Przerażający wysyp duchów powoduje chaos w całym Londynie. Podczas gdy policja, rząd i prywatni detektywi są bezradni, trio z najmłodszej londyńskiej agencji detektywistycznej podejmuje największe jak dotąd wyzwanie w karierze.
Zróbmy krótką przerwę. Zanim sprawy naprawdę się pogorszą, może powinnam się przedstawić. Nazywam się Lucy Carlyle.
Zarabiam na życie, likwidując duchy zmarłych, które wróciły zza grobu. Potrafię rzucić granatem solnym na prawie pięćdziesiąt metrów bez rozbiegu i utrzymać na dystans trzy Zjawy naraz, posługując się ułamanym rapierem (zrobiłam to raz w nawiedzonym domu na Berkeley Square). Dobrze sobie radzę z łomem, racami magnezyjnymi i świeczkami. Wchodzę sama do nawiedzonych pokoi. Widzę duchy, gdy chcę je zobaczyć, i je słyszę.
Mam prawie sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, włosy w odcieniu trumny z drewna orzechowego i noszę buty w rozmiarze trzydzieści osiem z podeszwami odpornymi na plazmę.
Tak, teraz wiecie, kim jestem. Wracajmy do akcji.
Stałam obok Lockwooda i George’a na schodach hoteliku.
Nagle zrobiło się tam bardzo zimno. Coś usłyszałam.
– Czuję, że próby wyważenia tych drzwi nie mają sensu – stwierdził George.
– Żadnego… – Głos Lockwooda zawsze wydawał się taki beznamiętny, gdy używał swojego Wzroku.
Wzrok, Słuch i Dotyk to trzy główne rodzaje parapsychicznego Talentu. Lockwood ma najlepszy Wzrok z nas wszystkich, ja mam najlepsze Słuch i Dotyk. George posiada wszystkie trzy Talenty, ale jest we wszystkich przeciętny.
Trzymałam palec na włączniku światła na ścianie, ale nie nacisnęłam go. Ciemność wzmacnia zmysły parapsychiczne. Strach pobudza Talenty.
Słuchaliśmy. Patrzyliśmy.
– Na razie nic nie widzę – odezwał się w końcu Lockwood. – A ty, Lucy?
– Słyszę głosy. Szepty. – Brzmiało to jak chór ludzi mówiących jeden przez drugiego i próbujących przekazać nam coś bardzo ważnego, ale głosy były tak ciche, że nie dało się niczego
dosłyszeć.
– Co mówi twój kumpel ze słoja?
– To nie jest mój kumpel. – Trąciłam plecak. – Czaszko, jesteś tam?
– Na górze są duchy. Dużo duchów… Może wreszcie przyznasz mi rację, że powinniście byli zamordować tego starucha od razu, gdy tylko nadarzyła się okazja? Gdybyście mnie posłuchali, nie
bylibyście teraz w tarapatach, co nie?
– Nie jesteśmy w tarapatach! – odpowiedziałam ostrym tonem. – I nie możemy tak po prostu zamordować podejrzanego!
W kółko ci to powtarzam! Wtedy nawet jeszcze nie wiedzieliśmy, że jest winny!
Lockwood chrząknął znacząco. Czasami zapominałam, że inni nie słyszą, co mówi duch z czaszki, tylko moje odpowiedzi.
– Przepraszam. Jest wkurzający jak zwykle. Mówi, że na górze jest dużo duchów.
Podświetlane cyfry na termometrze George’a błysnęły krótko w ciemności.
– Nowy pomiar – oznajmił. – Temperatura spadła o pięć stopni od czasu, gdy tu weszliśmy.
– Tak. Te drzwi pełnią funkcję bariery. – Lockwood włączył ołówkową latarkę iskierował ją w dół na drzwi, oświetlając szare smugi na ich powierzchni. – Spójrzcie, żelazne listwy jedna przy drugiej. Ta miła para staruszków jest bezpieczna, bo mieszka na parterze. Ale ktokolwiek wynajmie pokój wyżej, ginie za sprawą czegoś, co tu się czai…
Poświecił latarką wokoło, przesuwając powoli jej promień.
Staliśmy na stopniach tuż poniżej ponurego podestu, który był wprawdzie dosyć czysty, ale fioletowe zasłony w oknie i stary kremowy dywan spłowiały ze starości. Powierzchnie drzwi z taniej sklejki zalśniły blado w świetle latarki. Na pokracznym stoliku leżało kilka czasopism z pozaginanymi rogami, a wyżej schody zakręcały na piętro. Było nienaturalnie zimno i pojawiła się duchomgła. Blade smużki zielonkawej fluorescencyjnej mgły unosiły się z dywanu i owijały się wokół naszych kostek. Światło latarki zaczęło drgać, jakby jej nowe baterie były już zużyte i za chwilę miały przestać działać. Poczuliśmy narastający strach.
Zadrżałam. Coś okropnego czaiło się blisko nas. Lockwood poprawił rękawiczki. Jego twarz blado lśniła w mroku przecinanym snopem latarki, ciemne oczy błyszczały. Jak zawsze bliskie niebezpieczeństwo dodawało mu energii.
– Słuchajcie – powiedział. – Zachowujemy spokój, załatwiamy to coś, co tu jest, a potem musimy znaleźć sposób, żeby rozprawić się z Evansami. George, zrób krąg. Lucy, dowiedz się, co czaszka może nam jeszcze powiedzieć. Ja sprawdzę najbliższy pokój.
Mówiąc to, podniósł rapier, popchnął drzwi i zniknął w środku.
Zabraliśmy się do roboty. George wyciągnął lampę gazową i ustawił ją na minimalną moc, przy jej słabym świetle ułożył spory krąg ochronny z żelaznych łańcuchów pośrodku dywanu.
Ja rozsznurowałam swój plecak i – nie bez wysiłku – wyciągnęłam z niego wielki, lekko świecący szklany słój. Jego otwór był zamknięty skomplikowaną plastikową zatyczką, a wewnątrz, w zielonkawym płynie unosiła się uśmiechnięta twarz. Nie był to miły uśmiech – raczej jeden z tych, jakie można zobaczyć za kratami więzienia o zaostrzonym rygorze. Twarz należała do ducha – Widma lub Zjawy – powiązanego z czaszką na dnie słoja. Duch był wredny i nie znaliśmy jego imienia.
Spojrzałam na niego surowo.
– Będziesz się zachowywać?
– Ja się zawsze zachowuję! – Duch uśmiechał się obrzydliwie bezzębnymi dziąsłami. – Co chcesz wiedzieć?
– Z czym mamy tu do czynienia.
– Z Trupą duchów. Są niespokojne i nieszczęśliwe, i… Czekaj, wyłapałem coś jeszcze. – Twarz nagle zastygła, wykrzywiona w przerażającym grymasie. – Och, to coś naprawdę złego. Naprawdę złego. Na twoim miejscu, Lucy, poszukałbym okna i wyskoczył. Co z tego, że połamiesz obie nogi? To i tak będzie lepsze, niż zostać tutaj.
– Dlaczego? Co takiego wyczułeś?
– Inną obecność. Nie umiem na razie określić, co to takiego.
Ale jest silna i wygłodniała, i… – Wyłupiaste oczy spojrzały na mnie z ukosa. – Nie, wybacz, jest limit tego, co mogę wyczuć uwięziony w tym okrutnym słoju. Ale jeśli mnie wypuścisz, to…
Prychnęłam.
– Ani mi się śni, i dobrze o tym wiesz.
– Jestem nieocenionym członkiem waszej ekipy!
– Od kiedy? Większość czasu tylko wiwatujesz, gdy mamy zaraz zginąć.
Gumiaste usta zacisnęły się z wściekłości.
– Prawie już tego nie robię! Wiesz, jak wiele się zmieniło między nami. Wiesz, że mam rację!
No cóż, w pewnym sensie miał rację. Faktycznie wiele się zmieniło w relacjach między nami a czaszką. Gdy kilka miesięcy temu odezwała się do mnie po raz pierwszy, patrzyliśmy na nią z podejrzliwością, irytacją i niesmakiem. Jednak w miarę upływu czasu, gdy zdążyliśmy ją lepiej poznać, zaczęliśmy czuć do niej niekłamany wstręt.
Dawno temu George ukradł duchosłój z rywalizującej z nami agencji, ale dopiero gdy przypadkowo otworzyłam dźwigienkę w zatyczce, uświadomiłam sobie, że uwięziony w środku duch może się ze mną komunikować. Na początku był do nas wrogo nastawiony, ale stopniowo – być może z nudów albo z tęsknoty za towarzystwem – zaczął nam od czasu do czasu pomagać w parapsychicznych śledztwach. Czasami to, co podpowiadał, okazywało się użyteczne, ale nie można było mu ufać. Pozbawiony zasad moralnych, miał więcej podłości, niż mogłaby pomieścić jedna głowa w słoju. Kontakt z duchem najmocniej uderzał we mnie, bo to ja prowadziłam te rozmowy i musiałam sobie radzić ze złośliwościami rozbrzmiewającymi w mojej głowie.
Postukałam w szkło, głowa zmrużyła oczy zaskoczona.
– Skup się na tym potężnym duchu. Chcę, żebyś zlokalizował jego Źródło, poszukaj, gdzie jest ukryte.
Odwróciłam się i wstałam. George otoczył nas zabezpieczającym łańcuchem. Chwilę później Lockwood wyłonił się zza uchylonych drzwi i wszedł do kręgu.
Był spokojny i opanowany jak zwykle, gdy powiedział:
– To było straszne.
– Co?
– Wystrój tego pokoju. Liliowy, zielony i coś, co mogę tylko określić jako rzygawiczną żółć. Kto dobierał te kolory…
– Czyli nie ma tam żadnego ducha?
– A jest, tak się składa, że jest. Unieruchomiłem go solą i opiłkami, więc już nam nie zagraża. Idźcie sprawdzić, jeśli chcecie.
Muszę uzupełnić kanistry.
George i ja wyjęliśmy latarki, ale ich nie zapaliliśmy. Nie było potrzeby. Weszliśmy do małego, niegustownie urządzonego pokoju. Znajdowały się tu jedno wąskie łóżko i wąska szafa. Malutkie okno było ciemne i zalane deszczem. Wszystko oświetlał podłużny, poziomy owal Innego Światła unoszącego się nad łóżkiem tak nisko, że prawie stapiał się z pościelą. W jego środku leżał na plecach
duch mężczyzny w pasiastej piżamie. Wyglądał, jakby spał z rękami i nogami spoczywającymi w powietrzu jak na materacu. Miał krótki wąsik i rozczochrane włosy. Jego oczy były zamknięte, wargi opadały na nieogolony podbródek, odsłaniając bezzębne dziąsła.
Płynął od niego lodowaty powiew. Łóżko otaczał podwójny krąg, jeden z soli, drugi z opiłków – Lockwood rzeczywiście zużył całą zawartość kanistrów przytroczonych do pasa. Ilekroć pulsująca aura zbliżała się do tej bariery, sól zaczynała płonąć trzaskającym zielonym ogniem.
– Nawet jeśli ten hotelik oferował najtańsze pokoje – stwierdził George – to i tak cena była za wysoka.
Wróciliśmy na półpiętro.
Lockwood skończył już uzupełniać zawartość kanistrów i przytroczył je do pasa.
– Widzieliście go?
– Myślisz, że to jeden z zaginionych?
– Na pewno. Pytanie, co go zabiło.
– Czaszka mówi, że jest tu potężny duch. To coś bardzo groźnego.
– Co zacznie polować o północy. Nie będziemy na to coś czekać. Spróbujemy je upolować.
Sprawdziliśmy następną sypialnię i łazienkę obok. Obie były puste. Ale gdy otworzyłam drzwi do trzeciego pokoju, zobaczyliśmy dwa duchy. Jeden leżał na pojedynczym łóżku tak jak poprzedni Przybysz, tylko na boku, z podkulonymi nogami i ramieniem pod głową. Był starszy i masywniejszy, z krótko przystrzyżonymi jasnymi włosami. Był ubrany w granatową piżamę.
Otwartymi oczami wpatrywał się w nicość. Obok niego – tak blisko, że ich aury nachodziły na siebie – stał drugi duch. Ten miał na sobie spodnie od piżamy i biały podkoszulek. Wyglądał, jakby przed chwilą wstał z łóżka, ubranie było pogniecione, broda i długie czarne włosy miał w nieładzie. Przez jego stopy przeświecał wzór dywanu. Patrzył na sufit z wyrazem skrajnego przerażenia.
– Są dwie śmiertelne poświaty – orzekł Lockwood. – Jedna dużo jaśniejsza od drugiej. Dwie różne daty śmierci, dwa różne wypadki. Ale obu mężczyzn coś zabiło we śnie.
