muzycznych do niedawna raczej nie pochwalano zainteresowania uczniów muzyką rozrywkową.

Nie było to mile widziane. Jazz kojarzył się z jakimś zepsuciem - muzyki, ręki. Wydawał się gatunkiem bez dyscypliny, zaburzającym poczucie rytmu, metrum.

A dzisiaj uważamy go za klasykę.

To prawda. Kiedy słyszymy „I’ve Got You Under My Skin” w wykonaniu Franka Sinatry, „Chattanooga Choo Choo” Glenna Millera to mamy świadomość, że to są utwory, które na stałe zapisały się w historii muzyki, że to są małe arcydzieła.

"Król swingu" to półtoragodzinny spektakl przepełniony szlagierami jazzowymi. Reżyserem jest Sebastian Gonciarz, twórca sukcesu musicalu „Mamma Mia!”. Nowa trasa koncertowa scenicznej wersji "Excentryków" już w październiku. Bilety można kupić tutaj.

Trasa musicalu „Król Swingu”:

21.10. GDAŃSK Ergo Arena, godz 19.00
22.10. PŁOCK Orlen Arena, godz. 19.00
23.10. BYDGOSZCZ Hala Łuczniczka, godz. 18.00.
06.11. KIELCE Hala Legionów, godz.18.00.
12.11. KOSZALIN Hala Widowiskowo – Sportowa, godz. 19.00

ZOBACZ TEŻ KSIĄŻKĘ: "Excentrycy" - na jej podstawie powstał kinowy hit >>

Więcej o: