Drugi odcinek przygód detektywów z Departamentu Q. Do Carla Morcka (Nikolaj Lie Kaas - "Druga szansa", "System") zgłasza się emerytowany policjant, który twierdzi, że domniemany morderca jego dzieci, który odsiedział wyrok, wcale nie był winny zbrodni, a sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, niż może się to wydawać. Dość niechętnie, detektyw i jego bardziej rozrywkowy partner, Assad (Fares Fares - "Szybki cash", "System"), decydują się wznowić dawno zamknięte śledztwo.
Po sukcesie, jakim okazała się w Danii "Kobieta w klatce", reżyser Mikkel Norgaard szybko przystąpił do adaptacji kolejnej odsłony powieściowego cyklu Jussiego Adlera-Olsena. Choć "Zabójca bażantów" także traci nieco pierza w ścisłym finale, wypada się cieszyć, że za moment ruszą zdjęcia do trzeciej części - kontynuacja jest bowiem zdecydowanie lepsza od pierwszej odsłony serii.
Skandynawowie uwielbiają obnażać przewinienia wysoko postawionych i bogatych, dlatego to oni są tu złoczyńcami, na których należy znaleźć jakieś haki i wreszcie ich przyskrzynić. Ale nikt nie jest wolny od grzechu i nawet główny bohater kryminału - mniejsza już o jego kłopoty w relacji z synem czy codziennych kontaktach z innymi ludźmi - już w prologu ma prawo poczuć się tak, jak gdyby miał krew na rękach.
To nie zmienia faktu, że ponowne spotkanie z sympatycznymi policjantami to jeden z powodów, dla którego "Zabójców..." ogląda się tak przyjemnie. Wspierają ich inni dobrzy aktorzy - David Dencik, Pilou Asbaek czy intrygująca Sarah-Sofie Boussnina, dla której ten film może być przełomem.
"Zabójcy bażantów" to mroczny, ponury kryminał, który nie zawiedzie miłośników gatunku. A już z całą pewnością nie tych, których oczy od zawsze zwrócone są w stronę produktów z Danii i okolic. Naprawdę rzetelna robota.