Tytułowym bohaterem serialu Disney+ "Andor" jest Cassian Andor (Diego Luna), którego oglądaliśmy w filmie "Gwiezdne wojny: Łotr 1". Teraz cofamy się, by poznać jego historię, losy, które doprowadziły go do misji podjętej do spółki z Jyn Erso w produkcji z 2016 roku.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Jeśli będziecie mieli skojarzenia z "Blade Runnerem", nie zdziwię się. Zaczyna się bardzo mrocznie i muszę przyznać, że scenarzysta i twórca serialu Tony Gilroy miał pomysł na to, jak wciągnąć widza w historię od pierwszej minuty. - Łatwo powiedzieć, że to się dzieje w odległej galaktyce, ale mogę też jakoś to przełożyć na własne doświadczenia. To historia o zwykłych ludziach i to mi się bardzo podoba - mówił Diego Luna podczas spotkania z dziennikarzami w sierpniu. Gilroy dodawał:
Ponad wszystko to jest serial o ludziach, którzy żyją swoim życiem, a wielkie siły nimi manipulują i zmuszają do podejmowania pewnych decyzji.
Diego Luna w roli Cassiana Andora niesamowicie przykuwa uwagę, ale nie tylko on robi tu dobrą robotę. Jego przyjaciółka Bix Caleen ma twarz Adrii Arjony (jeśli jej nie znacie, zobaczcie np. nową wersję "Ojca panny młodej" z Andym Garcią) - aktorki o przepięknej twarzy, która potrafi pokazać wiarygodnie skomplikowane emocje. Między aktorami jest fantastyczna chemia, którą trudno rozszyfrować - czy to bratersko-siostrzane przywiązanie i kłótnie, czy sentyment byłych kochanków? Po trzech odcinkach jeszcze nie wiemy, co dokładnie łączy tę dwójkę, a ja nie mogę się doczekać, by poznać kolejne szczegóły tej relacji.
O tym, że Stellan Skarsgard potrafi grać, nikogo, kto widział filmy z jego udziałem, nie trzeba przekonywać. Bardzo ciekawie obsadzone są też drugoplanowe postaci - w obsadzie są m.in. Fiona Shaw ("Obsesja Eve"), Forest Whitaker ("Ostatni król Szkocji") czy Alex Lawther ("The End of the F***ing World") - nie wszyscy jeszcze się pojawili na ekranie. Dobrze zaprezentował się z pewnością Kyle Soller w roli Sirila - oficera Imperium wyjętego jakby z "Dźwięków muzyki" Roberta Wise’a czy "Kabaretu" Boba Fosse’ego. Zimne błękitne oczy, mocno zarysowane kości policzkowe, prosta postawa i dusza służbisty, który z jednej strony chce wszystkim "pokazać", a z drugiej jest też tchórzem.
Myślę, że "Andor" może spodobać się wielu fanom "Gwiezdnych wojen", ale trafić także do tych, którzy niespecjalnie do tej pory interesowali się tym, co działo się w "odległej galaktyce". Statki kosmiczne i droidy są tu tylko elementami świata przedstawionego - brudnego, skomplikowanego. To ludzie są na pierwszym planie. Ludzie, którzy marzą do spokojnym życiu, ale wielka polityka czy ambicje i arogancja ludzi cieszących się jakąś władzą, a nawet przypadek, sprawiają, że nie jest im to dane. Prawdopodobnie - bo widziałam na razie trzy z 12 odcinków pierwszego sezonu - twórcom udało się osiągnąć to, co zamierzali: zrobić serial o zwykłych ludziach, społeczności, która żyje w galaktyce. Luna przed premierą obiecywał:
Od takiego serialu oczekuje się przygody, epickiego rozmachu, ale może to być też bardzo intymna historia o ludziach. Zobaczycie bohaterów związanych z Imperium w momencie, kiedy myją zęby, a nie tylko kiedy wydają rozkazy, żeby kogoś zgładzić. Mamy szansę pokazać uniwersum od innej strony.
Na to właśnie liczę i na razie się nie zawiodłam.
"Andor" ma liczyć 24 odcinki. Twórcy serialu Disney+ nakręcili 12, a prace na planie kolejnej dwunastki dopiero się zaczną. 21 września odbyła się trzyodcinkowa premiera, na kolejny trzeba będzie czekać do 28 września, będą dostępne w tygodniowych odstępach.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina