Zdarzało mu się spóźnić na próbę, dzwonił jednak i uprzedzał, że coś mu wypadło. Nie gwiazdorzył, szanował kolegów. Mimo że nie był profesjonalnym aktorem, każde jego wejście na scenę oznaczało wydarzenie; nawet jak nic nie mówił, stał odwrócony tyłem, przyciągał spojrzenia i uwagę. Chudziutki, malutki, z wąsem, włosy rozwichrzone. Miał charyzmę. Kolegom dobrze się z nim współpracowało, nie miał potrzeby błyszczeć. Wiedział, że scena to gra zespołowa, wszyscy pracują na wspólny sukces. Nigdy nikogo nie ośmieszał, nie wybijał z rytmu. Na estradzie zawsze był profesjonalny, nie wywyższał się. Nie mówił, że uważa się za wybitnego artystę. Emilian Kamiński dodaje, że był skromnym, trochę zamkniętym w sobie człowiekiem. Często spotykali się w pracy. "On tak ładnie milczał. Ja też nie jestem specjalnie gadatliwy, czasem było fajnie posiedzieć bez słowa. Coś powiedzieć, potem znów pomilczeć. To mi się podobało, nie było potrzeby trzepania ozorem, tylko taka godna, niekrępująca cisza". Gdy rozmawiają, to głównie o koniach, przyrodzie. (…)
Wyczuwał emocje partnera, nie tylko na scenie. Był empatyczny. Jak ktoś przyszedł porozmawiać o problemie – wysłuchał, doradził, jeśli uznał, że sprawa jest poważna. Jeśli nie – machał ręką i nie zawracał sobie tym głowy. Osoby, którym udało się przebić przez jego skorupę, miały w nim oddanego przyjaciela.
To udaje się Marzenie Kipiel-Sztuce. Na początku jest zachwycona, gdy dowiaduje się, że w serialu "Świat według Kiepskich" zagra ze Smoleniem. Kilka razy nie zdaje do szkoły teatralnej, próbuje dostać się do Teya, nie przyjmują jej. "Jak się dowiedziałam, że w «Kiepskich» będzie listonoszem, to drżały mi nogi, bo to był dla mnie KTOŚ – mówi. – Nigdy nie było między nami bariery, od początku traktował mnie po kumpelsku. Bohdan miał w sobie coś, co sprawiało, że czułam się swobodnie, jakbyśmy znali się od zawsze. Czułam, że mam od razu do niego dostęp, nie muszę się krygować, że to jest pan Smoleń, z tego Teya. Był mądrym, bardzo empatycznym człowiekiem, który kiedy widział, że ktoś chce z niego zażartować, klepnąć po plecach, potrafił się obronić, zachować dystans. Mówił: nie stać cię na to, żebyś mówił do mnie na ty. Cudny człowiek, bardzo dumny, to nie było popychadło, jak niektórym się wydawało. Nieważne było, że ja jestem kobietą, on mężczyzną, że jest między nami duża różnica wieku i doświadczenia. Zawsze był przyjacielem. Doskonale wiedział, kto nim próbuje manipulować, choć o tym nie mówił. Nigdy nie był przy mnie wulgarny czy agresywny. Tak samo traktował aktorów, jak i panie makijażystki, kostiumolożki i całą tzw. technikę".
Danuta Błażejczyk potwierdza, że lubił ludzi otwartych i szczerych, unikał tych, którzy udawali kogoś, kim nie są. "Nie ukrywałam, że jestem z Puław, że zaczynałam od śpiewania w knajpach i na weselach. Bohdan szanował ludzi, którzy przychodzili na jego koncerty. Dla niego wyjście na scenę to była świętość. Kiedyś gdzieś nie chciał jechać, był zajęty, zmęczony, zamiast odmówić, podał bardzo wysoką stawkę. Myślał, że będzie miał spokój, a gdy ludzie ją zaakceptowali, już się nie wygłupiał, pojechał. Był obowiązkowy, nie miał fochów, nawet jak miał dzień wczorajszy w pamięci, wychodził na scenę i rodził się nowy człowiek. Estrada to było jego życie. Nie denerwował się, również wtedy, gdy organizatorzy nawalili, starał się obrócić to w żart. Nigdy w życiu nie widziałam go wkurzonego na kogokolwiek czy jakąkolwiek sytuację. Mogę powiedzieć, że to było chodzące dobro i słodycz, człowiek pogodny i skory do żartów. Nie mógł usiedzieć minuty bez ruchu, jak małe dziecko, cały czas gdzieś go gnało i w oczach było widać chochliki, gdy już szykował jakiś żarcik".
Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Wyłapywał fałsz. Może dlatego tak dobrze czuł się w domu Pietruszkiewiczów, którzy nie traktowali go jak gwiazdy, Ewa potrafiła na Bohdana nakrzyczeć, gdy coś zmalował, i od niej reprymendy przyjmował z pokorą. "Żona była jego powiernikiem i tylko jej się bał" – żartuje Roman. "Tyle że to jednym uchem wpuszczał, drugim wypuszczał" – dodaje Ewa. Widują się często, gdy Smoleń nie ma koncertów, wpada do nich praktycznie codziennie. "W soboty u nas albo u niego graliśmy w karty, na pieniądze. Najpierw przegrywaliśmy jednogroszówki, potem podnieśliśmy stawkę do dziesięciogroszówek. Zwycięzca zabierał pulę i miał na taksówkę. Graliśmy w kierki i remika. Zawsze było przy tym dużo śmiechu. Bohdan dobrze grał, miał analityczny umysł. Denerwował się, gdy ktoś zawalał rozdanie i nie potrafił przewidzieć ruchu przeciwnika".
O jego sercowych podbojach krążyły legendy. W większości podsycał je sam.
"Te wszystkie opowieści o Smoleniu i kobietach trzeba między bajki włożyć. – Krzysztof Deszczyński się śmieje. – Owszem, zapoznawał różne panie w hotelach, ale one były koleżankami. Tyle lat z nim jeździłem, a nie byłem świadkiem ani jednego zdarzenia, gdy w tej kwestii zaszalał. W relacjach damsko-męskich Bohdan był wstydliwy. Kobiety całował w rękę, przepuszczał w drzwiach, był szarmancki. Czytam te głupoty i się irytuję".
Według Jerzego Banasia Bohdan budował mit playboya. Owszem, czasem zdarzało mu się skomentować kobiecą urodę czy zauważyć, że jakaś pani ma ładne nogi, ale miał zbyt dużo kompleksów, by wykorzystywać swą popularność w celach erotycznych.
Zbigniew Górny ma podobne spostrzeżenia: "Był nikczemnej postury, więc nie miał specjalnego brania. Ja w jego otoczeniu kobiet nie zauważyłem". Danuta Błażejczyk wspomina, że kobiety go często przytulały, a on to lubił. Był kruchy jak porcelana. "Nawet śpiewaliśmy razem piosenkę 'Tango z mężczyzną niezadużym', na scenie przytulałam go do piersi. Ale między nami były czyste, koleżeńskie relacje. Nigdy nie pozwolił sobie niedwuznacznie się odezwać czy klepnąć mnie po tyłku. Nie był wulgarny, nie przekraczał granic".
"Coś mu się od czasu do czasu przydarzyło, ale żeby był playboyem? Nie. – Andrzej Czerski uśmiecha się. – U Bogusia na pierwszym miejscu była biesiada, towarzystwo, gadanie. Jeśli przez jego łóżko przewijały się jakieś panie, to raczej same tam wskakiwały. Chociaż dostrzegał kobiety, nie powiem".
Stosunki damsko-męskie to ulubiony temat anegdot i żartów. W czasach, gdy jeżdżą razem z kabaretem Pod Spodem, mają koncert w Katowicach. Są po raz kolejny w tym samym hotelu, znają się z obsługą. Czerski prosi zaprzyjaźnioną panią w recepcji, by – gdy wszyscy zasiądą do kolacji – wygłosiła następujący komunikat: pan taki i taki proszony do recepcji, przyjechała żona. "Dzień wcześniej zapoznaliśmy panienki w bibliotece, nauczycielki, i kolega, którego nazwiska nie podam, nie zszedł z nami do restauracji, tylko przyjmował jedną z tych pań u siebie w pokoju. Siedzimy, jemy, leci komunikat… Boguś zerwał się od stolika, leciał, roztrącając krzesła i ozdobne palmy, żeby ratować sytuację, wytłumaczyć żonie, że kolegi akurat z nami nie ma, bo go do sklepu wysłaliśmy" – mówi z uśmiechem Andrzej.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina
Kiedyś też dwie żony artystów wpadają na pomysł, by wziąć taksówkę i odwiedzić mężów w hotelu dwieście kilometrów dalej. Wojciech Wałcerz, który jest świetnym organizatorem i genialnie panuje nad całym zespołem, wie, gdzie, kto, z kim i dlaczego jest. "Gdy zobaczył je w recepcji i usłyszał, że dopytują o numery pokojów swoich mężów, pobiegł na górę – kontynuuje Czerski. – Zdążył wyciągnąć z łóżka jednego gwiazdora (do wyboru: Zenek, Bohdan, Rudi, Krzychu, Olo, tego nie zdradzę) i przełożyć do innego pokoju, ale na drugiego już nie wystarczyło czasu. Tamten obudził się, otworzył oczy i zobaczył stojącą nad nim żonę, obok w łóżku leżała obca kobieta. Niezrażony próbował wybrnąć z sytuacji: spojrzał na żonę, potem na kobietę w swoim łóżku, jeszcze raz na żonę i wypalił: Kochanie, to nie TY?!".
Krzysztof Daukszewicz dodaje, że w tej branży mało kto jest wiernym mężem, a okazja czyni złodzieja. Trzeba mieć odporność słonia, żeby się przed tym obronić. "Boguś też się nie bronił, ale się tym nie chwalił. Mówił, że i owszem, coś tam było, widziałem sam parę razy, jak go wygarniałem z czyjegoś łóżka, ale o tym się nie mówiło. Podobał się kobietom. Jak ktoś jest mały i drobny, to od razu wzbudza instynkt macierzyński, żeby pogłaskać, przytulić, nakarmić, napoić, i on pod tym względem miał łatwiej ode mnie – ja byłem duży misio, a on wyglądał na wiecznie zagłodzonego. I szczerze mówiąc, wykorzystywał to".
