Czy o Elżbiecie Czyżewskiej, w latach 60. uważanej za królową polskiej komedii i lokalną wersję Marilyn Monroe, ktoś jeszcze dzisiaj pamięta? W przypadku odpowiedzi przeczącej, opowiadający o niej dokument można uznać za prawdziwą gratkę. Dla kogoś, kto ze zmarłą przed pięcioma laty artystką zdążył się zetknąć, seans również powinien okazać się bardzo udany.
Film Kingi Dębskiej ("Moje córki krowy", "Hel") i Marii Konwickiej udowadnia, że gadające głowy nie muszą być nudne. Obraz składa się przede wszystkim z wypowiedzi osób bliskich o bohaterce. To ludzie świata sztuki, m.in. aktorzy i autorzy, więc może dlatego sztukę opowiadania mają świetnie opanowaną. Słucha się ich z przyjemnością. W "Aktorce" pojawiają się nie tylko Beata Tyszkiewicz czy Andrzej Wajda, ale nawet... Meryl Streep.
Dokumentowi zarzucić można właściwie tylko jedno: wyłaniający się z niego obraz Czyżewskiej wydaje się wygładzony i polukrowany. Wcale nie jest tak, że o bohaterce filmu mówi się tu wyłącznie dobrze, gdzieś spod powierzchni wyziera świadomość jej skaz, ale można odnieść wrażenie, że polska gwiazda otrzymała od przyjaciół i twórczyń zbyt wielką taryfę ulgową. Mimo tego, "Aktorka" jest bez wątpienia godna polecenia - zarówno fanom Czyżewskiej jak i widzom, którzy nigdy przedtem o niej nie słyszeli.