– Cieszę się, że żaden z nich nie spał nago – rzucił George.
– Zwłaszcza ten owłosiony. Okej, zabezpieczmy ich barierą. Wydają się pasywni, ale nigdy nie wiadomo. Masz opiłki, Lucy?
Nie odpowiedziałam. Uderzały we mnie fale spektralnego zimna, a z nimi dotarły do mnie echa emocji: samotności, strachu i smutku, które odczuwali tutaj ci mężczyźni. Nie blokowałam tych wrażeń, otworzyłam się na nie. Z przeszłości nadpłynął odgłos równomiernego oddechu śpiącego. Wtem rozległ się dziwny szelest, a potem miękki, wilgotny dźwięk plaśnięcia, jakby ktoś na podłogę rzucił węgorza. Kątem oka dostrzegłam coś na suficie. Machnęło do mnie, blade i bezkostne. Odwróciłam gwałtownie głowę, ale sufit był pusty.
– Wszystko dobrze, Lucy? – Obok mnie stali Lockwood i George. Duch brodatego mężczyzny tkwiący przy łóżku nadal spoglądał w górę. Zorientowałam się, że patrzy w to samo miejsce, na którym przed chwilą zatrzymałam wzrok.
– Widziałam coś tam, pod sufitem. Jakby z góry wyciągnęła się ręka. Tylko że to nie była ręka.
– To co to mogło być?
Wzdrygnęłam się z obrzydzenia.
– Nie wiem.
Otoczyliśmy oba duchy barierą z opiłków i zajrzeliśmy do ostatniej sypialni na pierwszym piętrze. Nie było w niej nikogo martwego, co zawsze jest dobrą wiadomością, po czym stanęliśmy u podnóża schodów. Spływały po nich gęste kłęby duchomgły tworzące kaskadę, a wąskie promienie latarek odbijały się dziwnie i zginały na boki, gdy kierowaliśmy je w ciemność.
– Taaa… To tam jest motor całej akcji – stwierdził Lockwood. – Chodźmy.
Zebraliśmy to, co zostało z naszych zapasów. Groteskowa twarz ze słoja patrzyła na nas wyczekująco.
– Chyba mnie tu nie zostawicie, co nie? Chciałbym być w pierwszym rzędzie, gdy zginiecie straszliwą śmiercią.
– Wiadomo – odparłam. – Zlokalizowałeś Źródło tego wszystkiego?
– Gdzieś na górze. Ale to już sami wiecie, prawda?
Bezceremonialnie wsadziłam słój do plecaka i pospieszyłam za pozostałymi. Byli już w połowie schodów.
– Niezbyt mi się podobał ton głosu Evansa, gdy mówił, że rano uprzątnie to, co po nas zostanie – wyszeptał George, gdy zbliżaliśmy się do ostatniego podestu schodów. – Tak jakby sugerował, że nie będzie tego zbyt dużo. Ale pewnie przesadzał.
Lockwood pokręcił przecząco głową.
– Niekoniecznie. Niektóre duchy wysysają tak wiele energii ze swoich ofiar, że ich ciała są wysuszone jak papier. Zostają z nich tylko puste skorupy. To może wyjaśniać, dlaczego policja nie znalazła żadnych szczątków. Evans prawdopodobnie spalił je w kominku na dole albo schował w pudełku pod swoim łóżkiem, albo powiesił równiutko w szafie jak rząd nietypowych, lekko pryszczatych garniturów. Nie zmyślam. Takie rzeczy się zdarzały.
– Dzięki, Lockwood – odparł George po krótkiej pauzie. – Od razu poczułem się lepiej.
– Ale co oni z tego mają? – zapytałam. – Pan i pani Evans?
– Przypuszczam, że zabierają pieniądze i przedmioty, które zostają po zabitych. Kto ich tam wie? Na pewno są kompletnie nienormalni…
Lockwood podniósł dłoń. Zatrzymaliśmy się na ostatnim stopniu.
Podest przypominał ten piętro niżej. Było troje drzwi, wszystkie zamknięte. Temperatura znowu się obniżyła. Duchomgła przelewała się po dywanie jak kipiące mleko wypływające z garnka.