Wykorzystywał to również Krzysztof Deszczyński, do pracy. Najwięcej oklasków zbierały duety sceniczne duża kobieta–mały Smoleń. Gdy robią kampanię wyborczą dla PSL (Bohdan jest tam twarzą) w konwencji wiejskiego wesela, wybierają modelkę, która miała prawie dwa metry wzrostu, a Bohdan do zdjęć jeszcze podkurczał nogi. W przedstawieniu Hurtownia polska bierze udział Anna Kękuś mająca ponad 180 centymetrów. Bohdan bawił się takimi sytuacjami.
Kiedyś z Andrzejem Czerskim chcą zrobić dowcip koledze z zespołu, o którym wszyscy wiedzą, że jest kobieciarzem. Namawiają koleżankę, by do niego zadzwoniła i zaprosiła go do swojego pokoju pod pretekstem pogadania; miała mu się zwierzać ze swoich problemów sercowych i powiedzieć, że czuje się samotna. Czerski ze Smoleniem chowają się w jej szafie. Jest piąta rano, pukanie do drzwi. Wchodzi wysztafirowany kolega, ciągnie się za nim smuga perfum. "Boguś nie wytrzymał, łkał ze śmiechu – wspomina Andrzej Czerski. – Uwielbiał takie żarty".
Jerzy Banaś pamięta, jak goszczą na obiedzie w kasynie wojskowym. Alkoholu brak. Zawiedziony Bohdan szepcze coś na ucho kelnerce. Ta po chwili przynosi czajnik i sześć filiżanek, stawia na stole i mówi: Panowie, tylko mam prośbę… nie stukajcie się.
W innej restauracji, podczas kryzysu, gdy na półkach nie było nic, Bohdan powiela żart Jaślara: zamawia cztery herbaty, podkreślając: Tylko bez cytryny, bo wie, że tej nie ma i nie będzie. A kelnerka, podchwytując żart: Czy ta herbata może być bez czego innego, bo cytryn nie ma? Dostała oklaski i zaproszenie na wieczorny koncert.
Lubi się śmiać z dowcipów, sam też dobrze je opowiada. Śmieszą go głównie te sytuacyjne, ale nie lubi śmiać się z ludzi i ich wad. Ma umiejętność zmieniania wielu sytuacji w żart, co pozwala uniknąć konfliktu. Uważa, że żartować można ze wszystkiego, ale też nie przekracza granic. Danuta Błażejczyk: "Boguś się nigdy na ludzi nie skarżył, a oni mieli do niego szacunek, czuli przed nim respekt".
Krzysztof Daukszewicz zauważa: "Zapamiętuje się głównie kolegów skurwysynów, a świństwa, które zrobili, zostaną w głowie do końca życia. Czegoś takiego w przypadku mojej znajomości z Bohdanem nie pamiętam. Nasze relacje były przyjacielskie. Nie przypominam sobie, by nadawał na innych, choć w naszej branży obrabia się tyłek wszystkim. Jak coś weszło w uszy, to czemu nie, sama przyjemność, natomiast nigdy nie robił tego nadmiernie, z zawiścią. Dobry facet". "Cichutki, spokojny, wrażliwy, nie widziałam go nigdy nerwowego" – dodaje Eleni. "Niekonfliktowy, dający się lubić – podkreśla Zbigniew Górny. – W stosunku do mnie był spolegliwy, jak nagrywaliśmy piosenki, ufał mi, że pilnuję, żeby dobrze wypadł. A towarzysko czasem się rozbudzał, był bardziej elokwentny, czasem zapadał się w sobie i miał takie okresy, że nie chciał się specjalnie włączać w zabawę".
"Miał fajny stosunek do ludzi – dodaje Krzysztof Jaślar. – Był ciepły, uczynny. Bardzo go lubiłem. Jednak w większym towarzystwie był mrukiem, z rzadka się odzywał. Tam dla odmiany brylował Zenon, który źle się czuł, gdy nie był kierownikiem wycieczki. Duszą towarzystwa był też Andrzej Zaorski. Jedliśmy kolację, chyba w Grand Hotelu w Łodzi. W pięknej Sali Malinowej zamówił kieliszek białej wódki i wykonał swój popisowy numer: «Za kołnierz nie wylewam», powiedział, wlewając sobie alkohol za kołnierz".
Również według satyryka Marcina Wolskiego nie był z gatunku tych, którzy muszą zdominować swoją osobą towarzystwo, a jego sukces polegał na tym, że doskonale zdefiniował swoją fizyczność i wykorzystał ją. "Niektórzy z tym walczą i usiłowaliby udawać wysokiego blondyna, a on się [jej] podporządkował".
A tam, cicho być! Biografia Bohdana Smolenia Rebis