Znane powiedzenie głosi, że do trzech razy sztuka. Podobnie było często w przypadku przekładanych ze względu na pandemię koncertów. W ostatnich tygodniach nareszcie fani mają okazję odkurzyć kupione kilka lat temu bilety i wybrać się na występ ulubionego artysty. Trasa Iron Maiden "Legacy of the Beast" wystartowała po trzykrotnej próbie ustalenia daty i finalnie muzycy zagrali w Warszawie na Stadionie Narodowym PGE 24 lipca 2022 roku. Pod tym samym szyldem pojawili się cztery lata temu na dwóch koncertach w Krakowie. Tym razem obok przekroju największych hitów z dyskografii grupa promowała również swoje najnowsze wydawnictwo, "Senjutsu" z 2021 roku, które jest ich siedemnastą płytą studyjną.
Więcej ciekawych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Koncerty Iron Maiden w Polsce to zawsze święto metalu. Nie inaczej stało się w przypadku niedzielnego występu, gdy praktycznie co drugi przechodzień w stolicy dumnie nosił na sobie koszulkę z logo ulubionego zespołu. Dość niefortunny dobór supportów - Within Temptetion i Lord of The Lost, wpasowujący się bardziej w nurt współczesnego rocka gotyckiego niż gust fanów klasycznego brytyjskiego heavy metalu sprawił, że po godzinie 20:00 pod stadionem wciąż krążyły tłumy. Iron Maiden miało zacząć show dopiero o 20:50. Gdy wybiła wyczekana godzina, z głośników dało się słyszeć klasyczny utwór grupy UFO, "Doctor Doctor", przy którym zespół ma w zwyczaju wychodzić na scenę. Po ceremonialnym odśpiewaniu przez publiczność zarówno na trybunach, jak i na płycie wszystkich zwrotek i refrenów rozpoczął się repertuar Maidenów.
Choć trasa "Legacy of The Beast" zakłada przekrój największych hitów ze wszystkich lat kariery grupy i fani zostali przyzwyczajeni do rozpoczęcia setlisty od "Aces High" w towarzystwie latającego nad ich głowami pełnowymiarowego samolotu, na początek wkradły się nowości wydawnicze. Trzy kawałki z "Senjutsu" zastąpiły utwory, którymi zespół zwykle zaczynał koncerty, na scenie zamiast samolotu znalazły się elementy japońskiej architektury, a frontman Bruce Dickinson przywitał się z publicznością w samurajskiej fryzurze. Utworom towarzyszyły wyświetlane na telebimach fragmenty animacji. "Senjutsu", "Stratego" i "Writing on The Wall" zaskoczyły, ale wypadły pozytywnie. Nie przeszkadzało nawet nagłośnienie, które o ile na trybunach wciąż pozostawiało wiele do życzenia ze względu na pogłos, na płycie dało się jeszcze przeżyć.
Maideni przyzwyczaili fanów do niemal teatralnej oprawy swoich koncertów. W Warszawie nie zabrakło klasycznych elementów powiązanych tematycznie z największymi przebojami z ostatnich kilkudziesięciu lat kariery zespołu. Po usunięciu ze sceny pozostałości japońskich klimatów, grupa postawiła na podobne rozwiązania, co podczas trasy "Legacy of The Beast" sprzed czterech lat - witraże, nawiązujące do okładek ikonicznych płyt. Jako tło wykorzystano gigantyczne plakaty z wizerunkiem maskotki zespołu - Eddiego, zmieniające się w zależności od wykonywanego utworu.
Eddie pojawił się jednak nie tylko na plakatach. Klasyczna postać, nieodzownie kojarząca się z Maidenami już od pierwszej płyty, kilkukrotnie pojawiła się na scenie razem z zespołem, czy to jako nawiązujący do "Senjutsu" samuraj, czy efektownie walczący z Dickinsonem "The Trooper". Broń biała nie była jednak jedyną bronią w rękach frontmana. Nie zabrakło także miotacza płomieni, a spragnionych mocniejszych wrażeń ucieszyło zapewne zdetonowanie przez wokalistę ładunku z napisem TNT pod koniec jednego z największych hitów. Pirotechnika zapierała dech w piersiach - od rytmicznie wybuchających fajerwerków, po kilkunastometrowe płomienie zapalające się w rytm refrenu "The Sign of The Cross".
Poza początkiem, mającym przybliżyć słuchaczom materiał z najnowszej płyty, setlista Iron Maiden zawierała głównie klasyki. Zabrakło może "The Wicker Man" czy "2 Minutes to Midnight", dla których cztery lata temu znalazło się miejsce, nie pozbyto się za to oczywiście "Fear of the Dark", "Run to the Hills" i poprzedzonego klimatycznym monologiem, podobnie, jak na płycie "The Number of the Beast".
Fani śpiewali jednak nie tylko znane wszystkim klasyki. Chóralnie odśpiewano refren "Flight of the Icarus", podczas którego na scenie pojawiła się znana widowni wielka figura Ikara. Więź z zespołem publiczność pokazała również podczas zadedykowanego jej "Blood Brothers", udowadniającego jedność i braterstwo. Szaleństwo rozpętał także "The Clansman" ze znaczącym, wyśpiewywanym w refrenach "freedom!", przy którym część publiczności wymachiwała flagami Ukrainy.
Dickinson złożył jednak swoisty hołd także Polakom. Choć w "The Trooper" wokalista zawsze biega po scenie z flagą Wielkiej Brytanii, na potrzeby koncertu wziął do rąk biało-czerwoną flagę. Koncert, w czasie drugich bisów, zakończył zwykle rozpoczynający setlistę "Aces High". Nad głowami muzyków latał samolot Spitfire. To właśnie tą brytyjską maszyną latali polscy piloci walczący podczas bitwy o Anglię. Frontman zdobył się także na kilka polskich zwrotów. "Scream for me, Polska, Warszawa!" - dało się słyszeć pomiędzy utworami.
Choć warszawski stadion nie jest ulubioną przestrzenią koncertową wielu osób, występ Maidenów w stolicy zdecydowanie można uznać za udany. Nawet, jeśli setlista częściowo się zmieniła i pominięto sporą część materiału z "Powerslave", nie mówiąc już o "Seventh Son of a Seventh Son", materiał z "Senjutsu" zawsze był swego rodzaju powiewem świeżości. Ekipa basisty Steve'a Harrisa zaprezentowała się w klasycznym i zdecydowanie najlepszym składzie, udowadniając, że mimo wieku i zmiany trendów heavy metal żyje i choć ma już świetnych, nowych przedstawicieli, stara gwardia wciąż trzyma poziom, dostarczając podobnych wrażeń, co cztery, dziesięć czy nawet czterdzieści lat temu.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na https://pcpm.org.pl/ukraina