Szepty zabitych mężczyzn rozlegały się coraz głośniej w mojej głowie. Musieliśmy być bardzo blisko Źródła nawiedzenia. Poruszaliśmy się z wysiłkiem, jakby przygniatało nas coś ciężkiego. Rozglądaliśmy się czujnie, ale nie dostrzegliśmy żadnej aparycji.
– Czaszko – odezwałam się. – Widzisz coś?
– Widzę straszliwe niebezpieczeństwo – zaintonowała znudzonym głosem. – Straszliwe niebezpieczeństwo was czeka. A wy tego nie czujecie? Serio, jesteście do bani. Nie zauważylibyście
Upiora, nawet gdyby podszedł do was i zrzucił wam na głowę swoją miednicę.
Potrząsnęłam gwałtownie plecakiem.
– Ty paskudna stara czacho! Gdzie jest to niebezpieczeństwo?
– Nie mam pojęcia. Za dużo parapsychicznego szumu. Wybacz.
Przekazałam, co powiedziała. Lockwood westchnął.
– Jedyne, co nam pozostaje, to wybrać, które drzwi otworzyć najpierw. Jest po jednych dla każdego.
– Ja wybieram te. – George zbliżył się bez wahania do drzwi po lewej stronie. Otworzył je szybkim ruchem.
– Szkoda – powiedział. – Tu nic.
– Bo to jest schowek na miotły – odparłam. – Daj spokój, od razu widać. Te drzwi są mniejsze i nie mają numeru. To się nie liczy, powinieneś otworzyć następne.
George pokręcił głową.
– Nie ma mowy, twoja kolej.
Wybrałam drzwi po drugiej stronie. Była na nich tabliczka z numerem jeden. Pociągnęłam za klamkę, trzymając rapier przed sobą. Była to mała sypialnia z umywalką i lustrem. Stał tam delikatnie świecący chudy mężczyzna z nagą klatką piersiową. Podbródek miał pokryty pianką do golenia, w uniesionej dłoni trzymał brzytwę. Gdy otworzyłam drzwi, odwrócił się od lustra i spojrzał na mnie niewidzącym wzrokiem. Poczułam nagły przypływ strachu. Sięgnęłam w panice do pasa, złapałam kanister z opiłkami i solą i rozsypałam je na podłodze. Utworzyły barierę, której duch nie mógł przekroczyć. Trzymał się od niej w pewnej odległości i chodził w tę i we w tę jak tygrys w klatce, przez cały czas nie spuszczając ze mnie oczu.
Otarłam spocone czoło.
– Uff, swoje drzwi już mam za sobą.
Lockwood poprawił coś przy kołnierzyku. Spojrzał w kierunku ostatnich drzwi.
– To co? Moja kolej?
– Tak – potwierdziłam. – A przy okazji to pokój numer dwa, ten, o którym wspomniał Evans.
– Fakt… Więc w środku pewnie będzie jeden duch czy dwa… – Lockwood nie wyglądał na przesadnie szczęśliwego.
Poprawił rapier w dłoni, wykonał ruch barkami i wziął głęboki oddech, po czym promiennie się uśmiechnął. – Bez przesady. Jak straszne to może być?
Otworzył drzwi.
Dobra wiadomość jest taka, że w środku nie było jednego ducha czy dwóch. Zła wiadomość? Było ich tyle, że nie dało się policzyć. Pokój był wypełniony po brzegi, tłoczył się tam tłum półprzeźroczystych mężczyzn w piżamach. Niektórzy świecili mocniejszym światłem, inni bledszym. Wszyscy byli chudzi, nieogoleni, z zapadłymi policzkami i nieobecnym wzrokiem. Niektórzy wyglądali, jakby coś ich właśnie wyrwało ze snu. Inni zginęli, gdy wkładali piżamy. Ich duchy nachodziły na siebie, wypełniając
niewielką przestrzeń od szafy do wieszaka na ręczniki i od łóżka do miski na taborecie. Część duchów wpatrywała się w sufit, część dryfowała bez celu, zatrzymując się i ruszając dalej, wpatrzona w drzwi.
Tak, wszyscy byli ofiarami zbrodni, a to oznaczało, że mogli być niebezpieczni. W powietrzu wisiały resentyment, gniew i uraza do losu, który ich spotkał. Wyczułam siłę ich nieukierunkowanej wrogości. Uderzył w nas powiew lodowatego powietrza: poły płaszcza Lockwooda załopotały gwałtownie, moje włosy zakryły mi twarz.
– Uważaj! – zawołał George. – Oni są nas świadomi! Zrób barierę, zanim…
„Zanim ruszą w naszą stronę", chciał powiedzieć, ale nie zdążył.
Niektóre duchy ciągnie do żywych – być może wyczuwają nasze ciepło i chcą je dla siebie. Ci mężczyźni zginęli samotną śmiercią i ich potrzeba ciepła była bardzo silna. Ruszyli na nas jak fala złożona ze świetlistych sylwetek, w sekundę znaleźli się przy drzwiach i wylali na korytarz. Lockwood upuścił kanister opiłków, które zamierzał rozsypać, i zamachnął się rapierem. Ja też wymachiwałam swoim – kreśliłam w powietrzu skomplikowane pętle, próbując utworzyć solidną barierę ochronną. Część duchów się cofnęła, inne poruszały się szybko w obie strony, próbując uniknąć ciosów.
Złapałam Lockwooda za ramię wolną ręką.
– Otoczą nas! Na dół! Szybko!
Pokręcił przecząco głową.
– Nie, tam nic nie ma. A jeśli pójdą za nami, będziemy w pułapce. Musimy znaleźć przyczynę tego wszystkiego. Ruszamy wyżej.
– Ale jesteśmy na ostatnim piętrze!
– Tak? A to? – Wskazał w górę.
Spojrzałam szybko i ujrzałam wąską klapę w suficie.
– George, podaj mi drabinę – powiedział Lockwood opanowanym głosem.
– Jaką drabinę? – George rzucił granatem solnym. Ten odbił się od ściany i roztrzaskał, posypując duchy drobinkami soli, które natychmiast zajęły się zielonkawym ogniem.
– Podaj mi drabinę, George.
George zamachał rękami nad głową w geście totalnej paniki.
– Skąd? Skąd mam wziąć drabinę? Mam ją wyjąć z gaci czy co?
– Jest w schowku, który otworzyłeś, idioto! Szybko!
– A, tak, rzeczywiście. – George skoczył do drzwi komórki.
Duchy wciąż na nas napierały. Ich szept miał siłę huraganu.
Dostrzegłam, że z boku zbliża się do mnie zarys mężczyzny w podkoszulku i spodniach dresowych. Migotał, dryfując coraz bliżej. Machnęłam rapierem z góry na dół, przecinając go na pół. Obie części ciała upadły na podłogę, po czym się połączyły i znów ukazała się cała sylwetka. Obok mnie Lockwood wyciągnął wreszcie łańcuch z worka. Układał z niego krąg pośrodku podestu.
Wrócił George. Niósł drabinę rozkładaną teleskopowo. Wskoczył do kręgu obok mnie i Lockwooda. Bez słowa rozłożyliśmy drabinę, wyciągając ją w stronę sufitu, i oparliśmy jej górną część o krawędź dachu tuż pod klapą.
Podest wokół nas wypełniało zimne spektralne światło. Duchy tłoczyły się i wyciągały białe ramiona. Ektoplazma syczała, gdy próbowały przekroczyć krąg. W górę po drabinie. Lockwood, George i ja. Lockwood sięgnął do klapy i popchnął ją z całej siły. W szparze ukazał się pasek absolutnej czerni rozszerzający się jak mroczny wachlarz.
W dół posypał się kurz.
Czy tylko mnie się wydawało, czy zebrane na dole duchy nagle zamilkły? Szepty ucichły. Duchy patrzyły na nas jakby w oczekiwaniu.
Lockwood znowu pchnął klapę. Z głośnym trzaskiem wreszcie otworzyła się na całą szerokość. Pokrywa uderzyła o podłogę strychu. Teraz ział nad nami czarny otwór czekający na nas jak szeroko otwarte usta. Z góry spływał przejmujący ziąb.
To stamtąd to wszystko. Tam znajdowało się Źródło tego koszmaru. Tam je znajdziemy. Nie wahaliśmy się. Jedno po drugim wdrapaliśmy się na strych i połknęła nas ciemność.
Książka w przekładzie Tiny Oziewicz ukaże się 8 marca 2023 roku, nakładem Wydawnictwa Poradnia K.
Lockwood & Sp. Mroczny sobowtór mat. prasowe