Józef Nalberczak był jednym z najbardziej cenionych aktorów ubiegłego stulecia. Występował u najważniejszych polskich reżyserów i regularnie pojawiał się na deskach teatru. Charakterystyczna uroda sprawiała, że zapadał w pamięci widzów. Mimo sukcesów zawodowych, w życiu prywatnym los dotkliwie go doświadczył.
Pierwsze kroki na scenie stawiał w kółku dramatycznym w Rembertowie. W trakcie II wojny światowej zgłosił się na ochotnika do Wojska Polskiego. Został przydzielony do Drugiej Dywizji Piechoty i zaczął występować w powołanym przy niej teatrze. Po zakończeniu wojny rozpoczął studia w łódzkim oddziale warszawskiej szkoły teatralnej. Jako profesjonalny aktor debiutował w komedii "Skarb" Leonarda Buczkowskiego, lecz jego rola była tak mała, że nawet nie zauważył, gdy pojawił się na ekranie. Przez ponad 45 lat kariery zagrał w wielu popularnych produkcjach, m.in. "Czterej pancerni i pies", "Czterdziestolatek" czy "07 zgłoś się". Na dużym ekranie występował m.in. w komediach "Co mnie zrobisz, jak mnie złapiesz" i "Brunet wieczorową porą" Stanisława Barei, a także w takich filmach jak "Popioły", "Czarne chmury" czy "Lalka". — Praca była dla niego najważniejsza. Był aktorem spełnionym — mówił jego syn w "Rewii".
Mimo prężnie rozwijającej się kariery, w życiu prywatnym nie miał szczęścia. Jego pierwszą żoną była Aldona Cacko, którą poślubił w 1948 roku. Małżeństwo doczekało się syna Jacka. Niedługo później aktor zakochał się w koleżance po fachu, Hannie Balińskiej. Dla młodszej o 17 lat aktorki zupełnie stracił głowę. Zostawił rodzinę, licząc, że przy jej boku odnajdzie szczęście. — Miał dwie żony, parę legalnych konkubin, a przygodnych miłostek nie dałoby się chyba zliczyć. Kochać umiał mocno, lecz niestety krótko — wspominał jego pierworodny. Mając znajomości w branży, załatwił kochance nawet kilka znaczących ról. Jednak niedługo później młoda aktorka zostawiła go dla innego mężczyzny.
Gdy został przez nią porzucony w bardzo okrutny sposób, na który nie zasłużył, stał się cieniem siebie
— wspominała Anna Nehrebecka w książce "Jak u Barei, czyli kto to powiedział" Rafała Dajbora. Później ponownie stanął na ślubnym kobiercu, lecz nadużywanie alkoholu i imprezowy tryb życia zniszczyły i tę relację.
Zapomnienia i ucieczki od problemów szukał w alkoholu. Nałóg skutecznie utrudniał mu życie i pogarszał jego zły stan zdrowia. Aktor cierpiał na zator płuc, przeszedł także udar, przez który miał problemy z mową i chodzeniem. W 1990 roku oficjalnie zakończył karierę i zupełnie zatracił się w uzależnieniu. Dwa lata później, 18 grudnia 1992 roku, został znaleziony martwy we własnym łóżku przez ówczesną partnerkę. W chwili śmierci miał 66 lat.
To się stało, jak jego partnerka wyjechała na sympozjum naukowe do innego miasta. Gdy wróciła, Ziutek był w mieszkaniu martwy. Sekcja wykazała, że wypił około litra wódki. A był przecież po poważnym udarze. Nie chcę wyrokować, bo nie wiem, to tylko moje domniemanie, ale moim zdaniem Ziutek popełnił samobójstwo
— twierdził reżyser Janusz Zaorski w książce Rafała Dajbora. Innego zdania był syn aktora, który utrzymywał, że powodem zgonu był nowotwór, z którym Nalberczak zmagał się w ostatnich latach życia.